sobota, 25 października 2014

Wspomnienie 23: Porozmawiajmy o uczuciach




G
ruba warstwa białego puchu zalegała na szkolnych błoniach, gdy brzask nowego dnia oznajmił poranne godziny czternastego lutego. Od wielkiej akcji Zakonu Feniksa minął miesiąc, Lucjusz Malfoy zapadł się pod ziemię, a pozbawieni przywódcy Mroczni pozwalali sobie na samowolkę, od czasu do czasu atakując rodziny, z którymi mieli starcia w przeszłości. Prawie wszyscy członkowie Zakonu stawili się na pogrzebie Dominica Greengrassa, co miało też dobre strony, bo w końcu doszło do oficjalnego ogłoszenia Dracona Malfoy’a. Harry’emu ciężko było przyzwyczaić się do nowej twarzy jego zaciekłego wroga z lat szkolnych. Ginny wielokrotnie tłumaczyła mu, że młody nauczyciel Eliksirów przeszedł głęboką przemianę i obecnie nie ma nic wspólnego z działaniami Lucjusza. Mimo wszystko, Potter ciągle tłumił w sobie urazę o ten nieszczęsny wypadek Ginny. Wiedział, że to nie fair wobec Dracona, bo on sam nie lubił zbytnio, gdy porównywano go do Jamesa i Lily. Jego wzmożona czujność wobec młodego Malfoya łączyła się także z osobą Astorii Greengrass, bo chcąc nie chcąc wykształciła w nim się rola starszego brata. On sam, głównie ze względu na jego ciężkie dzieciństwo, a także przeznaczenie Wybrańca, nie był skłonny do wylewnego okazywania uczuć. Jego związek z Ginny ciągle pozostawał tajemnicą w Hogwarcie, nie wiedział o nim żaden uczeń. Wyjątek stanowili Lance i Pierce, którzy byli stałymi bywalcami gabinetu nauczycielki Zaklęć i Uroków ze względu na nieprzyjemne wydarzenia w okresie świąt.
Była sobota, więc Harry ze spokojem wykonał wszystkie poranne czynności. Właśnie zamierzał zejść na śniadanie, gdy do jego gabinetu zajrzał Neville.
- Cześć, Harry- przywitał się przyjaciel.- Idziesz na śniadanie? Chciałem o czymś z tobą pogadać.
- Tak, jestem głodny jak wilk.- Obaj mężczyźni zaśmiali się, gdy jak na zawołanie zaburczało Potterowi w brzuchu.- Możemy pogadać w Wielkiej Sali, nie widzę problemu.
Przyjaciele wyszli na korytarz, który mimo wczesnej pory zaludniony był sporą liczbą uczniów. Harry uśmiechnął się nieznacznie na widok przystrojonych okiennic i czerwonych girland rozwieszonych między lampami. Gdy tylko wyszli z zakrętu, Neville wydał z siebie dziwny pisk i zaczął gwałtownie kaszleć, jakby chciał zatuszować wybuch śmiechu. Młody auror spojrzał na niego z zainteresowaniem i podążył za jego wzrokiem.
O rany…
Syriusz Black zmierzał korytarzem krążąc od Gryfona do Gryfona, rozdając koperty odpowiednim osobom. Ubrany był w białą, długą szatę, która błyszczała, gdy padły na nią promienie światła. Przez ramię przewieszoną miał wielką, czerwoną torbę pełną miłosnych wyznań mieszkańców Gryffindoru. Na wczorajszej radzie nauczycieli, profesor McGonnagall poprosiła opiekunów wszystkich domów, by odebrali pocztę walentynkową i rozdali ją swoim podopiecznym. Uczyniła też delikatną aluzję do odpowiedniego stroju, bo przebieranie się z okazji rozmaitych świąt było już szkolną tradycją, którą zapoczątkował profesor Dumbledore. Syriusz wręczył właśnie czerwoną kopertę Evanlyn Turner, gdy zobaczył swojego chrześniaka i nauczyciela Zielarstwa duszących się ze śmiechu.
