L
|
ee Jordan energicznie potarł dłońmi o swoje czarne spodnie,
by utrzymać ciepło. Był początek marca, a na ziemi ciągle zalegały grube czapy
śniegu. Już dawno oczekiwał spotkania z
Angeliną, Harrym i Ronem. Jednak wypadki sprawiły, że wszystkie plany legły w
gruzach. Najpierw ten nieszczęsny wypadek Rona, ucieczka Lucjusza Malfoya i
śmierć Dominica Greengrassa. Potem cały ten szum wokół osoby Willa Parksa.
Lee westchnął, zmęczony. Tak wiele stracił podczas Bitwy o
Hogwart, jak każdy czarodziej walczący o przyszłość. Wiedział, że zmienił się o
trzysta sześćdziesiąt stopni. Ze szkolnego żartownisia, z manią komentowania
wszystkiego co zobaczy stał się wyciszonym mężczyzną, noszącym białe koszule i
muszkę. Swój głos zamienił na skórzane notesy i długie białe pióro. Mieszkał w
obskurnej kamiennicy z irytującymi sąsiadami, ale nikt nie odważył się go
tknąć. Niewiele mówił o swojej pracy. Tym, co odważyli się zapytać, mówił, że
przyjmuje zlecenia badawcze. Pracował do późnej nocy, analizował, czytał i
rysował zawiłe wykresy. Uzależnił się od mugolskiego cygara, dym roznoszący się
w pokoju drażnił mu oczy, ale on ciągle czytał. I spisywał.
Wbrew pozorom zawsze lubił historię, a zwłaszcza legendy.
Takie legendy, które okazują się prawdą i mogą obronić się dowodami w postaci
pergaminów z dokumentacją. Jego dziadek opowiadał mu niezwykłe historie, gdy
był małym chłopcem. Więc kiedy dostał zlecenie od Williama Parksa nie wahał się
zbyt długo. Stracił wszystko, wojna zniszczyła jego życie. Legenda o
Strażnikach stała się jedynym jasnym punktem, który pozwolił skupić mu się na
pracy.
Strażnicy Skarbu
Merlina.
Legenda, która powoli budziła się do życia.
Był coraz bliżej rozwiązania wszystkich wątków. Will był
niezwykle zadowolony z jego dotychczasowej pracy. A kiedy usłyszał o jego
spotkaniu z członkami Zakonu Feniksa, wręcz zażądał, by przyprowadził ich do
jego domu. Tak, mimo, że Parks spędził parę lat w Azkabanie, ciągle był
właścicielem pięknej rezydencji w jednej z nielicznych magicznych angielskich
wiosek. Szlachecki rodowód francuski także ciągle go obowiązywał.
Otrząsnął się z zamyślenia, gdy usłyszał donośne
trzaśnięcia, jakby ktoś strzelał serią z pistoletu. Uniósł kącik ust, kiedy
otuliły go silne ramiona Angeliny, a jej długie, czarne włosy powchodziły mu do
oczu.
- Lee Jordan, niech mnie Irytek trzepnie- zaśmiała się
dziewczyna.
- Nie chciałabyś walczyć z Irytkiem, Angie- mruknął i
przywitał się z towarzyszącymi jej czarodziejami.- Harry, Ron. Jeszcze się nie
pobiliście? Gratulacje, Potter. Związanie się z jedyną dziewczyną rodu Weasley
to nie lada wyczyn.
Harry uśmiechnął się szeroko, gdy Lee wskazał kierunek
drogi. Ruszyli spacerkiem, zmierzając do rezydencji Parksa.
- Wiesz, nie było tak źle. Ron z początku się wściekał, ale
potem mu przeszło.
- Pocałowałeś moją siostrę na środku pełnego Pokoju
Wspólnego Gryfonów!- zakrzyknął unosząc niewinnie ręce.
- Tak, a Bill przypadkowo wybierał te same zadania co Harry,
gdy wypełnialiśmy misję Zakonu- Angelina mrugnęła z uśmiechem do Harry’ego.
