G
|
ruba warstwa białego puchu zalegała na szkolnych błoniach,
gdy brzask nowego dnia oznajmił poranne godziny czternastego lutego. Od
wielkiej akcji Zakonu Feniksa minął miesiąc, Lucjusz Malfoy zapadł się pod
ziemię, a pozbawieni przywódcy Mroczni pozwalali sobie na samowolkę, od czasu
do czasu atakując rodziny, z którymi mieli starcia w przeszłości. Prawie
wszyscy członkowie Zakonu stawili się na pogrzebie Dominica Greengrassa, co
miało też dobre strony, bo w końcu doszło do oficjalnego ogłoszenia Dracona Malfoy’a.
Harry’emu ciężko było przyzwyczaić się do nowej twarzy jego zaciekłego wroga z
lat szkolnych. Ginny wielokrotnie tłumaczyła mu, że młody nauczyciel Eliksirów
przeszedł głęboką przemianę i obecnie nie ma nic wspólnego z działaniami
Lucjusza. Mimo wszystko, Potter ciągle tłumił w sobie urazę o ten nieszczęsny
wypadek Ginny. Wiedział, że to nie fair wobec Dracona, bo on sam nie lubił
zbytnio, gdy porównywano go do Jamesa i Lily. Jego wzmożona czujność wobec
młodego Malfoya łączyła się także z osobą Astorii Greengrass, bo chcąc nie
chcąc wykształciła w nim się rola starszego brata. On sam, głównie ze względu
na jego ciężkie dzieciństwo, a także przeznaczenie Wybrańca, nie był skłonny do
wylewnego okazywania uczuć. Jego związek z Ginny ciągle pozostawał tajemnicą w
Hogwarcie, nie wiedział o nim żaden uczeń. Wyjątek stanowili Lance i Pierce,
którzy byli stałymi bywalcami gabinetu nauczycielki Zaklęć i Uroków ze względu
na nieprzyjemne wydarzenia w okresie świąt.
Była sobota, więc Harry ze spokojem wykonał wszystkie
poranne czynności. Właśnie zamierzał zejść na śniadanie, gdy do jego gabinetu
zajrzał Neville.
- Cześć, Harry- przywitał się przyjaciel.- Idziesz na
śniadanie? Chciałem o czymś z tobą pogadać.
- Tak, jestem głodny jak wilk.- Obaj mężczyźni zaśmiali się,
gdy jak na zawołanie zaburczało Potterowi w brzuchu.- Możemy pogadać w Wielkiej
Sali, nie widzę problemu.
Przyjaciele wyszli na korytarz, który mimo wczesnej pory
zaludniony był sporą liczbą uczniów. Harry uśmiechnął się nieznacznie na widok
przystrojonych okiennic i czerwonych girland rozwieszonych między lampami. Gdy
tylko wyszli z zakrętu, Neville wydał z siebie dziwny pisk i zaczął gwałtownie
kaszleć, jakby chciał zatuszować wybuch śmiechu. Młody auror spojrzał na niego
z zainteresowaniem i podążył za jego wzrokiem.
O rany…
Syriusz Black zmierzał korytarzem krążąc od Gryfona do
Gryfona, rozdając koperty odpowiednim osobom. Ubrany był w białą, długą szatę,
która błyszczała, gdy padły na nią promienie światła. Przez ramię przewieszoną
miał wielką, czerwoną torbę pełną miłosnych wyznań mieszkańców Gryffindoru. Na
wczorajszej radzie nauczycieli, profesor McGonnagall poprosiła opiekunów
wszystkich domów, by odebrali pocztę walentynkową i rozdali ją swoim
podopiecznym. Uczyniła też delikatną aluzję do odpowiedniego stroju, bo
przebieranie się z okazji rozmaitych świąt było już szkolną tradycją, którą
zapoczątkował profesor Dumbledore. Syriusz wręczył właśnie czerwoną kopertę
Evanlyn Turner, gdy zobaczył swojego chrześniaka i nauczyciela Zielarstwa duszących
się ze śmiechu.
