N
|
adchodziła kolejna bitwa.
Od czasu wesela Rona i Hermiony minęły dwa tygodnie.
Dzisiejszy poranek obwieścił pierwszy dzień maja. Nieuchronnie zbliżał się
koniec roku szkolnego, a uczniowie Hogwartu żyli jutrzejszym Balem Zwycięstwa.
Drugi dzień maja od trzech lat był hucznie obchodzony, Ministerstwo nie
zrezygnowało z obchodów nawet w obliczu ostatnich wydarzeń.
Gazety codziennie dostawały pikantne wiadomości z całego
kraju. Nie dalej jak trzy dni temu Luna napisała o gromadzie wilkołaków, która
zaatakowała małą wioskę w południowej Anglii, zabijając całą wielodzietną
rodzinę. Alec Donavan zwołał konferencję uzdrowicieli w sprawie przepełnionego
szpitala, a Percy Weasley niemal zamieszkał w swoim gabinecie, próbując
zapanować nad rozgardiaszem, który rozpętała śmierć Ministra Magii i Szefa
Brygady Uderzeniowej oraz Szefowej Departamentu Przestrzegania Prawa. Radosne
wydarzenie jakim był ślub przysłoniły liczne odwiedziny na cmentarzach i wizyty
w szpitalu.
Członkowie Zakonu
Feniksa przeżywali też własne tragedie.
Wszyscy Weasleyowie boleśnie odczuwali porwanie małej
Victoire. Bill od dwóch tygodni nie opuszczał Muszelki, a Fleur nie
przypominała już tej olśniewającej Francuski, którą była wcześniej. Od
kompletnego załamania ratowała ich tylko czteromiesięczna Dominique. Hermiona i
Ron zrezygnowali ze swojej podróży poślubnej, pomagając rodzinie w ciężkich
chwilach. Syriusz zapijał smutki w Ognistej, choć Harry wylewał jego wszystkie
zbiory, co kończyło się niekiedy ostrymi kłótniami, ale koniec końców Syriusz
się ogarnął i przestał nałogowo pić. Pocieszającym faktem było to, że
tymczasowym Ministrem Magii został wybrany Thomas Fell, dotychczasowy sekretarz
Kingsley’a i jego wieloletni przyjaciel. Osobiście nie chciał przyjąć tej
pozycji ze względu na swoją czteroletnią córeczkę Florence, ale dostawał masę
listów od czarodziejów z każdego zakątka kraju z prośbą o przemyślenie decyzji.
W tej chwili był najlepszym kandydatem, który nigdy nie był związany z
działalnością czarnomagiczną.
W ostatnich dniach Harry miał dużo na głowie. Ginny
przechodziła ciężkie chwile w związku z Victoire, a on robił co mógł, by nie
dopuścić do jej załamania. Razem siedzieli do późna w hogwardzkich sypialniach,
zastanawiając się nad miejscem pobytu Lucjusza oraz tym, co się dzieje z
córeczką Billa. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, pocieszając się, całując w
wybuchach rozpaczy, a także spędzając intymne, namiętne chwile w prywatnych komnatach.
Związek profesor Weasley i profesora Pottera nie był już żadną tajemnicą, Harry
w końcu czuł się szczęśliwy, kiedy trzymał Ginny za rękę na korytarzu, a
uczniowie cieszyli się razem z nimi. Ich związek wzmocniły również godziny
spędzane razem z Teddym. Oboje stawali na rzęsach, by jakoś pobudzić małego,
który był przygnębiony chorobą swojej babci. Ginny kiedy tylko mogła wymykała
się z Hogwartu i zabierała Teda do Munga. Andromeda obudziła się ze śpiączki,
choć ciągle była podłączona do dziwnych urządzeń, które głośno pikały i
powodowały lawinę nieskończonych pytań z ust Teddy’ego. Młody Lupin odczuwał
brak Victoire, więc Harry wpadł na pomysł, by odwiedzić Thomasa Fella. Młodzi
zakochani wybrali się tam razem z profesor McGonnagall i Percym Weasleyem,
którzy w imieniu Zakonu próbowali namówić Thomasa do objęcia fotela Ministra.
Ginny z kolei mogła trochę odreagować, bawiąc się i śmiejąc z wybryków Teda i
jego rówieśniczki Florence Fell.