- Ty się lepiej nie odzywaj, Johnson. Moja matka nie
opuszcza cię na krok odkąd George oficjalnie ogłosił wasz związek.- Dwa
tygodnie temu, podczas urodzinowej kolacji Artura Weasleya, George oświadczył
wszystkim, że razem z Angeliną planują wspólne życie. W niedalekiej przyszłości
chcieli podjąć dalsze kroki, ale teraz uwaga wszystkich skupiła się na
poszukiwaniach Lucjusza.
- A ty i Ginny? Pomyśleć, że jesteście najmłodszą wiekowo
parą, a cieszycie się najwcześniejszym rozpoczęciem związku.
- O ślubie jeszcze nie myślimy- odparł Harry, obrzucając
Rona czujnym spojrzeniem. Zachowywał się dziwnie, co chwila oglądał się za
siebie, mógłby nawet przysiąc, że wymamrotał imię „James”.- Nasze relacje
rozwijają się bardzo dobrze, nie narzekam na nudę.
- Ta, na pewno- Angelina i Lee wymienili znaczące uśmiechy i
zachichotali, gdy Harry lekko się zarumienił.- Ginny mówiła, że zaproponowałeś
jej wspólne mieszkanie. To ogromny krok.
- Wiem, ale oboje uważamy, że to właściwe. Nie spieszy nam
się z niczym, cieszymy się po prostu miłością i nadrabiamy czas, gdy jej nie
było. No wiesz, dopiero całkiem niedawno ją odnalazłem.
Po tym zdaniu zapadła krępująca cisza. Wszyscy wiedzieli, że
drążąc ten temat, naraziliby się na stąpanie po kruchym lodzie. Cała czwórka
szła teraz przed siebie, a wokół szalał mroźny wiatr. Ulica była opustoszała, gdzieś
obok zatrzeszczał oderwany sklepowy szyld. Harry osłonił swoją twarz, stawiając
wyżej kołnierz płaszcza. Okulary nie przydały się na wiele wobec powstałej
małej zamieci śnieżnej. Kiedy Lee zatrzymał się przed jednym z domów, Harry
pozwolił sobie na dokładniejsze rozeznanie.
Rezydencja Williama Parksa prezentowała się okazale. Wysoki
żywopłot ogradzał cały teren, widok dawała jedynie żelazna, kunsztownie
zrobiona brama. Pięknie przystrzyżone krzewy przywodziły na myśl francuskie
ogrody, a styl, w jakim została wybudowana rezydencja- magiczną akademię
Beauxbaton. Zbudowany z białego kamienia dom prawie niknął wśród zalegającego
śniegu. Ciężkie, mosiężne wrota wejściowe biły dojrzałą czernią, a zamarznięta
fontanna pośrodku drogi wejściowej sprawiała, że Harry miał wrażenie, że
teleportował się do zamku bajkowej Królowej Śniegu.
Lee spojrzał na nich znacząco i kiwnął głową, by poszli do
wejścia.
- Will na was czeka.
Zanim jednak weszli na marmurowe schody, wrota otworzyły się
z okropnym zgrzytem i zobaczyli dwie postacie.
- Miło was widzieć, ma cherie- przywitała się Madelaine
Parks.- Blaise i ja przyszliśmy na herbatkę.
B
|
laise wyciągnął się wygodnie w skórzanym fotelu i
uśmiechając się półgębkiem obserwował wszystkich zebranych. Ta cała sytuacja
zaczynała go niezwykle bawić. Siedzieli w salonie wielkiej rezydencji Parksów,
słuchając przyjemnego trzaskania ognia w kominku. Maddie siedziała na poręczy
jego fotela, nachylając się i głaszcząc go po włosach. Jego dziewczyna (co
prawda była nią od niedawna, ale on wiedział, że ją zdobędzie. Nie zdołała się
obronić przed naturalnym czarem Blaise’a Zabiniego) nie kryła się z ich
związkiem, jednak jej brat ciągle go oceniał. Widział, jak czujne,
ciemnoniebieskie oczy Willa śledzą każdy jego ruch. Nie spuścił z niego wzroku
nawet, gdy przybyli oczekiwani goście. Angelina usiadła na kanapie, pomiędzy
Ronem i Potterem. Młody Weasley posyłał mu mordercze spojrzenia, nie odpuścił
nawet, gdy Harry syknął do niego, by przestał. Blaise widział zaskoczenie w
oczach Pottera, ale w miarę dobrze je zamaskował. Z kolei Angelina Johnson
kompletnie nie została wytrącona z równowagi. Wręcz przeciwnie, całkowicie zignorowała
obecność Blaise’a i Maddie i od razu przeszła do rzeczy.