- Ani słowa.- Wycedził, odgarniając niesforny kosmyk czarnych włosów.- I tak wyglądam lepiej niż Malfoy. Chodzi po lochach targając na plecach wielkie, czerwone skrzydła, a na czole wisi mu tandetna podróbka aureoli- parsknął i marszcząc zabawnie brwi dodał- Wylosował aniołka. Ja jestem Kupidynem.
- Co ty nie powiesz?- Neville uśmiechnął się i złapał za złoty sznur, który Syriusz miał przewiązany w pasie.
- Longbottom!- warknął Black, a na usta Harry’ego wypłynął szeroki uśmiech, gdy pomyślał o tym, że jego chrzestny będzie chodził w tym stroju cały dzisiejszy dzień.- Dobra, chodźmy na to śniadanie, bo nie dacie mi żyć.
Atmosfera przy nauczycielskim stole była przednia. Nie obyło się bez komentarzy pełnych podtekstów ze strony Astorii i Ginny, czy też głośnego, tubalnego rechotu Hagrida na widok wchodzących opiekunów domów. Przy stolikach uczniów także było gwarnie, a sowia poczta była niezwykle hojna. Walentynkową sielankę przerwał Neville, gdy czytając gazetę zagadnął Harry’ego.
- Widziałeś się ostatnio z Ronem?
Młody nauczyciel Obrony zamarł z tostem w ręku i zerknął z uwagą na przyjaciela.
- Jakieś dwa tygodnie temu w Hogsmeade, u George’a w sklepie. A co?
- No…nie sądzisz, że po tym wypadku z Łukiem Śmierci stał się…jakiś inny?
- Inny? Co przez to rozumiesz, Neville?
- Chodzi o to…- przerwał, dyskretnie zerkając w stronę Ginny, która żywo dyskutowała o czymś z Draco i Astorią.- Chodzi o to, że zastałem go ostatnio w dziwnej sytuacji.- Jeszcze raz spojrzał na rudowłosą nauczycielkę i nachylił się ku Harry’emu, przechodząc do szeptu.- Hermiony nie było, siedział sam przy stole. Pił Ognistą i…no, gadał sam do siebie. Chyba mnie nie zauważył, bo ciągle mamrotał, że to się nigdy nie stanie. Nie wiem, o co mu chodziło, ale powtarzał ciągle „Fred” i „panie Potter”.
Harry omal nie zakrztusił się sokiem dyniowym. Widział zainteresowane spojrzenie Syriusza, ale zignorował je i skupił swoją uwagę na Neville’u. Wszyscy wiedzieli, że tragiczny wypadek Rona przyniesie ze sobą przykre konsekwencje. Jeśli Longbottom dobrze zrozumiał sytuacje, ich rudy przyjaciel odkrył w sobie nową zdolność. I to nie koniecznie przyjemną.
- Myślisz, że…
- Tak. Myślę, że Ron widzi duchy. No, w każdym razie to nurkowanie głową za kotarę Łuku Śmierci sprawiło, że może się z nimi kontaktować.- Harry zawsze cenił sobie dokładne i chłodne analizowanie spraw przez Neville’a. Zawsze mógł na niego liczyć, a teraz wszystko wskazywało na to, że Ron wpakował się w niezłe bagno.
- Czy to jest w ogóle możliwe? No wiesz…rozmowy żywych z umarłymi.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem też, do kogo powinniśmy się z tym zwrócić. Ron pewnie nie zwierzał się z tego Hermionie, wiesz jaka ona jest. Na wszystko musi mieć jakieś dowody i zasady.
- Tak, to jest delikatna sprawa. Hermiona nie musi o tym wiedzieć.
- Chcesz to przed nią ukryć? Zwariowałeś? To jej narzeczony. Na Merlina, za dwa miesiące biorą ślub!
- Właśnie, stary. To Hermiona. Jeśli coś złego dzieje się z Ronem, to ona już o tym wie. Widują się codziennie. Mieszkają razem- prychnął Harry.
- No tak. Ale…
- Poczekaj, Neville. Nie wtrącajmy w to na razie Hermiony. Zwrócimy się z tym do specjalisty.
- Do specjalisty?