- Ani słowa.- Wycedził, odgarniając niesforny kosmyk
czarnych włosów.- I tak wyglądam lepiej niż Malfoy. Chodzi po lochach targając
na plecach wielkie, czerwone skrzydła, a na czole wisi mu tandetna podróbka
aureoli- parsknął i marszcząc zabawnie brwi dodał- Wylosował aniołka. Ja jestem
Kupidynem.
- Co ty nie powiesz?- Neville uśmiechnął się i złapał za
złoty sznur, który Syriusz miał przewiązany w pasie.
- Longbottom!- warknął Black, a na usta Harry’ego wypłynął
szeroki uśmiech, gdy pomyślał o tym, że jego chrzestny będzie chodził w tym
stroju cały dzisiejszy dzień.- Dobra, chodźmy na to śniadanie, bo nie dacie mi
żyć.
Atmosfera przy nauczycielskim stole była przednia. Nie obyło
się bez komentarzy pełnych podtekstów ze strony Astorii i Ginny, czy też
głośnego, tubalnego rechotu Hagrida na widok wchodzących opiekunów domów. Przy
stolikach uczniów także było gwarnie, a sowia poczta była niezwykle hojna.
Walentynkową sielankę przerwał Neville, gdy czytając gazetę zagadnął Harry’ego.
- Widziałeś się ostatnio z Ronem?
Młody nauczyciel Obrony zamarł z tostem w ręku i zerknął z
uwagą na przyjaciela.
- Jakieś dwa tygodnie temu w Hogsmeade, u George’a w
sklepie. A co?
- No…nie sądzisz, że po tym wypadku z Łukiem Śmierci stał
się…jakiś inny?
- Inny? Co przez to rozumiesz, Neville?
- Chodzi o to…- przerwał, dyskretnie zerkając w stronę
Ginny, która żywo dyskutowała o czymś z Draco i Astorią.- Chodzi o to, że
zastałem go ostatnio w dziwnej sytuacji.- Jeszcze raz spojrzał na rudowłosą
nauczycielkę i nachylił się ku Harry’emu, przechodząc do szeptu.- Hermiony nie
było, siedział sam przy stole. Pił Ognistą i…no, gadał sam do siebie. Chyba
mnie nie zauważył, bo ciągle mamrotał, że to się nigdy nie stanie. Nie wiem, o
co mu chodziło, ale powtarzał ciągle „Fred” i „panie Potter”.
Harry omal nie zakrztusił się sokiem dyniowym. Widział
zainteresowane spojrzenie Syriusza, ale zignorował je i skupił swoją uwagę na
Neville’u. Wszyscy wiedzieli, że tragiczny wypadek Rona przyniesie ze sobą
przykre konsekwencje. Jeśli Longbottom dobrze zrozumiał sytuacje, ich rudy
przyjaciel odkrył w sobie nową zdolność. I to nie koniecznie przyjemną.
- Myślisz, że…
- Tak. Myślę, że Ron widzi duchy. No, w każdym razie to
nurkowanie głową za kotarę Łuku Śmierci sprawiło, że może się z nimi
kontaktować.- Harry zawsze cenił sobie dokładne i chłodne analizowanie spraw
przez Neville’a. Zawsze mógł na niego liczyć, a teraz wszystko wskazywało na
to, że Ron wpakował się w niezłe bagno.
- Czy to jest w ogóle możliwe? No wiesz…rozmowy żywych z
umarłymi.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem też, do kogo powinniśmy się z
tym zwrócić. Ron pewnie nie zwierzał się z tego Hermionie, wiesz jaka ona jest.
Na wszystko musi mieć jakieś dowody i zasady.
- Tak, to jest delikatna sprawa. Hermiona nie musi o tym
wiedzieć.
- Chcesz to przed nią ukryć? Zwariowałeś? To jej narzeczony.
Na Merlina, za dwa miesiące biorą ślub!
- Właśnie, stary. To Hermiona. Jeśli coś złego dzieje się z
Ronem, to ona już o tym wie. Widują się codziennie. Mieszkają razem- prychnął
Harry.
- No tak. Ale…
- Poczekaj, Neville. Nie wtrącajmy w to na razie Hermiony.
Zwrócimy się z tym do specjalisty.
- Do specjalisty?