- William Parks. Człowiek- Który- Opuścił- Azkaban.
Wnuk legendarnego alchemika nad wyraz dobrze czuł się w
nowych warunkach. Prawie nie było widać żadnych mrocznych śladów po jego
pobycie w magicznym więzieniu. Biła od niego niezwykła pewność, arystokratyczne
wychowanie przebijało się na wolność. Poczuł dreszcz, gdy Will w końcu
przeniósł swoje zainteresowanie na Angelinę. W oczach Parksa odbijała się
niewiarygodna gorzkość własnego życia. Blaise także był wychowywany w
ślizgońskim duchu i wiedział co nieco o postawach zimnych drani, ale zrozumiał,
że z Williamem Parksem lepiej nie zadzierać. Gospodarz potarł dłonią po swoim
trzydniowym zaroście, a niebieskie oczy skierowały się na Lee, który oglądał
fotografie poustawiane na gzymsie kominka.
- Poczęstuj się cygarem, Jordan. Podaj mi jedno. Czy panowie
także mają ochotę?- zapytał, gdy Lee podsunął mu otwarte, dębowe pudełko z
drogim cygarem. Nie krępując się obecnością gości, Will pstryknął palcami, a
buchający z nich płomień zapalił oba cygara.
- Nie, dzięki. My nie palimy- odparł Harry, patrząc cały
czas na gasnący już ogień na ręce Parksa.- Umiesz magię bezróżdżkową-
stwierdził coś, co było oczywiste dla wszystkich.
Will delektował się przez chwilę dymem przetrzymywanym w
płucach. Wyciągnął cygaro z ust i uśmiechając się ironicznie zerknął na Lee
zakrytego chmurą własnego dymu.
- Mój…hm, prywatny detektyw, że tak się wyrażę, opowiadał mi
o tobie, panie Potter. Wybraniec, Chłopiec-Który-Przeżył.- Znowu zaciągnął się
cygarem.- Pokonałeś największego czarnoksiężnika wszechczasów. Wiesz, kto
nauczył mnie magii bezróżdżkowej? Dimitri Patov, potomek Gelerta Grindenwalda.
On też nieźle namieszał w naszym świecie, prawda?
Harry znał historię Williama Parksa. Zanim wyruszyli na to
spotkanie, Fleur opowiedziała im wszystko, co powinni wiedzieć.
- Ty też masz całkiem niezły rodowód, Parks. Magnus Fritz,
twórca Eliksiru Pamięci jest twoim dziadkiem. I zdaje się, że masz jakieś
powiązania z uczniami samego Merlina.
Lee uniósł jedną brew, uważnie obserwując blondwłosego
gospodarza. Zanim jednak zdążył się odezwać, z drugiego kąta usłyszał donośne
prychnięcie, jakby ktoś usiłował zamaskować wybuch śmiechu.
- Nie masz pojęcia, jaką rolę w tej całej szopce odgrywa
nasza rodzina, Potter.- Madelaine zaśmiała się, wywołując ciarki u Lee. Will
znowu zaciągnął się cygarem, ze spokojem delektując się chwilą. Ron poruszył
się niespokojnie, spodziewając się gwałtownych ruchów ze strony Maddie. Nie był
głupi, wiedział, że ta kobieta może ściągnąć na głowę wiele problemów. A Ron
miał ich aż nadto, by dokładać jeszcze kolejne.
- Wiemy, że twój los związał się z historią rodu Delacour.
Właśnie, Fleur kazała cię pozdrowić.- Ron postanowił ukrócić kłótliwe zapędy
Maddie. Reakcja Willa na imię Fleur była taka, jakiej oczekiwał. Oczy mu się
tęsknie zaświeciły, przełknął ciężko ślinę i wygodniej usiadł w swoim fotelu.
- Słyszałem, że w święta urodziła drugie dziecko. Pewnie
pęka z dumy.