Harry odłożył swój puchar, już pusty, a jego wzrok spoczął na leżącym przed Nevillem „Sonorusie”. Luna poświęciła całą stronę na opisanie złapania Pansy Parkinson przez aurorów i zwolnienia z Azkabanu niewinnego wnuka Magnusa Fritza.
- Czas na osobiste spotkanie z Williamem Parksem.

L
ance pakował właśnie mokrą, ubłoconą szatę sportową Gryffindoru, gdy usłyszał jak ktoś mocno uderzył pięścią w szafki na sprzęt do Quidditcha. Przed chwilą domowa drużyna Gryfonów skończyła morderczy, poranny trening. Ich kapitan nie zważał na pogodę, jego główną myślą było wyszkolenie zespołu w każdych możliwych warunkach. Nie ważne, że z nieba leciały wielkie płaty śniegu, a ręce przywarły z zimna do rączki miotły. Zawiązał swoje buty, wciągnął na siebie ciepły, niebieski sweter i zarzucił torbę na ramię. Myślał, że tylko on jeszcze został w szatni, tymczasem w rogu na ławce siedział skulony młodszy od niego pałkarz Gryfonów.
- Dylan? Co się stało? Słyszałem, jak uderzyłeś w szafkę.
Czternastoletni Blackberry jęknął żałośnie, okrywając głowę ramionami. Lancelot rzucił torbę w kąt i usiadł obok kolegi. Wyciągnął swoje długie nogi i dyskretnie przejrzał rzeczy Dylana, szukając powodu jego zachowania. Znalazł tylko brudną szatę z numerem pięć, zeszyt od Zaklęć i Uroków, który wypadł z otwartej torby i zgniecioną kulkę papieru. Nie wiedział, co dolega pałkarzowi, ale przecież nie mógł zostawić kumpla z drużyny w takim stanie.
- Co z tobą, Blackberry? Jesteś chory?
- Taa…można to tak chyba nazwać- parsknął, opuszczając ramiona. Lance czuł, jak wzrok Dylana wwierca się w niego i nie wiedzieć czemu poczuł się zakłopotany.
- Czyli…jesteś czy nie jesteś? Wiesz, mogę pobiec po Maddie.- Nikt nie nazywał asystentki madame Pomfrey po nazwisku. Młoda panna Parks była dla uczniów po prostu Maddie.
- Jeśli nieszczęśliwe zakochanie nazywasz chorobą, to tak. Przyda mi się niezła dawka eliksirów.
- Och..- młody Turner zaklął pod nosem. Mógł się domyślić, że chodzi o dziewczynę. W końcu dzisiaj były walentynki.
- Ty chyba nigdy tego nie zaznałeś, co? No wiesz- Dylan zaśmiał się sztucznie.- Jesteś wielkim Lancelotem Turnerem, ulubieńcem dziewczyn.
Ścigający Gryfonów skrzywił się, słysząc te słowa. Wcale nie podobało mu się takie życie, czuł się z każdej strony obserwowany. Z jednej był ojciec, Howard Turner, szef Brygady Uderzeniowej, wielka postać Ministerstwa. Po śmierci matki, Lance robił wszystko, by ojciec go nie odtrącał, udzielał się w szkole, ciężko trenował, by zostać najlepszym ścigającym w szkole. Z drugiej strony byli nauczyciele. Wyczytując jego nazwisko zawsze uśmiechali się i kiwali głowami znacząco. Oczekiwali od niego najlepszych ocen, najlepiej zdanych egzaminów i wzorowego zachowania. Wszyscy uważali, że kiedyś zostanie wielkim stróżem prawa, jak jego ojciec. No i w końcu cała gromada uczniów lgnących do niego, jak pszczoły do miodu. Jakby samo pokazywanie się z Lancelotem Turnerem podnosiło twój status quo. Co tydzień dostawał zaproszenie na małe przyjęcia i imprezy, które zawsze kończyły się wielkimi skandalami. Nawet najlepsi kumple z Gryffindoru zmuszali go do gadania z wypacykowanymi panienkami, które miały na sobie więcej tynku niż ściany na korytarzu.