Harry odłożył swój puchar, już pusty, a jego wzrok spoczął
na leżącym przed Nevillem „Sonorusie”. Luna poświęciła całą stronę na opisanie
złapania Pansy Parkinson przez aurorów i zwolnienia z Azkabanu niewinnego wnuka
Magnusa Fritza.
- Czas na osobiste spotkanie z Williamem Parksem.
L
|
ance pakował właśnie mokrą, ubłoconą szatę sportową
Gryffindoru, gdy usłyszał jak ktoś mocno uderzył pięścią w szafki na sprzęt do
Quidditcha. Przed chwilą domowa drużyna Gryfonów skończyła morderczy, poranny
trening. Ich kapitan nie zważał na pogodę, jego główną myślą było wyszkolenie
zespołu w każdych możliwych warunkach. Nie ważne, że z nieba leciały wielkie
płaty śniegu, a ręce przywarły z zimna do rączki miotły. Zawiązał swoje buty,
wciągnął na siebie ciepły, niebieski sweter i zarzucił torbę na ramię. Myślał,
że tylko on jeszcze został w szatni, tymczasem w rogu na ławce siedział skulony
młodszy od niego pałkarz Gryfonów.
- Dylan? Co się stało? Słyszałem, jak uderzyłeś w szafkę.
Czternastoletni Blackberry jęknął żałośnie, okrywając głowę
ramionami. Lancelot rzucił torbę w kąt i usiadł obok kolegi. Wyciągnął swoje długie
nogi i dyskretnie przejrzał rzeczy Dylana, szukając powodu jego zachowania.
Znalazł tylko brudną szatę z numerem pięć, zeszyt od Zaklęć i Uroków, który
wypadł z otwartej torby i zgniecioną kulkę papieru. Nie wiedział, co dolega
pałkarzowi, ale przecież nie mógł zostawić kumpla z drużyny w takim stanie.
- Co z tobą, Blackberry? Jesteś chory?
- Taa…można to tak chyba nazwać- parsknął, opuszczając
ramiona. Lance czuł, jak wzrok Dylana wwierca się w niego i nie wiedzieć czemu
poczuł się zakłopotany.
- Czyli…jesteś czy nie jesteś? Wiesz, mogę pobiec po
Maddie.- Nikt nie nazywał asystentki madame Pomfrey po nazwisku. Młoda panna
Parks była dla uczniów po prostu Maddie.
- Jeśli nieszczęśliwe zakochanie nazywasz chorobą, to tak.
Przyda mi się niezła dawka eliksirów.
- Och..- młody Turner zaklął pod nosem. Mógł się domyślić,
że chodzi o dziewczynę. W końcu dzisiaj były walentynki.
- Ty chyba nigdy tego nie zaznałeś, co? No wiesz- Dylan
zaśmiał się sztucznie.- Jesteś wielkim Lancelotem Turnerem, ulubieńcem dziewczyn.
Ścigający Gryfonów skrzywił się, słysząc te słowa. Wcale nie
podobało mu się takie życie, czuł się z każdej strony obserwowany. Z jednej był
ojciec, Howard Turner, szef Brygady Uderzeniowej, wielka postać Ministerstwa.
Po śmierci matki, Lance robił wszystko, by ojciec go nie odtrącał, udzielał się
w szkole, ciężko trenował, by zostać najlepszym ścigającym w szkole. Z drugiej
strony byli nauczyciele. Wyczytując jego nazwisko zawsze uśmiechali się i
kiwali głowami znacząco. Oczekiwali od niego najlepszych ocen, najlepiej
zdanych egzaminów i wzorowego zachowania. Wszyscy uważali, że kiedyś zostanie
wielkim stróżem prawa, jak jego ojciec. No i w końcu cała gromada uczniów
lgnących do niego, jak pszczoły do miodu. Jakby samo pokazywanie się z Lancelotem
Turnerem podnosiło twój status quo. Co tydzień dostawał zaproszenie na małe
przyjęcia i imprezy, które zawsze kończyły się wielkimi skandalami. Nawet
najlepsi kumple z Gryffindoru zmuszali go do gadania z wypacykowanymi
panienkami, które miały na sobie więcej tynku niż ściany na korytarzu.