- Dominique Gabriele Weasley, śliczna dziewczynka- odezwała
się Angelina.- Oczy po mamie, włosy po tacie. Rzadko spotyka się rudą wilę.
- No cóż, któreś z dzieci Fleur będzie dźwigało ciężar
legendy o Skarbie Merlina- mruknął Will. Wypowiedział słowa cicho, ale i tak
wszyscy obecni skupili na nim całą uwagę.
- Czyli to prawda- szepnął Blaise- rodzina Fleur wywodzi się
od jednego z uczniów Merlina.
- Tak, prawda.- Will wstał i podszedł do kominka. Wziął w
ręce zdjęcie przedstawiające jego i Fleur w eleganckich, balowych strojach.
Zdawało się, że uciekł do swoich wspomnień.
- A ty? Jaką rolę w tym odgrywasz?
- Hm...Jordan! Chyba nadszedł czas na twoją opowieść. Lepiej
to zrobisz niż ja.- I znowu wrócił do swoich wspomnień.
Lee odłożył palące się cygaro i poluźnił trochę swoją
muszkę. Podszedł do wielkiego stołu gościnnego i zabrał z niego dwie czarne
teczki. Jedna oznaczona była napisem „Delacour, Fleur”, a druga „Parks,
William”.
- Te dwie rodziny są ze sobą ściśle związane.- Rzucił teczki
na kolana Angeliny, a sam usiadł na fotelu, który opuścił Will. Blaise nachylił
się, by słyszeć całą opowieść.- Zajmuję się tą legendą już trzy lata. To
wystarczająco czasu, by dotrzeć do pewnych wniosków. W każdym pokoleniu tych
rodów rodzą się rówieśnicy. To bardzo ważne, potomkowie muszą być w jednakowym
wieku. To wpływa na kontakt między nimi, budowanie bliskich relacji. Przecież
Fleur także ma siostrę, ale Madelaine i Gabriele nie okazały się wybraną parą.
To Fleur odziedziczyła klucz. A Will był jej Opiekunem.
- Opiekunem?
- Jak już mówiłem, losy tych rodzin są nierozerwalnie
związane. Każdy Strażnik ma swojego Opiekuna. Razem tworzą zgrany zespół,
wiedzą o sobie wszystko, zdarzyło się nawet, że Opiekun oddał życie, by chronić
Strażnika i klucza. Dlatego w pokoleniu Magnusa Fritza nie wykryto wybranej
pary.
- Opiekun nie zrodził potomka- wtrąciła się Maddie.- Więc
obowiązek ochrony spadł na mojego ojca i ojca
Fleur.
- Legenda nie określa płci, tylko wiek.
- Dobra, rozumiem- mruknął Harry, przeglądając materiały
zebrane przez Lee.- Rody Delacour i Parks to jedna strona. Co z drugim kluczem?
Zdobyliśmy go na misji, ale nie zrobimy z niego pożytku.
- Oczywiście. Jeden jest w rękach Victoire. To jest
niebezpieczna sytuacja, bo nie narodził się jeszcze jej odpowiednik, Opiekun. A
Will, obecnie pełniący tę rolę, nie jest w stanie nawiązać odpowiedniej więzi.
- Malfoy o tym wie.- Odezwał się Harry. Przypomniał mu się
walentynkowy wieczór i niespodziewana wizyta Rene w barze Hanny Abbott. Nie
było go przy tym, ale później długo musiał uspokajać Ginny.- Lucjusz zamierza
zaatakować małą Victoire, by wykorzystać ją do otwarcia Bramy.
- Tylko, że nie ma pojęcia, kto jest drugim Strażnikiem. –
Lee ze spokojem zabrał teczki i zamknął oczy, usiłując jak najlepiej przekazać
Zakonowi wszelkie informacje.- Wiecie, że Will finansuje działalność Luny i
„Sonorusa”. Nie chodziło tylko o zemstę na Parkinson za wpakowanie go do
Azkabanu. Miał w ten sposób wgląd w jej życie.
- Chcesz powiedzieć, że…- Ron podskoczył zaskoczony, gdy
Blaise wtrącił się do rozmowy.