Kiedy Harry otworzył oczy, porażony majowymi promieniami słońca,
Ginny już przeglądała poranną pocztę. Młody auror nie mógł powstrzymać
uśmiechu. Rudowłosa nauczycielka wyglądała ślicznie w białym szlafroku i
mokrych, opadających na lewą stronę włosach. Jej wielkie, czekoladowe oczy
świeciły się radośnie, gdy odłożyła parujący kubek herbaty. Wstała i podeszła
do łóżka, siadając tuż koło jego ramienia. Harry westchnął i objął jej talię.
Ginny odrzuciła włosy z twarzy i nachyliła się, składając na jego ustach
powitalny pocałunek.
- Dzień dobry, jak się spało?- zapytała, gdy Harry oparł się
wygodnie na poduszce.
- Bardzo dobrze, ale co się dziwić. Po takim wieczorze…-
Jego brwi zatańczyły sugestywnie, powodując radosny wybuch śmiechu rudowłosej.
Cmoknęła go raz jeszcze i wróciła do czytania poczty.
- Luna ciągle dostaje informacje o atakach. Jak tak dalej
pójdzie, Dean będzie musiał zwiększyć ilość wydawanych egzemplarzy „Sonorusa”.
Schodzi jak ciepłe bułeczki.
- Ludzie chcą wiedzieć co się dzieje- mruknął Harry,
ubierając swoją niebieską koszulę.- Lucjusz gdzieś tam się czai, a pozostali
Mroczni urządzili sobie samowolkę.
- Alecto ma niedługo proces. Dostanie dożywocie, prawda? W
końcu zabiła Ministra na oczach kilkudziesięciu gości weselnych.
- Lista przewinień Alecto Carrow nie kończy się na
zabójstwie Kinga- Harry dosiadł się do Ginny, zabierając od niej kubek gorącej
kawy- Udział w masakrze na meczu Quidditcha, terroryzowanie uczniów Hogwartu
trzy lata temu…- urwał, widząc, że Ginny skrzywiła się na to wspomnienie.-
Przepraszam, nie chciałem. Wiem, że to było straszne.
- To nic- uśmiechnęła się delikatnie.- Przeszłości nie
zmienimy. Fakt, ten rok w Hogwarcie był terrorem, ale koniec końców wygraliśmy
wojnę, a ty zabiłeś Voldemorta. Teraz musimy skupić się na przyszłości.
- Wiesz, że nadchodzi nowa wojna, prawda?- Nie musiał
słyszeć odpowiedzi, bo doskonale wiedział, że zdawała sobie z tego sprawę.
- Lucjusz ukrywa się już dwa tygodnie- głos Ginny był cichy,
choć słyszał ją doskonale.- Nie wiemy, czy Victoire…Czy nie zrobił jej krzywdy.
Im szybciej dojdzie do walki, tym lepiej. Przestaniemy popadać w paranoję. W
tej chwili możemy gdybać, a ja nie mam zamiaru spędzać kolejnych trzech godzin
na zebraniu Zakonu, słuchając wszystkich możliwości rozrysowanych przez
Hermionę na kolorowych planszach.
Harry zaśmiał się krótko, gdy Ginny wstała i poszła się
przyszykować do lekcji. Przechodząc koło niego poczochrała mu żartobliwie
włosy, a on w odwecie klepnął ją w udo. Uśmiech nie schodził z jego twarzy,
kiedy posłała mu całusa z daleka, znikając mu z oczu.
P
|
ierce Donavan była w kropce. Nie wiedziała czemu, ale od
samego przebudzenia miała dziwne wrażenie, że dzisiaj wydarzy się coś ważnego.
Ostatnie dni były okropne, nie tylko dla niej. Co prawda jej dni były mniej
straszne odkąd zaczęła umawiać się z Dylanem Blackberrym. No…w rozumowaniu
czternastolatków, oczywiście. W tym roku znacznie bardziej polubiła Dylana,
więc kiedy wyznał jej w walentynki, że bardzo ją lubi i zaprosił na wspólne
wyjście do Hogsmeade, dała mu całusa w policzek i złapała za rękę, kiedy szli
korytarzem. Nie znała się jeszcze na tych całych relacjach damsko-męskich, ale
cieszyła się z towarzystwa pałkarza Gryfonów i to jej wystarczyło. Za to Darcy,
bliźniaczka Dylana i jej najlepsza przyjaciółka wykorzystała okazję i zabrała
się za styl swojego brata. Powiedziała, że skoro ma dziewczynę, powinien
znacznie bardziej przywiązywać wagę do wyglądu. Dylan nie był zadowolony, kiedy
Darcy przyszła do jego dormitorium i z różdżką w ręku dokonywała „małych”
zmian. Chociaż faktycznie, teraz wyglądał jeszcze lepiej. Swoje niesforne
czarne włosy miał wygolone przy uszach, a dłuższą grzywkę postawioną na żel,
tworząc małego irokeza. Wyblakłe koszulki zamienił na nowe, w niebieskich i
zielonych kolorach. Często nosił ciemne jeansy ze srebrnym łańcuchem przy
pasie, a na nadgarstku zapiął czarną bransoletę z ćwiekami. Z nią Darcy też
zaszalała, robiąc jej czerwone pasemka.