A on marzył tylko o zaciągnięciu kotar swojego łóżka w
dormitorium i popijając ciepły napój karmelowy z piankami czytałby historie o
wielkich Jeźdźcach Smoków i Łamaczach Klątw. Marzył o zobaczeniu na żywo
starcia na arenie słynnych zawodników tej dyscypliny. Igrzyska Draconis Veneficium to czarodziejski sport polegający na tym, że
wybrany Jeździec panuje nad smokiem, a wspierający go Zaklinacz używa wszelkich
znanych mu formuł magicznych, by umożliwić smokowi jak najszybsze pochwycenie
złotego jaja. Właśnie stąd zaczerpnięto motyw wskazówki podczaj Turnieju
Trójmagicznego. Jedna drużyna Draconis składa
się z czterech osób: Jeźdźca, Zaklinacza, Mistrza Zaklęć i Trenera. To było
jego marzenie. Chciał zobaczyć Igrzyska. Wiedział, że Ministerstwo Magicznych
Gier i Sportu cały czas waha się, czy po wydarzeniach Turnieju Trójmagicznego opłaca się wydawać
zgodę na rozegranie Igrzysk. Żywił jednak nadzieję, że kiedyś będzie miał taką
możliwość.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego nienawidzę. Przez nich
się duszę, a gdzie tu mówić o prywatności. Popularność wcale nie jest fajna,
Dylan. Najlepszym przykładem jest profesor Potter. Zrobili sobie szopkę z jego
życia.
Gryfon z czwartego roku milczał przez chwilę, aż w końcu
znowu wbił w niego niepewne spojrzenie. Jak każdy czarodziej, Dylan znał
historię Harry’ego Pottera. Poświęcił chwilę na przemyślenia i odezwał się
cicho.
- Faktycznie, to musi być męczące.
Lance pokiwał głową i szturchnął Dylana z lekkim uśmiechem.
- To co cię gryzie? Nie chce się z tobą umówić?
- Ja…no, nie. Bałem się ją zaprosić.
- Bałeś się.- Powtórzył Lance i znacząco kopnął nogą torbę,
by było widać szatę z herbem Gryffindoru. Dylan chyba załapał aluzję, bo
parsknął śmiechem.
- Tak, wiem. Jestem do bani. Należę do Domu Lwa, a boję się
zaprosić dziewczynę na randkę. Ale…to wcale nie jest łatwe. Bo znam ją od
pierwszej klasy, jest najlepszą przyjaciółką mojej siostry bliźniaczki, więc
traktuje mnie raczej jak brata.
- No…-tym razem to Lance jęknął.- Faktycznie, do bani. Chwila,
czekaj.- Dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział Dylan. Często
widywał Darcy Blackberry na korytarzach, w bibliotece, czy w Pokoju Wspólnym.
Miała kilka koleżanek, ale najbliższą wydawała się…
- Zakochałeś się w Pierce Donavan?
Dylan odchylił głowę do tyłu, uderzając lekko w ścianę. Oczy
miał zamknięte, ale pokiwał smętnie głową. Lance nie mógł dłużej wytrzymać tego
widoku, dlatego wybuchnął śmiechem.
- Co cię tak bawi, Turner?- Dylan warknął i wyrzucił ramię
do przodu, uderzając Lance’a w klatę.
- Bo widzisz, Dylan.- Odchrząknął, gdy w miarę się
opanował.- Wiesz, że spędziłem święta w lochach siedziby Mrocznych. Pierce i
ja…no to nie były nasze najlepsze święta.- Aż dziwne, że ich rolę tak szybko
się odwróciły. Teraz Lance siedział przygnębiony, wspominając ciężkie chwile w
celi.
- Wybacz, stary. Nie chciałem poruszać tego tematu.
- Daj spokój. Kiedyś muszę się komuś wygadać. Ginny jest
świetna, pomaga jak może. Ale to nauczycielka. Wszystkiego jej nie powiem.
- To…ja z chęcią cię wysłucham. Jeśli chcesz.