A on marzył tylko o zaciągnięciu kotar swojego łóżka w dormitorium i popijając ciepły napój karmelowy z piankami czytałby historie o wielkich Jeźdźcach Smoków i Łamaczach Klątw. Marzył o zobaczeniu na żywo starcia na arenie słynnych zawodników tej dyscypliny. Igrzyska Draconis Veneficium  to czarodziejski sport polegający na tym, że wybrany Jeździec panuje nad smokiem, a wspierający go Zaklinacz używa wszelkich znanych mu formuł magicznych, by umożliwić smokowi jak najszybsze pochwycenie złotego jaja. Właśnie stąd zaczerpnięto motyw wskazówki podczaj Turnieju Trójmagicznego. Jedna drużyna Draconis składa się z czterech osób: Jeźdźca, Zaklinacza, Mistrza Zaklęć i Trenera. To było jego marzenie. Chciał zobaczyć Igrzyska. Wiedział, że Ministerstwo Magicznych Gier i Sportu cały czas waha się, czy po wydarzeniach  Turnieju Trójmagicznego opłaca się wydawać zgodę na rozegranie Igrzysk. Żywił jednak nadzieję, że kiedyś będzie miał taką możliwość.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego nienawidzę. Przez nich się duszę, a gdzie tu mówić o prywatności. Popularność wcale nie jest fajna, Dylan. Najlepszym przykładem jest profesor Potter. Zrobili sobie szopkę z jego życia.
Gryfon z czwartego roku milczał przez chwilę, aż w końcu znowu wbił w niego niepewne spojrzenie. Jak każdy czarodziej, Dylan znał historię Harry’ego Pottera. Poświęcił chwilę na przemyślenia i odezwał się cicho.
- Faktycznie, to musi być męczące.
Lance pokiwał głową i szturchnął Dylana z lekkim uśmiechem.
- To co cię gryzie? Nie chce się z tobą umówić?
- Ja…no, nie. Bałem się ją zaprosić.
- Bałeś się.- Powtórzył Lance i znacząco kopnął nogą torbę, by było widać szatę z herbem Gryffindoru. Dylan chyba załapał aluzję, bo parsknął śmiechem.
- Tak, wiem. Jestem do bani. Należę do Domu Lwa, a boję się zaprosić dziewczynę na randkę. Ale…to wcale nie jest łatwe. Bo znam ją od pierwszej klasy, jest najlepszą przyjaciółką mojej siostry bliźniaczki, więc traktuje mnie raczej jak brata.
- No…-tym razem to Lance jęknął.- Faktycznie, do bani. Chwila, czekaj.- Dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział Dylan. Często widywał Darcy Blackberry na korytarzach, w bibliotece, czy w Pokoju Wspólnym. Miała kilka koleżanek, ale najbliższą wydawała się…
- Zakochałeś się w Pierce Donavan?
Dylan odchylił głowę do tyłu, uderzając lekko w ścianę. Oczy miał zamknięte, ale pokiwał smętnie głową. Lance nie mógł dłużej wytrzymać tego widoku, dlatego wybuchnął śmiechem.
- Co cię tak bawi, Turner?- Dylan warknął i wyrzucił ramię do przodu, uderzając Lance’a w klatę.
- Bo widzisz, Dylan.- Odchrząknął, gdy w miarę się opanował.- Wiesz, że spędziłem święta w lochach siedziby Mrocznych. Pierce i ja…no to nie były nasze najlepsze święta.- Aż dziwne, że ich rolę tak szybko się odwróciły. Teraz Lance siedział przygnębiony, wspominając ciężkie chwile w celi.
- Wybacz, stary. Nie chciałem poruszać tego tematu.
- Daj spokój. Kiedyś muszę się komuś wygadać. Ginny jest świetna, pomaga jak może. Ale to nauczycielka. Wszystkiego jej nie powiem.
- To…ja z chęcią cię wysłucham. Jeśli chcesz.
Lance widział wyraźne zakłopotanie młodszego kolegi. Nie wiedział, czy dobrze robił rozmawiając o porwaniu z Dylanem. Znali się praktycznie tylko z drużyny Quidditcha. Potem pomyślał jednak, że Pierce pewnie zwierzała się bliźniakom Blackberry ze wszystkiego, w końcu byli najlepszymi przyjaciółmi. Lancelot nie mógł zwierzyć się kumplom ze swoich problemów. Dla nich był najjaśniejszą gwiazdą, która na wszystko znajdzie rozwiązanie.