Pierwszego maja zeszła na śniadanie jak zwykle sama, bo
Darcy znowu zaspała. O szóstej w Wielkiej Sali nie było prawie nikogo, na co
skrycie liczyła. Na dwóch pierwszych lekcjach dzisiaj czekał ją ważny test z
Eliksirów, więc chciała jeszcze się pouczyć. Nalała sobie kawy, złapała dwa
ciepłe tosty i zaczęła czytać.
Dotarła do notatek o Eliksirze Pieprzowym, kiedy w końcu
dotarła do niej jedna rzecz. Przy stole Gryffindoru siedziały dwie osoby, ona i
blondwłosy chłopak ze starszej klasy. Nie widziała twarzy, bo leżał na ławce, a
ramiona zakrywały głowę. Ale to, na co zwróciła uwagę, to jego torba. A raczej
sportowa szata Gryfonów z numerem sześć, która wystawała z torby. Szybko
przypomniała sobie numery wszystkich zawodników. Kto miał szóstkę?
Lancelot Turner.
Pierce przełknęła ciężko ślinę. Wiedziała, że prędzej czy
później dojdzie do tego spotkania. Od śmierci jego ojca minęły dwa tygodnie.
Przez ten cały czas unikał wszystkich, przychodził tylko na treningi
Quidditcha. A i wtedy też milczał, wręcz wyżywał się na obrońcy, rzucając
piekielne mocne strzały. Nie zwracał uwagi na kapitana, na pozostałą dwójkę
ścigających. Po skończonym treningu szybko wybiegał z szatni, nie oglądając się
za nikim. Nie wiedziała, w jakim był teraz stanie. Wszyscy patrzyli na niego
współczująco, koledzy klepali po plecach. Nauczyciele odpuszczali mu
odpytywanie na lekcji, no, może z wyjątkiem profesor Weasley, bo często widywała
go na korytarzu z książką do Zaklęć. Często też chodził do gabinetu profesora
Pottera, niosąc naręcza pergaminów i książek. Przesiadywał do późnej nocy przy
kominku w Pokoju Wspólnym. Nie odzywał się do nikogo. Tylko pisał dodatkowe
wypracowania.
Dźwięk otwieranych wrót wytrącił ją z zamyślenia. Jakaś
piątoroczna Krukonka postanowiła dołączyć do ich porannego zgromadzenia. Pierce
odrzuciła resztkę zimnego już tosta i z determinacją wypisaną na twarzy ruszyła
w stronę drugiego końca stołu, gdzie siedział Lance. Nawet nie uniósł głowy,
kiedy niedbale rzuciła swoją torbą. Westchnęła, usiłując zwrócić jego uwagę.
Nic.
Zauważyła, że tuż przed nią stała misa pełna płatków
czekoladowych. Nasypała pół miseczki i zalała ciepłym mlekiem, kładąc płatki
przed półleżącym Turnerem.
Nic.
W końcu, już zirytowana, chrząknęła znaczącą. A kiedy i to
nie poskutkowało, szarpnęła go za ramię. W reszcie uniósł głowę, a jego
zaczerwienione oczy spoczęły na niej w wyrazie obojętności.
- Zamierzasz coś powiedzieć? Jakieś cześć? Co słychać?-
Pierce stukała palcami w porcelanowy talerz.
Lance zerknął na stół nauczycielki. O tej porze siedział tam
tylko profesor Flitwick i, o dziwo, profesor Chang. Widocznie nie tego
oczekiwał, bo spojrzał na specjały śniadaniowe tuż przed nim.
- Nie lubię płatków czekoladowych.
- Wiem- mruknęła Pierce.
- To dlaczego mi je dałaś?
- Żebyś w końcu ze mną porozmawiał.
- Nie mam ochoty.
- Tak, a ja nie mam ochoty pisać testu z Eliksirów.-
Uśmiechnęła się delikatnie. Lance wywrócił oczyma, widząc jej upór.