Lance widział wyraźne zakłopotanie młodszego kolegi. Nie
wiedział, czy dobrze robił rozmawiając o porwaniu z Dylanem. Znali się
praktycznie tylko z drużyny Quidditcha. Potem pomyślał jednak, że Pierce pewnie
zwierzała się bliźniakom Blackberry ze wszystkiego, w końcu byli najlepszymi
przyjaciółmi. Lancelot nie mógł zwierzyć się kumplom ze swoich problemów. Dla
nich był najjaśniejszą gwiazdą, która na wszystko znajdzie rozwiązanie.
- Złapali nas na Pokątnej.- Zaczął. Zanim zdążył się
powstrzymać, wyrzucał z siebie wszystko, licząc, że Dylan go zrozumie.- Dzień
wcześniej pokłóciłem się z moją kuzynką, Evanlyn. Byłem trochę nieobecny, kiedy
Pierce na mnie wpadła. Mimo wszystko została ze mną, widząc w jakim jestem
stanie. Zawsze tak robi.- Przełknął ciężko ślinę i uśmiechnął się smutno.-
Wiesz, że to ona pomogła mi się pozbierać po śmierci mojej matki? Zmarła w
szpitalu, po ataku Lucjusza Malfoy’a. Byłem w kompletnej rozsypce, ojciec też.
Pamiętam, że poszedłem na dach. Nie wiem do końca co robiłem, po prostu
rozpaczałem po starcie matki. Pierce udzielała się jako wolontariuszka,
pomagała swojemu ojcu w szpitalu. To ona mnie znalazła, tuż nad krawędzią
dachu.- Słyszał, jak Dylan wciąga mocno powietrze, ale chciał mówić dalej.- Tam
w celi postanowiłem, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Przyjmowałem na siebie
prawie wszystkie klątwy, jeśli byłem przytomny. Oddawałem jej część mojego
jedzenia, by miała więcej. Pewnej nocy, po koszmarnych torturach, byłem
kompletnie wymęczony. Pierce przyszła do mnie i przytuliła. Starła krew z moich
oczu i zobaczyłem, że płacze. Nie miałem sił na jakiekolwiek gesty czy słowa. A
ona? Śpiewała cicho, bym zasnął. Potem opowiadała mi o waszych przygodach. O
tym, jak wkurzacie Irytka, o twoich przebojach na Eliksirach. Poświęciła ci
dużo uwagi. Wiesz, co powiedziała?
Dylan siedział jak sparaliżowany, oczy mu błyszczały a usta
zacisnął tak mocno, że stały się białą linią.
- Co?- Szepnął zdławionym głosem.
- Powiedziała, że w wakacje się zmieniłeś. A może ona, bo
patrzy na ciebie inaczej. Dziwnie się czuje w twoim towarzystwie. Jeszcze
gorzej, gdy jest z wami Darcy. Bo widzisz…ona cię lubi, stary. Przez takie duże
L. Tylko obawia się reakcji Darcy. No i twojej. Nie chce, byś ją zranił.
- Nie mógłbym jej zranić. Zależy mi na niej.
- Widzę. Więc zrób coś z tym, stary. Pierce zasługuje na
szczęście.
- Zasługuje jak mało kto. Nie tylko ciebie wspierała po
śmierci matki. Nasza też zginęła w Bitwie o Hogwart. Tak.- Dylan wyprostował
się, jakby podjął decyzję.- Pogadam z nią jeszcze dzisiaj.
Obaj wstali i zabrali swoje torby. W pewnej chwili Lance
złapał Dylana mocno za ramię.
- Pamiętaj, Blackberry. Jeśli dowiem się, że Pierce płacze z
twojego powodu, przekonasz się na co stać sławnego Lancelota Turnera.
- Tak, jasne. Zrozumiałem.- Dylan uśmiechnął się i już
zamierzał wychodzić, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Jakby ktoś się krztusił.
Gwałtownie pociągnął Lance’a w stronę drugiej szatni, gdzie do treningu
przygotowywali się Ślizgoni. Gdy ich spojrzenia się spotkały, przyłożył palec
do ust, dając do zrozumienia, by był cicho.
- Jeśli piśniesz choć słówko, to będziemy mieć przechlapane.
Rozumiesz, Flores?
Dylan powoli wychylił się na korytarz łączący obie szatnie.