- Lovegoodowie mają jakieś powiązanie z legendą, tak. Ale
nie powiem wam, jaką rolę odegra. Jest zbyt mało faktów. Wiem jednak, że ojciec
Luny przekazał drugi klucz, zamknięty w tej skrzyni, którą odzyskaliście na
misji, Fleur na jej ślubie z Billem. Nie wiem, czy był Strażnikiem, czy
Opiekunem.
- O kurczę. Pomyluna Lovegood związana z legendą o samym
Merlinie.
- Nie nazywaj jej tak, Zabini!- warknął Ron, mocno
zaciskając pięści.
- Uspokójcie się- Angelina spojrzała na Lee i powoli liczyła
na palcach, podsumowując rozmowę.- Czyli mamy dwóch Strażników, każdy z nich ma
swojego Opiekuna. Cała legenda dotyczy potomków uczniów Merlina. Możemy
kontrolować przebieg wydarzeń rodziny Fleur i Willa, oczekując na nowych
wybrańców. No i jeszcze Luna. Gdzieś musi być osoba, która jest związana z jej
losem. Czy to Strażnik, czy Opiekun.
- Tak, te funkcje są ze sobą silnie związane. Prędzej czy
później się odnajdą. Martwi mnie jednak sprawa Malfoya. Porwał się na coś,
czego nie rozumie. Kluczami mogą władać tylko Strażnicy, a by otworzyć Bramę
bez poważnych skutków, musieliby jednocześnie otworzyć oba skrzydła. I nawet
jeśli dokonałby tego w jakiś pokręcony sposób, nie przywołałby duchów. Taką
zdolność mają jedynie Obdarzeni.
- Obdarzeni?- Ron nerwowo kręcił się na kanapie, a głos stał
się wyższy.
- Osoby, które zyskały zdolność widzenia i porozumiewania
się ze zmarłymi.- Wszyscy wzdrygnęli się, gdy Will się odezwał. Głos miał
zachrypnięty i właśnie kończył dopijać Ognistą Whiskey. Stanął koło swojej
siostry i położył dłonie na jej ramionach. Wzrok utkwił w Ronie.
- Obdarzony jest w stanie kontrolować wyzwolone duchy. Ale
jeśli Brama zostanie otwarta bez pomocy Obdarzonego…no cóż, staniemy przed
niemożliwą walką, z przeciwnikiem, którego nie można zabić. Będziemy nękani przez
zjawy naszych nieprzyjaciół i nic nie będziemy w stanie zrobić.
Zapadła przerażająca cisza. Nikt nie był w stanie wyobrazić
sobie świata, w którym przyszłoby i się zmagać z nadnaturalnymi siłami.
- Dlatego Merlin stworzył Bramę. Dlatego jego uczniowie
poświęcili się, by pokonać Morganę. Nie wygra się takiej wojny nie poświęcając
czegoś. A cena zawsze jest wysoka.
R
|
on miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy dobrze zrobił,
zgadzając się na tą wizytę. Coś jednak zmusiło go do tego spotkania. Teraz już
wiedział co.
Obdarzony.
Czuł przerażenie na myśl o zadaniu, jakie by na nim
spoczęło, gdyby Malfoy zdołał otworzyć Bramę. Widział w tym wszystkim ogromną
ironię w stosunku do jego wcześniejszych postaw. Zawsze uważał się za
bezwartościowego. Nie reprezentował najlepiej własnej rodziny. To Bill był tym
najlepszym, Charlie zawsze wszystko robił. Percy miał swoje cele, bliźniacy
zdobyli sławę i pieniądze. Nawet Ginny, jego młodsza irytująca siostra zdobyła
popularność. Była piękna, zdolna, pobijała kolejne rekordy w Quidditchu. A on?
Był najlepszym kumplem Harry’ego Pottera. Co z tego, skoro nie potrafił pozbyć
się uczucia zazdrości. Dopiero na wyprawie w poszukiwaniu Horkruksów dotarło do niego, jak ciężkie życie wiódł
Harry. Wielokrotnie dawał sobie mentalnie w twarz za swoje zachowanie. Między
innymi to pozwoliło mu zaakceptować fakt, że jego siostra stała się ukochaną
Harry’ego Pottera. Zrozumiał, że wyjątkowość i przeznaczenie to wcale nie jest
fajna sprawa.
