H
|
arry Potter przekręcił się we śnie, szukając znajomego
ciepła, jakie dawała mu leżąca obok Ginny. Wczoraj młody auror zrobił pożytek z
zaklęć Księcia Półkrwi. Wyciszył i odgrodził swój pokój od jakichkolwiek
domowników Grimmauld Place i przez całą noc kochał się ze swoją dziewczyną. Po
trzyletniej rozłące poznawali się na nowo, a intymne chwile były ich sposobem
na odreagowanie przed dzisiejszą akcją ratunkową Zakonu Feniksa. Hermiona
przedstawiła wszystkim swój opracowany plan i przydzieliła każdemu odpowiednie
zadanie. Ona sama razem z Rolfem Scamanderem i Luną mieli zająć się
wprowadzeniem Zakonu do siedziby Organizacji Mrocznych, gdzie etapami będą
informować poszczególne grupy o wejściu do gry. To Ron miał wejść jako pierwszy
i w towarzystwie Astorii dokonać rozeznania na temat zagrożenia. Harry z kolei
razem z Susan Bones, Nevillem, Georgiem, Billem i Deanem wystawiał się na
pierwszy ostrzał. Wykorzystując wszelkie możliwe sposoby mieli skupić na sobie
uwagę Mrocznych i wprowadzić zamieszanie, by Ginny i Syriusz mogli uwolnić
porwanych uczniów.
Taki przynajmniej był plan.
Co mogło pójść nie
tak? No, oprócz szalonego Lucjusza Malfoya i niezrównoważonej Bellatrix
Lestrange. I zdrajcy Rene w towarzystwie swojego świrniętego braciszka. I
niewinnych gości, którzy przyjdą do baru Zachariasza Smitha na imprezę
sylwestrową.
Natarczywe pukanie wytrąciło Harry’ego z mary sennej. Cichy
pomruk poinformował go, że Ginny także się obudziła.
- Co jest, na workowate gacie Merlina? – Sapnęła i wtuliła
się mocniej w ciepły tors chłopaka, jakby chciała uciszyć uciążliwego natręta.
- Ginny? Wiem, że tam jesteś! Wyłaź, albo zaraz ja wyjdę z
siebie. W tej chwili mogę pozabijać wszystko, co się rusza! Jak on mógł? A
podobno mnie kocha! Cholera jasna, Ginny!- Z każdy słowem drzwi coraz mocniej
się trzęsły, gdy wściekła Astoria Greengrass nieubłagalnie zmierzała do ich
wyważenia.
Młoda nauczycielka zerwała się na równe nogi i prędko założyła swoją koszulę i spodnie
dresowe Harry’ego, które walały się po podłodze, gdy za drzwiami potężnie
huknęło. Widocznie Astoria była tak wściekła, że rozwalała portrety przodków
Syriusza wiszące na korytarzu. Ginny jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w
takim stanie. Musiało stać się coś poważnego. Gdy tylko otworzyła już lekko
dymiące drzwi od sypialni Pottera musiała uchylić się przed pędzącym zaklęciem
odbitym rykoszetem od jednego obrazu.
- Na Merlina, Greengrass! Co ty wyprawiasz?
- Rozwalam wszystko, co się rusza! Nie widać?
- O czwartej rano?
- On go zabił, Gin!
Rudowłosa zebrała się w sobie i wyprostowała się, choć
czujnie obserwowała różdżkę, która drżała w dłoni Astorii. Zamrugała
kilkakrotnie i mimowolnie ziewnęła.
- Kto kogo zabił?
- Draco Malfoy. Napadł na rezydencję naszego ojca.
Ginny odwróciła się gwałtownie, zaskoczona. Z końca
korytarza zmierzała ku niej niemal idealna kopia Astorii. Tylko ta dziewczyna
miała zielone oczy zamiast czarnych, a charakterystyczna szrama na policzku nie
pozwoliła na pomyłkę.
- Dafne Greengrass. Nie spodziewaliśmy się ciebie w
siedzibie Zakonu.
- Ja też się nie spodziewałam, uwierz mi. W tej chwili
miałam razem z Teo wyjechać na bal sylwestrowy.
- To co tu robisz?
- Mówiłam już. Mroczni napadli nas w nocy i zabili ojca.