Tuż przy drzwiach drugiej stali dwaj Ślizgoni, ubrani już w zielone, sportowe
szaty Drużyny Wężów. Wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że starszy,
ciemnowłosy chłopak przyciskał do ściany drugiego zawodnika i trzymał ramię
przy jego gardle. Młody pałkarz Gryfonów prawie wrzasnął, gdy tuż przy jego
uchu usłyszał szept Lance’a.
- To Kaspian Rosier i Patrick Flores. Jak myślisz, o co
poszło?
- Nie wiem, ale wygląda groźnie.
Zaraz potem schowali się z powrotem za filar, gdy młody
szukający uwolnił się w końcu z uścisku Rosiera.
- Wiem, Kaspian. Ale on nas szantażuje. Nas i naszych ojców.
- Nasi staruszkowie nie są święci. Siedzą po uszy w czarnej
magii. My tylko dostaliśmy zadanie.
- Tak samo było profesorem Malfoyem i jego misją od
Sam-Wiesz-Kogo! Nawet on stchórzył, a był przecież synem prawej ręki Czarnego
Pana.
- Draco Malfoy to lizus Zakonu. Był za słaby na rewolucję,
więc przeszedł na jasną stronę mocy- wysyczał Rosier.
- A myślisz, że my sobie poradzimy?
- Musimy, Patrick. To nic skomplikowanego.
- Och, no pewnie. Mamy tylko znaleźć jakieś mityczne Wrota
Śmierci, które podobno są na terenie Zakazanego Lasu. Potem mamy poszukać
tajnego przejścia do szkoły, by Lucjusz Malfoy mógł się tu dostać. Zwariowałeś?
To niewykonalne!
- Wszystko jest możliwe.
- Nie pod okiem dziesięciu członków Zakonu Feniksa!
- Musimy coś wymyślić! I to szybko, bo Malfoy wiecznie
czekać nie będzie. Dostaliśmy od niego kredyt zaufania. Nasi ojcowie na nas
liczą. Usiłuje zdobyć ten klucz, a kiedy już będzie go miał, to od nas zależy,
czy dostanie się do Wrót.
Od strony Hogwartu zmierzali ku nim pozostali członkowie
domowej drużyny Slytherinu, więc rozmowa Rosiera i Floresa gwałtownie się
urwała. Lance i Dylan stali skuleni przy ścianie, czekając aż wszyscy zawodnicy
znikną w drugiej szatni. Wymieniając się przerażonym spojrzeniem nie
powiedzieli ani słowa.
Chwilę potem biegli ile sił do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Śnieg chrzęścił pod obłoconymi butami, aż zrobił się czarny.
G
|
inny czuła się wspaniale, idąc wieczorem przez niezwykle
oświetloną ulicę Pokątną. Choć zima była sroga, ona nie czuła zimna. Otulona
ciepłym płaszczem i szkarłatnym szalem śmiała się z opowieści Harry’ego. Szedł
obok, w eleganckim czarnym płaszczu, trzymając ją za rękę. Uśmiechał się
ślicznie i raz za razem zerkał na nią, jakby nie mógł uwierzyć, że znów są razem.
- Ciągle nie wierzysz, że tutaj jestem, prawda?- zaśmiała
się, a Harry pocałował ją w policzek. Zaprosił ją na miły wieczór do baru Hanny
Abbott. Mcgonagall nie robiła problemów, w końcu był weekend. Uciekając przed
wścibskimi spojrzeniami uczniów, wymknęli się za granicę szkolnych osłon i
teleportowali się na Pokątną.
- Wierzyć wierzę. Ale nie mogę się nacieszyć- znowu ją
pocałował.
- W przeciwieństwie do ciebie, Astoria nie może przełamać
się, by szczerze porozmawiać z Draconem.
- Nadal czuje dystans? Przecież wyjaśnili sobie, że to nie
Malfoy zabił jej ojca.
- Tak, tylko, że to jest raczej dziwna sprawa. Draco zaklina
na swoją śmierć, że nie tknął Dominica. Jednak Dafne go widziała. A Astoria ma
niezły mętlik.
- Mogę to sobie wyobrazić- sapnął Harry, uderzając butami o
wycieraczkę przed Dziurawym Kotłem. Otworzył drzwi i przepuścił Ginny, a sam
wszedł zaraz za nią. Pozostawili płaszcze na wieszaku i pomachali Hannie na
powitanie.