- No to…co słychać?- zapytał, jednocześnie miażdżąc łyżeczką
czekoladowe kulki.
- O nie, kochany! To ja żądam odpowiedzi. Gadaj!- Pierce
celowała w Gryfona na wpół zjedzonym eklerem.
Przez chwilę chłopak z zaciętą miną robił papkę z płatków,
aż w końcu odrzucił łyżkę i zaczął mówić.
- To wszystko mnie przerasta, rozumiesz? Najpierw w Bitwie o
Hogwart, trzy lata temu zginęła moja matka. Już wtedy bardzo to przeżyłem, sama
dobrze o tym wiesz, w końcu to ty znalazłaś mnie na tym dachu. Później to porwanie,
prawie miesiąc w celi, w samej siedzibie Mrocznych, o kromce chleba i
codziennej dawce tortur. Do teraz mam blizny- Podwinął rękaw swojej szaty,
pokazując blade blizny na skórze.- A teraz…Pieprzony Malfoy!
Chłopak wypuścił z ręki łyżkę, a fontanna czekoladowego
mleka wylała się na stół. Pierce otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, ale w
ostatniej chwili zmieniła zdanie, patrząc jak strumyczek rozlanych płatków
płynie w jej stronę.
- Nie mogę spać.- Lance przeczesał swoją blond czuprynę.-
Kiedy kładę się do łóżka ciągle nachodzi mnie wizja profesora Pottera, kiedy
przyszedł do mojego domu z wiadomością o śmierci mojego ojca. Dzień wcześniej
umówiłem się z tatą na towarzyski mecz Anglii z Bułgarią. Właśnie…- prychnął-
Chcesz odkupić bilety?
- Nie, nie chcę- Pierce w końcu przestała bezmyślnie gapić
się na swojego przyjaciela.- Słuchaj, Lance…Ja wiem, że musi być ci ciężko. To
wszystko wydarzyło się tak nagle. Ale musisz z tym walczyć. Jesteś dużym
chłopcem.
- Wiem, Pierce. Wiem- westchnął.- I dlatego mam prawo do
pewnych rzeczy.- Znowu zabrał łyżkę, dokończając przerwane tortury płatków.
Kiedy Pierce spojrzała prosto w jego oczy, zadrżała. Tak dobrze jej znany
błękit jego oczu zamienił się w lodowatą stal.
- Prawo do jakich rzeczy?
- Do zemsty.
- Do…-umilkła gwałtownie, kiedy tuż koło nich przeszła
profesor Chang. Ubrana była w czarną szatę, a otwierając wrota prowadzące na
korytarz zarzuciła na głowę obszerny kaptur zakrywający całą twarz. Pierce
pomyślała, że to dziwne, ale teraz jej myśli zaprzątał Lancelot i niepokojące
myśli o jego głupich planach.- Do zemsty?
- Tak- Odwrócił od niej wzrok, zbierając swojej rzeczy.-
Wybacz, Pierce, ale zaraz mam Zaklęcia. Profesor Weasley nie lubi
spóźnialskich.
I kiedy dotarło do niej, na kim jej przyjaciel planuje
zemstę, poczuła dziwne wibracje pod stopami. Usłyszała jeszcze jak Lance
wykrzykuje jej imię, kiedy kolorowe witraże rozleciały się w drobny mak, a
potężny huk wstrząsnął Hogwartem.
R
|
ene zawsze chciał zobaczyć słynną szkołę magii w Anglii.
Słyszał wiele opowieści od Weasleyów, a jego znajoma z Beauxbaton Fleur często
wspominała legendarny Turniej Trójmagiczny.
Jeszcze za czasów gdy pracował w sklepie George’a żartowali, że mógłby
wygryźć posadkę starego Filcha i na stałe zamieszkać w Hogwarcie. De Fines zaśmiał
się w duchu ironicznie. Minął nie cały rok odkąd zdradził Zakon, właściwie pół,
a on wspomina pracę u George’a jakby
minęło z dziesięć lat.
Teraz świt obwieścił pierwszy dzień maja, a on chcąc nie
chcąc wznosił różdżkę, by razem ze swoim bratem i Bellatrix Lestrange przełamać
ochronne bariery wokół zamku. Pierwsza salwa zaklęć odbiła się rykoszetem,
krusząc kamienną bramę wejściową. Bellatrix posyłała klątwę za klątwą, aż w
końcu Hogwart otoczony został rozświetloną bańką. Fabrice wyczekał do odpowiedniej
chwili i rzucił ostatnie zaklęcie. Bariera ochronna rozpadła się, niczym białe
płatki dmuchawca na wietrze.