- Złapali nas na Pokątnej.- Zaczął. Zanim zdążył się powstrzymać, wyrzucał z siebie wszystko, licząc, że Dylan go zrozumie.- Dzień wcześniej pokłóciłem się z moją kuzynką, Evanlyn. Byłem trochę nieobecny, kiedy Pierce na mnie wpadła. Mimo wszystko została ze mną, widząc w jakim jestem stanie. Zawsze tak robi.- Przełknął ciężko ślinę i uśmiechnął się smutno.- Wiesz, że to ona pomogła mi się pozbierać po śmierci mojej matki? Zmarła w szpitalu, po ataku Lucjusza Malfoy’a. Byłem w kompletnej rozsypce, ojciec też. Pamiętam, że poszedłem na dach. Nie wiem do końca co robiłem, po prostu rozpaczałem po starcie matki. Pierce udzielała się jako wolontariuszka, pomagała swojemu ojcu w szpitalu. To ona mnie znalazła, tuż nad krawędzią dachu.- Słyszał, jak Dylan wciąga mocno powietrze, ale chciał mówić dalej.- Tam w celi postanowiłem, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Przyjmowałem na siebie prawie wszystkie klątwy, jeśli byłem przytomny. Oddawałem jej część mojego jedzenia, by miała więcej. Pewnej nocy, po koszmarnych torturach, byłem kompletnie wymęczony. Pierce przyszła do mnie i przytuliła. Starła krew z moich oczu i zobaczyłem, że płacze. Nie miałem sił na jakiekolwiek gesty czy słowa. A ona? Śpiewała cicho, bym zasnął. Potem opowiadała mi o waszych przygodach. O tym, jak wkurzacie Irytka, o twoich przebojach na Eliksirach. Poświęciła ci dużo uwagi. Wiesz, co powiedziała?
Dylan siedział jak sparaliżowany, oczy mu błyszczały a usta zacisnął tak mocno, że stały się białą linią.
- Co?- Szepnął zdławionym głosem.
- Powiedziała, że w wakacje się zmieniłeś. A może ona, bo patrzy na ciebie inaczej. Dziwnie się czuje w twoim towarzystwie. Jeszcze gorzej, gdy jest z wami Darcy. Bo widzisz…ona cię lubi, stary. Przez takie duże L. Tylko obawia się reakcji Darcy. No i twojej. Nie chce, byś ją zranił.
- Nie mógłbym jej zranić. Zależy mi na niej.
- Widzę. Więc zrób coś z tym, stary. Pierce zasługuje na szczęście.
- Zasługuje jak mało kto. Nie tylko ciebie wspierała po śmierci matki. Nasza też zginęła w Bitwie o Hogwart. Tak.- Dylan wyprostował się, jakby podjął decyzję.- Pogadam z nią jeszcze dzisiaj.
Obaj wstali i zabrali swoje torby. W pewnej chwili Lance złapał Dylana mocno za ramię.
- Pamiętaj, Blackberry. Jeśli dowiem się, że Pierce płacze z twojego powodu, przekonasz się na co stać sławnego Lancelota Turnera.
- Tak, jasne. Zrozumiałem.- Dylan uśmiechnął się i już zamierzał wychodzić, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Jakby ktoś się krztusił. Gwałtownie pociągnął Lance’a w stronę drugiej szatni, gdzie do treningu przygotowywali się Ślizgoni. Gdy ich spojrzenia się spotkały, przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia, by był cicho.
- Jeśli piśniesz choć słówko, to będziemy mieć przechlapane. Rozumiesz, Flores?
Dylan powoli wychylił się na korytarz łączący obie szatnie. Tuż przy drzwiach drugiej stali dwaj Ślizgoni, ubrani już w zielone, sportowe szaty Drużyny Wężów. Wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że starszy, ciemnowłosy chłopak przyciskał do ściany drugiego zawodnika i trzymał ramię przy jego gardle. Młody pałkarz Gryfonów prawie wrzasnął, gdy tuż przy jego uchu usłyszał szept Lance’a.