- Harry! Ginny! W końcu jesteście. Już skończyły mi się
wymówki, dlaczego ten stolik jest zajęty. Dzisiaj mam prawdziwie oblężenie-
Hanna zaśmiała się, prowadząc parę do małego, dwuosobowego stolika w kącie, tuż
za kamiennym filarem. Podała im karty dań i zapaliła świecę, tworząc
romantyczny nastrój.
- Zaraz przyniosę wasze zamówienie.- Mrugnęła do Ginny i
odeszła, śpiewając pod nosem.
Harry rozejrzał się uważnie po barze, a Ginny nieświadomie
zaczęła wodzić kciukiem po jego dłoni.
- Coś cię martwi?
- Co? Nie, nie! Po prostu….no, wiesz, że Mroczni panoszą się
wszędzie. Jestem aurorem, muszę dbać o bezpieczeństwo. Zwłaszcza twoje.- Złapał
jej dłoń i ucałował, patrząc prosto w oczy. Ginny zarumieniła się, choć już
wielokrotnie okazywali sobie czułość. Teraz jednak inaczej. Przez długą rozłąkę
ich więź stała się mocniejsza, intensywniejsza. Już nie byli zakochanymi
nastolatkami, powoli wchodzili na wyższy poziom. Coraz częściej poruszali temat
wspólnego mieszkania. Zauważyła też, jak Harry na nią patrzy, gdy wychodzą spędzają czas z Victoire i Teddym. Wiedziała,
że zawsze marzył o własnej rodzinie i powoli docierało do niej, że to ona
będzie jej częścią.
Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy pojawiła się Hanna z ich
kolacją.
- Bawcie się dobrze- uśmiechnęła się i szybko zniknęła, by
obsłużyć pozostałe stoliki.
- Jak myślisz? Co planuje Lucjusz? Zniknął w samym środku
ważnych wydarzeń.- Mruknęła Ginny, skubiąc sałatkę.
- Nie wiem. Ale to teraz nie ważne.- Harry machnął różdżką,
by kieliszki napełniły się winem. Czerwony płyn spłynął do szkła, a Ginny
uniosła brwi, patrząc uważnie na swojego chłopaka.
- Wiesz, że nie przepadam za zbyt wyrafinowanymi randkami.
- Wiem- zaśmiał się.- Między innymi za to cię pokochałem.
- Tak? A myślałam, że zwariowałeś na mój widok.
- To też. Nigdy nie oczekiwałaś ode mnie nie wiadomo jakich czynów. Pamiętam, że całe
nasze randki leżałaś z głową na moich kolanach i opowiadałaś o sobie. Potem
zajadałaś truskawki w czekoladzie i słuchałaś mnie. Znasz mnie jak mało kto. Z przyjaciółki
stałaś się ukochaną dziewczyną.
- To źle?- Ginny uśmiechała się delikatnie, zajadając
wspomniane truskawki.
- Nie, skąd. To dzięki tobie podniosłem się z psychicznego
dna. Dajesz mi dobre wspomnienia i za to ci dziękuję- po tych słowach pocałował
ją czule. Ginny znowu poczuła się, jakby to był ich pierwszy pocałunek. Wtedy
Harry użył podobnych słów.
Oderwali się od siebie po dość długiej chwili, a Ginny uśmiechnęła
się chytrze.
- To, że nie kochasz, nie wyjaśnia tej wyrafinowanej
kolacji. Zawsze stawiałeś na prostotę. Nasza pierwsza randka? Latanie na miotle
i gonienie za zniczem. I jeśli dobrze pamiętam, to wygrałam- zaśmiała się.
- Dałem ci fory.
- Tak, jasne- mrugnęła do niego i cmoknęła w policzek.- No
więc? Wal śmiało.
- Chcę cię prosić o
coś.- Harry nerwowo stukał palcami o brzeg kieliszka.
- O co? Daj spokój, Harry. Nie będę wyciągać z ciebie każdej
informacji.
- Neville się wyprowadza. I chcę byś zajęła jego miejsce.-
Palnął Harry po przedłużającej się ciszy.