- Dobrze.- Rene poczuł dreszcze, gdy koło niego stanął
Lucjusz Malfoy. Jego głos był zimny, jakby słowami wydychał lód, chcąc zamienić świat w mroźną
krainę. Długie, blade palce zaciskał na swojej lasce. Przywódca Organizacji
Mrocznych wyglądał jak żywy trup. Kości policzkowe zapadły mu się, miał sińce
pod oczami, a skórę suchą i złuszczoną. Zdecydowanie nie przypominał tego
dumnego arystokraty którym był.
- Bello- zwrócił się do czarnowłosej kobiety.- Wiesz, co
robić. Powiedz Greybackowi, by się nie krępował. Błonia należą do niego.
Kobieta uśmiechnęła się przerażająco, ukazując żółte,
połamane zęby. Zerknęła jeszcze na Fabrice’a, a potem pojawiła się jedna z
nowych praktykantek, która trzymała w ramionach bezwładną, małą dziewczynkę.
Dziewczyna ukłoniła się przed Lucjuszem i Bellą, a następnie podała dziecko
czarnowłosej kobiecie.
- Doprawdy, posiada niezwykle szlachetne rysy.
- Jest po części wilą, Bello- mruknął Lucjusz.- Pamiętaj, by
dobrze jej pilnować. Od jej krwi zależy cały nasz plan. Jeśli dobrze pójdzie,
ta Weasley sama do nas przybiegnie. Zdobycie klucza do Bramy jest tylko kwestią
czasu. Przecież nie pozwoli skrzywdzić swojej ukochanej siostrzenicy.
Bella i Fabrice zaśmiali się zgodnie, a Rene poczuł, że robi
mu się nie dobrze. Malfoy przetrzymywał małą Victoire już dwa tygodnie,
próbując najróżniejszych zaklęć, by złamać pieczęć Strażnika Skarbu Merlina.
Całkiem niedawno udało mu się odkryć, że do przełamania zaklęć potrzebna jest
krew Strażnika przelana w miejscu istnienia Bramy, no i oczywiście słynny klucz
w kształcie skrzydła. A właściwie dwa. Jednak nikt nie wiedział, kto jest
drugim Strażnikiem, przez co realizacja całego planu była niemożliwa. Lucjusz
mimo wszystko chciał przełamać pieczęć Victoire, by przez na wpół otwarty
portal wyzwolić potępione dusze, nad którymi mógłby zapanować. Dlatego wszyscy
Mroczni mieli zaatakować Hogwart- by Lucjusz Malfoy mógł zrealizować swój plan.
A skoro Brama znajdowała się w Zakazanym Lesie…
- To twoi ludzie, de Fines?
Lucjusz wskazał na zbliżające się trzy postacie, które
zbliżały się od strony Hogwartu. Jego brat musiał mieć wtyczki wewnątrz zamku,
skoro Malfoy przydzielił mu taką znaczącą rolę w planie.
- Tak, panie. To Cho Chang, nauczycielka latania. To ona
zaprowadzi was do Zakazanego Lasu. A ci dwaj Ślizgoni to młodzi adepci czarnej
magii, którzy wprowadzą mój oddział do zamku.
- Doskonale, doskonale.- Malfoy skinął na Bellę i
nowoprzybyłą Cho, by po chwili we trójkę zniknąć w cieniu drzew szkolnego lasu.
Fabrice zapytał chłopców, czy wszystko idzie zgodnie z
planem, a potem zarządził, by cały oddział Mrocznych ruszył do walki. Idąc o
poranku błoniami, Rene myślał o Ginny. Przecież była w zamku, podobnie jak
Astoria, Syriusz, Potter i setki niewinnych uczniów. A on nie zrobił nic, by
sprzeciwić się Malfoyowi czy Fabrice’owi. Pozwolił, by młodszy brat zapanował
nad jego własnym życiem.
Z zamyślenia wyrwały go wycia gromady wilkołaków, która
obecnie panoszyła się po zielonych błoniach Hogwartu. Poczuł suchość w ustach,
gdy jeden z ludzi Fabrice’a zaklęciem rozszarpał wałęsającego się po trawniku
kota. Pierwsza rozlana krew dodała animuszu maszerującej grupie czarnoksiężników,
którzy z mrożącym krew w żyłach okrzyku biegiem ruszyli ku drzwiom wejściowym.
Nie przejmując się niczym rzucali zaklęcia, niszcząc dziedziniec i podpalając
zwisające z murów sztandary.