- To Kaspian Rosier i Patrick Flores. Jak myślisz, o co poszło?
- Nie wiem, ale wygląda groźnie.
Zaraz potem schowali się z powrotem za filar, gdy młody szukający uwolnił się w końcu z uścisku Rosiera.
- Wiem, Kaspian. Ale on nas szantażuje. Nas i naszych ojców.
- Nasi staruszkowie nie są święci. Siedzą po uszy w czarnej magii. My tylko dostaliśmy zadanie.
- Tak samo było profesorem Malfoyem i jego misją od Sam-Wiesz-Kogo! Nawet on stchórzył, a był przecież synem prawej ręki Czarnego Pana.
- Draco Malfoy to lizus Zakonu. Był za słaby na rewolucję, więc przeszedł na jasną stronę mocy- wysyczał Rosier.
- A myślisz, że my sobie poradzimy?
- Musimy, Patrick. To nic skomplikowanego.
- Och, no pewnie. Mamy tylko znaleźć jakieś mityczne Wrota Śmierci, które podobno są na terenie Zakazanego Lasu. Potem mamy poszukać tajnego przejścia do szkoły, by Lucjusz Malfoy mógł się tu dostać. Zwariowałeś? To niewykonalne!
- Wszystko jest możliwe.
- Nie pod okiem dziesięciu członków Zakonu Feniksa!
- Musimy coś wymyślić! I to szybko, bo Malfoy wiecznie czekać nie będzie. Dostaliśmy od niego kredyt zaufania. Nasi ojcowie na nas liczą. Usiłuje zdobyć ten klucz, a kiedy już będzie go miał, to od nas zależy, czy dostanie się do Wrót.
Od strony Hogwartu zmierzali ku nim pozostali członkowie domowej drużyny Slytherinu, więc rozmowa Rosiera i Floresa gwałtownie się urwała. Lance i Dylan stali skuleni przy ścianie, czekając aż wszyscy zawodnicy znikną w drugiej szatni. Wymieniając się przerażonym spojrzeniem nie powiedzieli ani słowa.
Chwilę potem biegli ile sił do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Śnieg chrzęścił pod obłoconymi butami, aż zrobił się czarny.

G
inny czuła się wspaniale, idąc wieczorem przez niezwykle oświetloną ulicę Pokątną. Choć zima była sroga, ona nie czuła zimna. Otulona ciepłym płaszczem i szkarłatnym szalem śmiała się z opowieści Harry’ego. Szedł obok, w eleganckim czarnym płaszczu, trzymając ją za rękę. Uśmiechał się ślicznie i raz za razem zerkał na nią, jakby nie mógł uwierzyć, że znów są razem.
- Ciągle nie wierzysz, że tutaj jestem, prawda?- zaśmiała się, a Harry pocałował ją w policzek. Zaprosił ją na miły wieczór do baru Hanny Abbott. Mcgonagall nie robiła problemów, w końcu był weekend. Uciekając przed wścibskimi spojrzeniami uczniów, wymknęli się za granicę szkolnych osłon i teleportowali się na Pokątną.
- Wierzyć wierzę. Ale nie mogę się nacieszyć- znowu ją pocałował.
- W przeciwieństwie do ciebie, Astoria nie może przełamać się, by szczerze porozmawiać z Draconem.
- Nadal czuje dystans? Przecież wyjaśnili sobie, że to nie Malfoy zabił jej ojca.
- Tak, tylko, że to jest raczej dziwna sprawa. Draco zaklina na swoją śmierć, że nie tknął Dominica. Jednak Dafne go widziała. A Astoria ma niezły mętlik.
- Mogę to sobie wyobrazić- sapnął Harry, uderzając butami o wycieraczkę przed Dziurawym Kotłem. Otworzył drzwi i przepuścił Ginny, a sam wszedł zaraz za nią. Pozostawili płaszcze na wieszaku i pomachali Hannie na powitanie.