A teraz on sam stał się wyjątkowy.
Nikomu nie powiedział o swoich widzeniach. W drodze na
spotkanie z Parksem musiał się mocno kontrolować, by nie nawrzeszczeć na
śledzącego go Jamesa, który przeżywał pojawienie się Harry’ego. Pierwszy raz
znaleźli się tak blisko. Widział, że młody auror uważnie mu się przygląda, ale
postanowił nie reagować. Wszystko skomplikowało się, gdy przekroczyli próg
rezydencji. Czuł, że to miejsce przesiąknięte było mroczną magią, choć sam Will
sprawiał mniej wrogie wrażenie. Ron słyszał o tym, że tuż po Turnieju Trójmagicznym
młody Parks wstąpił w szeregi popleczników Lorda Voldemorta. Zapewne znał
kilkadziesiąt paskudnych klątw, ale nie to zwróciło jego uwagę.
William Parks obserwował go z niezwykłą uwagą, a błękitne
oczy przewiercały go na wylot. Jakby doskonale wiedział, co ukrywa.
Ron nie chciał już być wyjątkowy. Chciał tylko przetańczyć z
Hermioną całą noc na swoim weselu, chciał upić się z kumplami, chciał opychać
się pysznościami swojej mamy. Chciał wieść szczęśliwe, nudne życie u boku
ukochanej kobiety. Nie uśmiechała mu się walka z porąbanymi zjawami, które
wyzwoli równie świrnięty Lucjusz Malfoy. Nie zamierzał kontrolować zjawy
profesora Snape’a. No bo co miałby mu powiedzieć? „Witam, profesorze. Jak się
umierało? Czas umyć włosy i walczyć u mego boku.”? Tak, jasne. Na pewno go
posłuchają.
W ogóle cała ta sprawa z legendą. Ron przyzwyczajony był do
twardego stąpania po ziemi. Nie mógł pozwolić sobie na fantazjowanie, żyjąc pod
jednym dachem z licznym rodzeństwem i ciężko zarabiającym ojcem. Ale gdzieś w głębi
wiedział, że legenda zaczynała się spełniać. Bał się o malutką Victoire. Lucjusz
polował teraz na nią, a Zakon nie mógł podjąć żadnych kroków, bo nie mieli
pojęcia gdzie jest i co planuje.
Młody Weasley wszedł do swojego mieszkania na Pokątnej,
odwiesił zimowy płaszcz i powlekł się do salonu. Już chciał wezwać Jamesa na
rozmowę, bo zdawał sobie sprawę, że musieli takową odbyć, ale zawahał się, gdy
usłyszał skrzypienie drzwi od łazienki. Odwrócił się, ale zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć, przełknął ciężko ślinę i zagapił się w jeden punkt.
Przed nim stała Hermiona, owinięta tylko niebieskim
ręcznikiem. Drugim leniwymi ruchami wycierała mokre włosy. Westchnął głośno
przesuwając wzrokiem po jej figurze. Jego narzeczona odwróciła głowę w jego
stronę, zaskoczona. Widocznie się go nie spodziewała, ale wszystkie myśli
wyleciały z jego głowy, gdy skierowała na niego swoje piękne, orzechowe oczy.
Zawsze znajdował w nich iskrę nadziei, miłości i pewności. Hermiona Granger
była niezwykłą kobietą.
Ron uśmiechnął się i ruszył w jej stronę, ciągle patrząc jej
w oczy. Odgarnął niesforny mokry kosmyk za ucho i przejechał kciukiem wzdłuż linii
jej szczęki. Słyszał ciche westchnięcie Hermiony, widział, że pod wpływem jego
dotyku zamknęła oczy. Nie mógł się dłużej powstrzymać, otulił ją ramionami w
talii i złożył na jej ustach subtelny pocałunek. Z nadmiaru uczuć zakręciło mu
się w głowie. Miał ochotę przewrócić oczyma na to wrażenie. Był z Hermioną trzy
lata, a zachowywali się ciągle jak zakochane małolaty. Nie mógł jednak nic na
to poradzić.