Gdy w końcu wdarli się do holu wejściowego, jego brat z
szaleńczym uśmiechem na ustach rzucił potężne zaklęcie tłukące, które rozniosło
się w drgających murach. Szum pękających szyb rozległ się dookoła, wywołując
wielkie pokłady wrzasków i przerażenia pojawiających się uczniów.
Słońce zawisło na niebie, gdy Mroczni przekroczyli próg
Wielkiej Sali.
H
|
arry syknął cicho, gdy tuż koło jego głowy świsnęło
zaklęcie, które rozłupało pobliski filar. Zaciskając mocno palce na różdżce przebiegł
pędem zakręt, by schronić się w pustym wyłomie na zbroję. Nie chciał marnować
cennych chwil na walkę, ale musiał poinformować aurorów i Zakon Feniksa o
ataku. Była wczesna godzinna ranna, kiedy niespodziewanie Hogwart utonął w
ogniu i fali roztrzaskanych murów. Na korytarzach panował chaos, nie było sensu
wydawać poleceń. W obliczu takiego ataku każdy zdany był na własny instynkt
przetrwania. Harry miał tylko nadzieję, że Syriusz, Draco i pozostali
opiekunowie domów zdołają zebrać wszystkich młodych uczniów bezpiecznie w Lochach.
Zgodnie stwierdzono, że tam Mroczni będą mieli ograniczone pole manewru,
dlatego wszystkich uczniów od pierwszej do piątej klasy wysłano do dolnych
klas. Pani dyrektor Mcgonagall wyraziła zgodę, choć niechętnie, by dwa
najstarsze roczniki pomogły bronić zamku.
Kiedy Harry wysłał swoje ogniste pióro z wiadomością o ataku
do Hermiony, opuścił prowizoryczne schronienie i ruszył do ataku. Biegnąc
korytarzem rzucał niewerbalnie zaklęcia, pozbywając się napotykanych
napastników. Dotarł właśnie do schodów prowadzących na pierwsze piętro, kiedy
usłyszał znajomy krzyk.
- Zostaw ją, śmieciu!
Rozpędzona Astoria Greengrass z impetem wpadła na
zamaskowanego Mrocznego, który pochylał się nad Evanlyn Turner. Okulary
dziewczyny leżały zniszczone na schodach, a ona sama osłaniała się rękoma przed
nieuniknionym atakiem. Ten jednak nie nastąpił, bo nauczycielka Astronomii
zrzuciła napastnika ze schodów, chwytając w locie wypuszczoną przez niego
różdżkę. Nie oglądając się na rezultat szybko pomogła młodej Gryfonce i razem z
nią ruszyła w stronę schodów prowadzących na drugie piętro, gdzie toczyły się
kolejne walki. Nim jednak zniknęły za zakrętem, Astoria odwróciła się i spojrzała na Harry’ego.
- Ginny wybiegła na błonia. Zdaje się, że Malfoy trzyma
Victoire w Zakazanym Lesie.
I już jej nie było. Dopiero po chwili dotarło do Harry’ego,
co to właściwie znaczy. Błonia, czyli teren wilkołaków.
Przełykając ciężko ślinę, młody auror czym prędzej znalazł
się w holu wyjściowym i błyskawicznie otworzył wrota. To było niemal nierealne.
Słoneczny, pierwszomajowy dzień musiał rozpocząć się rozlewem krwi. A na jutro
był zaplanowany Bal Zwycięzców. No cóż, jeśli przeżyje dzisiejszy dzień, ten
bal rzeczywiście stanie się świętem zwycięzców. Z gorzką nutą żalu stwierdził,
że maj nie był najlepszym miesiącem dla czarodziejów.
Pech, a może zrządzenie losu chciało, by na dziedzińcu wpadł
na braci de Fines.
- Proszę! Kogo me oczy widzą?- Złowieszczy śmiech Fabrice’a
wzburzył gniew Harry’ego.- Pan Potter we własnej osobie! A gdzież to zgubiłeś
swoją księżniczkę? Jeśli mnie pamięć nie myli, tylko dzięki niej przeżyłeś,
wtedy w górach. Może nie jesteś wcale taki wspaniały, Potter!
-Przynajmniej uznano, że warto mnie ratować. Nie jestem
pewien, czy ciebie spotkałby cię ten zaszczyt , de Fines.- Harry uśmiechnął się
gorzko i zwinnie skierował różdżkę w stronę młodszego z braci. Fabrice był
nieobliczalny, wolał nie spuszczać go z oczu.