- Harry! Ginny! W końcu jesteście. Już skończyły mi się wymówki, dlaczego ten stolik jest zajęty. Dzisiaj mam prawdziwie oblężenie- Hanna zaśmiała się, prowadząc parę do małego, dwuosobowego stolika w kącie, tuż za kamiennym filarem. Podała im karty dań i zapaliła świecę, tworząc romantyczny nastrój.
- Zaraz przyniosę wasze zamówienie.- Mrugnęła do Ginny i odeszła, śpiewając pod nosem.
Harry rozejrzał się uważnie po barze, a Ginny nieświadomie zaczęła wodzić kciukiem po jego dłoni.
- Coś cię martwi?
- Co? Nie, nie! Po prostu….no, wiesz, że Mroczni panoszą się wszędzie. Jestem aurorem, muszę dbać o bezpieczeństwo. Zwłaszcza twoje.- Złapał jej dłoń i ucałował, patrząc prosto w oczy. Ginny zarumieniła się, choć już wielokrotnie okazywali sobie czułość. Teraz jednak inaczej. Przez długą rozłąkę ich więź stała się mocniejsza, intensywniejsza. Już nie byli zakochanymi nastolatkami, powoli wchodzili na wyższy poziom. Coraz częściej poruszali temat wspólnego mieszkania. Zauważyła też, jak Harry na nią patrzy, gdy wychodzą  spędzają czas z Victoire i Teddym. Wiedziała, że zawsze marzył o własnej rodzinie i powoli docierało do niej, że to ona będzie jej częścią.
Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy pojawiła się Hanna z ich kolacją.
- Bawcie się dobrze- uśmiechnęła się i szybko zniknęła, by obsłużyć pozostałe stoliki.
- Jak myślisz? Co planuje Lucjusz? Zniknął w samym środku ważnych wydarzeń.- Mruknęła Ginny, skubiąc sałatkę.
- Nie wiem. Ale to teraz nie ważne.- Harry machnął różdżką, by kieliszki napełniły się winem. Czerwony płyn spłynął do szkła, a Ginny uniosła brwi, patrząc uważnie na swojego chłopaka.
- Wiesz, że nie przepadam za zbyt wyrafinowanymi randkami.
- Wiem- zaśmiał się.- Między innymi za to cię pokochałem.
- Tak? A myślałam, że zwariowałeś na mój widok.
- To też. Nigdy nie oczekiwałaś ode mnie  nie wiadomo jakich czynów. Pamiętam, że całe nasze randki leżałaś z głową na moich kolanach i opowiadałaś o sobie. Potem zajadałaś truskawki w czekoladzie i słuchałaś mnie. Znasz mnie jak mało kto. Z przyjaciółki stałaś się ukochaną dziewczyną.
- To źle?- Ginny uśmiechała się delikatnie, zajadając wspomniane truskawki.
- Nie, skąd. To dzięki tobie podniosłem się z psychicznego dna. Dajesz mi dobre wspomnienia i za to ci dziękuję- po tych słowach pocałował ją czule. Ginny znowu poczuła się, jakby to był ich pierwszy pocałunek. Wtedy Harry użył podobnych słów.
Oderwali się od siebie po dość długiej chwili, a Ginny uśmiechnęła się chytrze.
- To, że nie kochasz, nie wyjaśnia tej wyrafinowanej kolacji. Zawsze stawiałeś na prostotę. Nasza pierwsza randka? Latanie na miotle i gonienie za zniczem. I jeśli dobrze pamiętam, to wygrałam- zaśmiała się.
- Dałem ci fory.
- Tak, jasne- mrugnęła do niego i cmoknęła w policzek.- No więc? Wal śmiało.
- Chcę  cię prosić o coś.- Harry nerwowo stukał palcami o brzeg kieliszka.
- O co? Daj spokój, Harry. Nie będę wyciągać z ciebie każdej informacji.
- Neville się wyprowadza. I chcę byś zajęła jego miejsce.- Palnął Harry po przedłużającej się ciszy.
- Neville się wyprowadza? Dokąd?- Harry spojrzał na swoją dziewczynę z wysoko uniesionymi brwiami. Sprawiała wrażenie, jakby wypowiedziana przez niego prośba wspólnego mieszkania nie zaskoczyła jej. Co prawda często o tym rozmawiali, ale dopiero teraz zaproponował jej to wprost.