- Neville się wyprowadza? Dokąd?- Harry spojrzał na swoją
dziewczynę z wysoko uniesionymi brwiami. Sprawiała wrażenie, jakby
wypowiedziana przez niego prośba wspólnego mieszkania nie zaskoczyła jej. Co
prawda często o tym rozmawiali, ale dopiero teraz zaproponował jej to wprost.
- Tutaj.
- Tutaj?- uśmiechnęła się Ginny.-Wiedziałam, że spotyka się z
Hanną, ale nie sądziłam, że są na tak poważnym etapie.
- A my jesteśmy? Nie odpowiedziałaś na moją prośbę.
- Nie sądziłam, że się jej spodziewasz. Wiesz, że cię
kocham. I ja wiem, że ty mnie też. Wszyscy wiedzą. I myślę, że Neville zrobił
to specjalnie.
- Tak?
- Tak- zaśmiała się perliście z miny Harry’ego.- Mądry z
niego chłopak. Wie, że prędzej czy później zamieszkamy razem.
- No właśnie. Prędzej? Czy później?
Ginny wytarła umazane czekoladą usta i uśmiechając się
nachyliła się ku Harry’emu.
- Prędzej. I tak, zamieszkajmy razem- po tych słowach
przejechała palcem po jego wardze i wpiła się w nie swoimi. Ten pocałunek
wyrażał radość i dojrzałość podjętej właśnie decyzji.
Nie chcieli przerywać tak uroczego wieczoru, ale wiedzieli,
że muszą wracać do Hogwartu. Harry poszedł zapłacić i porozmawiać z Hanną przy
ladzie. Ginny skorzystała z okazji i poszła skorzystać z toalety. Nawet nie
wiedzieli, że zrobiła się aż tak późna godzina. Pomocnicy Hanny powoli
sprzątali lokal, szykując się do zamknięcia. W tej części nie było żadnych
gości. Właśnie wycierała twarz, gdy w lustrze zobaczyła najmniej oczekiwaną
osobę.
Pisnęła cicho, zaskoczona. Mężczyzna był strasznie
zaniedbany, ale poznałaby go wszędzie.
Przed nią stał Rene de Fines.
No cześć :D
Naczekaliście się za nowym rozdziałem, wiem. Przepraszam
bardzo. Ale sami wiecie, że czas jest nieobliczalny. Nic nie można zaplanować.
Ta notka zapowiada koniec opowiadania. Zostały jeszcze, bo
ja wiem, jakieś cztery notki. I koniec. Jejku, jak dziwnie o tym pisać. Związki
bohaterów się wyjaśniają, legenda o Strażnikach Skarbu Merlina wyjaśni się w
następnej notce. I zarówno ona, jak i opowiedziana przez Lance’a sprawa
smoczych Igrzysk wprowadzi nas w swoistą kontynuację z młodym pokoleniem w roli
głównej. Także proszę was, nie opuszczajcie mnie i Mrocznych. Zostańcie z nami
do końca, a może jeszcze dłużej ;)
PS. Dajcie znać, że żyjecie. Chodź jednym słowem.
PPS. Są tu fani Olimpijskich Herosów? Ja ciągle czekam za „Krwią
Olimpu”, więc bez spoilerów ;) No i zapraszam do czytania „Wędrówki ku zgodzie”,
którą znajdziecie na moim profilu na FF.net oraz na
herosi-ku-zgodzie.blogspot.com. Rozdział z perspektywy Thalii także niedługo
się pojawi.
Ojej rozdział świetny, tylko dlaczego urwałaś w takim momencie? Grr... teraz się będę zastanawiać, czego on chce.
OdpowiedzUsuńWeny i obyś szybciej dodała następny rozdział!
Ps. Ty czekasz, a ja już skończyłam. ;-;
Ojej no i co ja mam tutaj napisać. Czekałam długo na ten rozdział to fakt, ale ja też wiem jak to jest z czasem, przeciekającym przez palce.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba nowy rozdział. Nadaje szybki rozwój akcji i wiele rozjaśnia mi w głowię. Podoba mi się twoja nieokiełznana wyobraźnia :D
Ps. Zrób sobie herbatkę, usiądź w oknie i pomyśl o mnie, tak jak ja robię to prawie każdego dnia, rano ;)