Z kolei Rene w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Wyglądał
tak, jakby wykryto u niego ciężką chorobę. Oddychał płytko, a podpuchnięte oczy
krążyły od twarzy do twarzy, wyraźnie kogoś szukał. Harry podejrzewał o kogo
chodzi, ale miał nadzieję, że do tego spotkania nie dojdzie pod jego
nieobecność. Walcząc z Fabricem przesuwali się po całych błoniach, a wokół nich
prowadzono równie zaciekłe pojedynki. Kątem oka zauważył Neville’a, który ledwo
uniknął płonącego sztandaru, który ze świstem zleciał z wieży.
To, co stało się potem, naraziło jego życie. Jego serce
zamarło, gdy dosłownie nad nim na moście łączącym Wieżę Gryffindoru z
Astronomiczną zobaczył znajomą rudą smugę włosów. Ginny musiała wybrać inną
drogę na błonia, co nie skończyło się najlepiej. Zapewne chciała skorzystać z
szybszej drogi do Zakazanego Lasu, ale na moście napotkała trzech zamaskowanych
Mrocznych. Rene również spojrzał w tamtą stronę, jednak Fabrice nie poświęcił
na to ani chwili. Wykorzystał moment nieuwagi Harry’ego i zwalił go z nóg
zaklęciem porażenia ciała. Zaraz potem zaśmiał się szyderczo i patrząc swojemu
bratu w oczy wycelował różdżką w most, gdzie walczyła Ginny.
- Bombarda!
-NIE!
Wrzask Rene zagłuszony został przez potężny huk, który
wstrząsnął całymi błoniami. Żelazna konstrukcja mostu zachwiała się
niebezpiecznie, trzeszcząc głośno. Fabrice skorzystał z okazji i zniknął w
tłumie walczących, a Harry ciągle leżał i z przerażeniem patrzył, jak jego
ukochana traci grunt pod nogami i spada w dół.
-GINNY!
Czterokrotnie wzmocniony wrzask przerwał otępienie Harry’ego,
który zebrał w sobie siły na jeden desperacki skok za pobliski pomnik. Od
strony zamku w jego stronę pędził Ron z Hermioną u boku, wykrzykując głośno
imię swojej siostry. Nie wiedzieć jakim cudem Rene wylądował obok niego,
oszołomiony. Patrzył na zwalony most szeroko otwartymi oczami, powtarzając co
chwila zdławionym głosem: „Niee…Ginny…Niee”.
Hermiona dobiegła do Harry’ego pierwsza. Pomogła mu wstać i
objęła ramieniem, by nie upadł.
- Wszystko dobrze, stary?
Harry spojrzał na Rona jakby widział go po raz pierwszy w
życiu. Pytał go, czy wszystko dobrze po tym, jak jego ukochana zniknęła z jego
oczu, a on nie mógł nic na to poradzić? Miał wrażenie, że cały ten most zwalił
się na jego płuca i serce. Z trudem oddychał, a z oczu leciały łzy, gdy patrzył
na otoczone pyłem zwalisko.
- Ja…muszę…Ginny
- Harry, uspokój się.- Hermiona wzmocniła uścisk, ale on
coraz mocniej się wyrywał. W końcu Ron przejął inicjatywę i mocno wstrząsnął
przyjacielem.
- Hej, spójrz na mnie. Spójrz na mnie!- Zielone oczy Harry’ego
spoczęły na twarzy rudzielca, który mocno zaciskał usta, powstrzymując się od
wybuchu.- Ginny przeżyła, rozumiesz? Taki upadek to dla niej chleb powszedni.
Hermiona ją znajdzie i zabierze do szpitala, ok?- Harry kiwał głową, kurczowo
trzymając się nadziei, że jego dziewczyna żyje.
- Malfoy jest w Zakazanym Lesie.
- Wiem. I dlatego pójdziemy tam razem i załatwimy sukinsyna
raz na zawsze.
- Raz na zawsze, tak.- Harry widocznie otrząsnął się trochę,
bo w jego oczach zalśniła determinacja i chęć zemsty. Skinął na Rona i już
ruszyli w stronę majaczących niedaleko drzew, gdy Potter obejrzał się przez
ramię na swoją przyjaciółkę.
- Zajmij się nią, Hermiono. Nie pozwól, by mi ją odebrali.
- Nie odbiorą. Obiecuję.
I już ich nie było.