- Tutaj.
- Tutaj?- uśmiechnęła się Ginny.-Wiedziałam, że spotyka się z Hanną, ale nie sądziłam, że są na tak poważnym etapie.
- A my jesteśmy? Nie odpowiedziałaś na moją prośbę.
- Nie sądziłam, że się jej spodziewasz. Wiesz, że cię kocham. I ja wiem, że ty mnie też. Wszyscy wiedzą. I myślę, że Neville zrobił to specjalnie.
- Tak?
- Tak- zaśmiała się perliście z miny Harry’ego.- Mądry z niego chłopak. Wie, że prędzej czy później zamieszkamy razem.
- No właśnie. Prędzej? Czy później?
Ginny wytarła umazane czekoladą usta i uśmiechając się nachyliła się ku Harry’emu.
- Prędzej. I tak, zamieszkajmy razem- po tych słowach przejechała palcem po jego wardze i wpiła się w nie swoimi. Ten pocałunek wyrażał radość i dojrzałość podjętej właśnie decyzji.
Nie chcieli przerywać tak uroczego wieczoru, ale wiedzieli, że muszą wracać do Hogwartu. Harry poszedł zapłacić i porozmawiać z Hanną przy ladzie. Ginny skorzystała z okazji i poszła skorzystać z toalety. Nawet nie wiedzieli, że zrobiła się aż tak późna godzina. Pomocnicy Hanny powoli sprzątali lokal, szykując się do zamknięcia. W tej części nie było żadnych gości. Właśnie wycierała twarz, gdy w lustrze zobaczyła najmniej oczekiwaną osobę.
Pisnęła cicho, zaskoczona. Mężczyzna był strasznie zaniedbany, ale poznałaby go wszędzie.
Przed nią stał Rene de Fines.

No cześć :D
Naczekaliście się za nowym rozdziałem, wiem. Przepraszam bardzo. Ale sami wiecie, że czas jest nieobliczalny. Nic nie można zaplanować.
Ta notka zapowiada koniec opowiadania. Zostały jeszcze, bo ja wiem, jakieś cztery notki. I koniec. Jejku, jak dziwnie o tym pisać. Związki bohaterów się wyjaśniają, legenda o Strażnikach Skarbu Merlina wyjaśni się w następnej notce. I zarówno ona, jak i opowiedziana przez Lance’a sprawa smoczych Igrzysk wprowadzi nas w swoistą kontynuację z młodym pokoleniem w roli głównej. Także proszę was, nie opuszczajcie mnie i Mrocznych. Zostańcie z nami do końca, a może jeszcze dłużej ;)
PS. Dajcie znać, że żyjecie. Chodź jednym słowem.
PPS. Są tu fani Olimpijskich Herosów? Ja ciągle czekam za „Krwią Olimpu”, więc bez spoilerów ;) No i zapraszam do czytania „Wędrówki ku zgodzie”, którą znajdziecie na moim profilu na FF.net oraz na herosi-ku-zgodzie.blogspot.com. Rozdział z perspektywy Thalii także niedługo się pojawi.


2 komentarze:

  1. Ojej rozdział świetny, tylko dlaczego urwałaś w takim momencie? Grr... teraz się będę zastanawiać, czego on chce.
    Weny i obyś szybciej dodała następny rozdział!

    Ps. Ty czekasz, a ja już skończyłam. ;-;

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej no i co ja mam tutaj napisać. Czekałam długo na ten rozdział to fakt, ale ja też wiem jak to jest z czasem, przeciekającym przez palce.
    Bardzo mi się podoba nowy rozdział. Nadaje szybki rozwój akcji i wiele rozjaśnia mi w głowię. Podoba mi się twoja nieokiełznana wyobraźnia :D


    Ps. Zrób sobie herbatkę, usiądź w oknie i pomyśl o mnie, tak jak ja robię to prawie każdego dnia, rano ;)

    OdpowiedzUsuń

SZABLON AUTORSTWA JANE