To była jego słodka Hermiona.
Kiedy w końcu oderwali się od siebie, Hermiona położyła
głowę na jego ramieniu.
- Nie słyszałam, jak wróciłeś.- Mruknęła.- Powinieneś się
odezwać. Mogłam przecież chodzić zupełnie nago!
- Hej, mnie to wcale by nie przeszkadzało.- Uśmiechnął się,
a gdy Hermiona uderzyła go, oburzona, roześmiał się i pocałował ją w czoło.
- Dobra, kotku. Opowiadaj jak było.-Hermiona pociągnęła go
na kanapę a sama, ciągle w ręczniku wyciągnęła z domowego barku słodkie,
czerwone wino i dwa kieliszki. Chciała usiąść obok niego, ale on zwinnie
posadził ją sobie na kolanach tak, że nogi znalazły się poza kanapą, a głowę
oparła o jego brzuch.
- William Parks jest bardzo tajemniczą osobą- zaczął,
rozlewając jednocześnie czerwony alkohol. Podał kieliszek Hermionie.- Jednak
najbardziej zaskoczył mnie Lee. Wiesz, że umie poprawnie zawiązać muszkę?
- Czego ty ciągle nie umiesz. Krawata z resztą też nie-
zaśmiała się panna Granger.
- W każdym razie wyjaśnili nam parę spraw. Na przykład to,
że Lucjusz naprawdę poluje na Vic. I to, że właściwie jest bezbronna, bo
powinna mieć naturalnego Opiekuna. Wiesz, przywilej Strażnika.- Bezwiednie
zaczął głaskać ją po odsłoniętej, gładkiej nodze.- Lee powiedział, że Malfoy
nie wie, co robić. Jeśli niewłaściwie złamie barierę Bramy, będziemy skazani na
niemożliwą do wygrania wojnę.
- Lucjusz Malfoy oszalał, już dawno to mówiłam. Czy Draco
już wie? No wiesz, to w końcu jego ojciec. Wyrzekł się powiązania z nim, ale
jednak…może próbować go ocalić.
- Myślę, że on już pogodził się z tym, co stało się z jego
ojcem. Widział tyle przemocy i śmierci. Zamiast miłości rodzinnej doznawał
strasznych tortur ze strony Śmierciożerców. Trzyma się kurczowo jedynej
iskierki światła w swoim życiu, którą stała się Astoria.
- Ronaldzie Weasley! Jesteś filozofem!- zaśmiała się
Hermiona.- I…proszę, czyżbyś żałował Dracona Malfoya, twojego życiowego wroga?
- Za każdym razem gdy go widzę, mam ochotę strzelić mu w
pysk.
Teraz Hermiona rozchichotała się na dobre. Ron westchnął i
odłożył puste kieliszki.
- Żebyś była taka aktywna na naszym weselu- jęknął,
błyskawicznie przyciągając ją do siebie i unosząc na rękach. Hermiona ciągle
się śmiała, więc uciszył ją długim pocałunkiem.
- Wiesz…-Mruknęła, zmierzając dłońmi do guzików od jego
koszuli.- Na wesele już prawie wszystko gotowe. Muszę jeszcze zmusić Ginny do
wyboru sukni druhny. Ale…mam ochotę przećwiczyć noc poślubną. No wiesz, żebyś
wiedział jak się zachować.- Spojrzała na niego, delikatnie przygryzając dolną
wargę.
Ron zamruczał i znowu ją pocałował.
- Myślę, że wiem co robić. Ale fakt, próba się przyda.- I z
Hermioną na rękach ruszył w kierunku sypialni. Przechodząc koło lustra na
korytarzu zobaczył odbicie uśmiechających się szeroko widmowych postaci Jamesa
i Freda.
Oboje unieśli kciuki do góry i zniknęli, pozwalając Ronowi
choć na chwilę wrócić do normalności.
Cześć!