R
|
on nie sądził, że kiedyś wróci do Zakazanego Lasu. Cały czas
ze wstrętem wspominał swoją wizytę w tym lesie w drugiej klasie, kiedy
otworzono Komnatę Tajemnic. Musiał błąkać się w ciemnościach podążając za
obrzydliwymi, włochatymi pająkami, by znaleźć dowody na niewinność Hagrida. Tym
razem okoliczności były zupełnie inne. Był dorosły, nie panował nad nim strach,
tylko niewypowiedziana chęć zemsty. Jak poprzednio towarzyszył mu Harry, ale
teraz to Ron był tym rozsądniejszym. Jego przyjaciel ciągle był w szoku, ale
dzielnie mu towarzyszył.
On też czuł się inaczej. Raz po raz przez jego ciało
przebiegały dreszcze, kiedy z każdą chwilą coraz bardziej zagłębiali się w las.
To nie było normalne, by w maju była taka gęsta mgła, która niczym mleczna
powłoka otaczała ścieżkę.
Ron wiedział, że Malfoy złamał pieczęć Bramy.
Czuł jednak, że Brama nie została w pełni otwarta. Nie mówił
nic Harry’emu, ale słyszał ciche szepty każące mu się śpieszyć.
Wiec Ron biegł.
I kiedy w końcu biała smuga zamieniła się w twarz Freda
Weasleya, a oni wybiegli na sam środek polany jednorożców, nie powstrzymywał
już Harry’ego. Pozwolił sobie tylko na jeden przystanek, na krótkie
zaczerpnięcie tchu i sprawdzenie nowej scenerii.
Cała polana lśniła jasnym, mlecznobiałym światłem, tym
samym, które pokrywało ścieżkę. W centrum polany stał kamienny okrąg z sześciu
spiczastych kamieni. Bellatrix leżała z szeroko otwartymi oczyma pod
największym drzewem, z nożem przyłożonym do bladej szyi Victoire. Dziewczynka
płakała rozdzierająco, a gdy zobaczyła Rona i Harry’ego wyciągnęła w ich stronę
małą piąstkę.
- Zajmij się Victoire- Ron wpatrywał się w najciemniejszy
obiekt w całym otoczeniu. Lucjusz Malfoy, okryty czarną szatą klęczał pośrodku
Bramy, w zakrwawionej ręce trzymał klucz Victoire.
Nie wiedzieć czemu, Harry go posłuchał. Może to był jego
zmieniony głos, a może fakt, że wokół Rona zaczęły materializować się duchy o
znajomych twarzach. Jego przyjaciel patrzył na niego w osłupieniu.
- Ron…co…
- Zajmij się Victoire. Malfoy jest mój.
I kiedy Ron skierował się w środek Bramy, by w towarzystwie
swoich duchów zamknąć wrota, w lesie pojawiła się nowa postać.
Czerwony promień uderzył Lucjusza Malfoya, gdy Lancelot
Turner przerwał jego połączenie z Bramą. Ron usłyszał jeszcze krzyk Harry’ego,
a potem on, Lance, Victoire, Harry i Bellatrix utonęli w ogromnej fali jasnego
światła.
Z dedykacją dla M.
Obyś znalazła swoje jasne światło w tym ponurym świecie.
Do napisania niedługo ;)
Hej. Wyśmienity rozdział. Mam nadzieję, że Ginny żyje, i że wszyscy przeżyją tę bitwę. Podoba mi się postać Lancelota. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam i życzę dużo weny, Nikita
OdpowiedzUsuńZatkało mnie.... Dosłownie
OdpowiedzUsuńWstrząsnęło nawet...
Jestem ciekawa co się stanie na tej polanie...
Jaki będzie finał..
I domyśliłam się już udziału Rona w tym wszystkim :D
Cóż..
Pozostaje mi życzyć weny i ładnej pogody, bo u mnie taka pół wiosna, pół zima :/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej, widzę że nie pisałaś już od ponad roku, ale proszę dokończ tę historie. Wczoraj wieczorem na nią trafiłam i siedzę przed komputerem/komórką od poaru godzin, zmieniając tylko rozdziały. Bardzo proszę dokończ tę historię
OdpowiedzUsuńNiebieska
Ona jest skończona ;)
UsuńPo prostu umknęło mi, by uaktualnić spis treści. Wystarczy kliknąć u dołu "nowszy post".
ps. Ja nie mam w zyczaju zostawiać niedokończonych historii. Wiadomo, różnie to z czasem bywa, ale zawsze kończę. Teraz na przykład jestem na ukończeniu historii do serii Percy Jackson.