Wiem, że nadwerężam waszą cierpliwość. No ale cóż, musiałam
dobrze rozplanować zakończenie wszystkich wątków. Pozostały dokładnie trzy
rozdziały. Plus krótki epilog. W tym rozdziale wyjaśniłam niemal cały wątek
legendy o Strażnikach Skarbu Merlina. Nie mogłam jednak zdradzić wszystkiego,
bo to już będzie fabułą wspomnianego opowiadania o młodszym pokoleniu. Mam
nadzieję, że spodobał wam się rozdział i że choć trochę was zaskoczyłam. Nie
wyjaśnienie spotkania Rene i Ginny było zamierzone, specjalnie zostawiłam to na
kolejną część. Wyjaśniła się za to rola Rona-Widzącego-Duchy. Wszystko zmierza
w dobrym kierunku, przyjaciele dowiedzą się o jego zdolnościach. W jaki sposób?
No cóż, będzie rodzinna rozmowa, że tak powiem.
Wspomnienie 25:
- ślub Rona i Hermiony
- kłótnia kochanków
- „wyjdziesz za mnie?”
- Lucjusz Malfoy zabija.
Robię oczy kota ze Shreka, widzisz? Ładnie proszę o
komentarze.
Skoro tak ładnie prosisz o komentarze, to oddaję go w twoje ręce ;)
OdpowiedzUsuńWiesz pamiętam, jak kiedyś powiedziałaś mi, że nie masz pomysłu na
Rona, że wydaje się taki poukładany, banalnie przeciętny, A TU PROSZĘ!
Ron jest obdarzony mocą, z którą wiąże się klucz do całej tej legendy, a właściwie jeden z kluczy.
Póki nie zapomnę muszę się przyznać, że u mnie też pojawią się podobny dar. Lecz w jakiej postaci i czy nie podwójny, to zdradzę później.
Jestem naprawdę zaskoczona twoimi pomysłami. Naprawdę. Czasami nawet czerpię z nich chęć i natchnienie. A to, że maturka wkrótce, a Ty mimo wszystko nie opuszczasz tej historii i bloga jest dla mnie mega odpowiedzialne i naprawdę bardzo Cię za to szanuję.
Wracając do rozdziału. To ciekawi mnie czy odbędzie się rozmowa ojciec- syn. Mam na myśli ducha James'a. I kto powie to "wyjdziesz za mnie?"
Rozpaliłaś moją wyobraźnie. Naprawdę.
Czekam na następny rozdział.
Wiem, pewnie chciałabyś, więcej komentarzy, a nie ciągle ja i ja. No cóż, ja też tego dla Ciebie chcę. Uważam, że naprawdę na to zasługujesz. O wiele bardziej niż ja i mój blog. Masz ogromną świadomość pisarską, niesamowitą wyobraźnie. Ogromny talent i mam nadzieję, że przyciągniesz tym uwagę innych.
Ba
Na pewno tak będzie!
Takiego talentu nie da się przegapić :D
Ps. Ściskam mocno :) ,3
Hej. Niedawno znalazłam Twojego bloga i strasznie mi się spodobał... Bardzo mi się podoba, w szczególności postać Angeliny i Rona. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam i życzę dużo weny, Nikita
OdpowiedzUsuńSiema!!!!!
OdpowiedzUsuńNie dawno znalazłam twojego bloga,który jest po prostu boski...:)
Długie rozdziały,mega ciekawe w dodatku,super pomysł z Ronem,który nie którym może sie wydawac taki zwyczajny a tu nagle bum...i duchy
widzi
Jestem mega ciekawa kolejnych rozdziału,bedzie sie działo tego jestem pewna..
A bym zapomniał Draco w Twoim opowiadaniu jest taki fajny,chodzi mi między innymi o to że jest wyjaśnione dokładnie dlaczego przeszedł na dobrą stronę no i wg jest taki uroczy xD
Weny życzę :D
Bardzo dziękuję za komentarz ;)
UsuńNiedługo wstawię kolejny rozdział, niestety jak pisałam, to jeden z ostatnich tej historii. Co nie oznacza, że kończę z pisaniem. Zapraszam już na nową, równie ciekawą (mam nadzieję) opowieść ;)
Szkoda ze ta historia będzie sie konczyć,no ale kiedys musi ;/
UsuńMam nadzieje że rozdział nie długo sie pojawi :D
Jednocześnie nie moge doczekać sie drugiego opowiadania ciekawe co tym razem wymyślisz ;))