Dopiero teraz Ginny zauważyła lekko zgarbioną sylwetkę obu
sióstr, a także zaczerwienione oczy skrywające głęboki szok. Dafne ściskała w
ręce czarną kopertę z nazwiskiem Dominica Greengrassa.
- Chwila. I to niby Draco…? Przecież to…
- Niemożliwe?- Prychnęła Astoria.- Żmijowaty dupek! Jak on
mógł, po tym wszystkim? – Czerwonowłosa widocznie w końcu opadła z sił po swoim
wybuchu i teraz żałośnie opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.- Myślałam,
że się zmienił. Mówił, że tak jest!
- Wiem, że ci ciężko, siostrzyczko- Dafne podeszła do
Astorii i delikatnie ją objęła. Błyskawicznie porozumiała się wzrokiem z Ginny
i kiwnęła nieznacznie głową. Widocznie wiedziała o związku siostry i Dracona.-
Ale ja go znam. Znosiłam go przez siedem lat w Hogwarcie. Trudno odciąć się od
czegoś, z czym przyszło ci dorastać.
- Tacie się udało.
- Tak. A teraz nie żyje. Wiedział, że Lucjusz go dorwie.
Prędzej czy później.
Istotnie, cała rodzina Greengrassów spodziewała się ataku.
Jednak ten przyszedł tak niespodziewanie, że cudem w ogóle była ucieczka ich
matki oraz Dafne.
- A tobie nic nie zrobili?
- To właśnie było dziwne. Cała rezydencja płonęła, ale
Mroczni skupiali się tylko na ojcu. A Draco zachowywał się, jakby to on był
ofiarą. Miał strasznie bladą twarz, jak na niego wpadłam.
- Może to nie on zabił Dominica?
- Nie wiem, Ginny. Pamiętam tylko, że ojciec krzyczał do
mnie, bym uciekała. Wybiegłam, by teleportować się do was. Zobaczyłam tylko
zielony błysk Avady, a potem dostałam to-
Dafne uniosła wyżej czarną kopertę.- Malfoy napisał bardzo osobisty list
do ojca, wytknął mu wszystkie lata służby u Voldemorta. I groził nam i matce.
- Skoro tak długo planował atak na waszego ojca, to znaczy,
że ciągle nie wie o naszej dzisiejszej akcji.
- Tak! Właśnie.- Astoria nagle poderwała się, jej oczy
niebezpiecznie płonęły.- Nie spodziewają się nas. Dorwę tego drania. Pożałuje,
że podniósł rękę na ród Greengrassów.
- As. Nic mu nie zrobisz. Za bardzo go kochasz.
- Przymknij się, Dafne! Nie mogę być z kimś, kto zabił
mojego ojca. Czy to pod cholernym przymusem czy nie. Poczuję wstręt za każdym
razem, gdy tylko się zbliży. Już mi się robi nie dobrze, jak przypominam sobie
spędzone z nim chwile! Może i go kocham, ale to nie może przejść bez echa.
- Jesteś w szoku, kochana. Na pewno tak nie myślisz. Nie
wyprzesz się miłości do niego.
Astoria warknęła i szarpnęła mocno za swoje sztucznie
zrobione czerwone włosy.
- Teraz jestem Samantą Schaklebolt. Ktoś taki jak Astoria
Greengrass zapadł się pod ziemię. A o ile wiem, Samanta nienawidzi Malfoyów.-
Powiedziała wypranym z emocji głosem i ruszyła korytarzem omijając kompletnie
zszokowane towarzyszki.
Zielone oczy Dafne przybrały ciemniejszą barwę, gdy
spojrzała na Ginevrę Weasley i żałośnie zapłakała nad obecnym stanem swojej
siostry.
H
|
ermiona skończyła śpiewać kolejną piosenkę, gdy Zachariasz
zarządził przerwę w grze i poprosił, by goście zasiedli do stolików. Sam
przyniósł tacę z pięcioma drinkami do stolika, gdzie siedział Ron z Luną i
Rolfem.
- Muszę przyznać, że całkiem nieźle ci idzie, Granger.
Ludzie świetnie się bawią.- Smith kiwnął głową w bliżej nieokreślonym kierunku,
mając na myśli tłok i gwar przy stolikach. W całym pomieszczeniu słychać było
śmiech, brzęk szkła i głośne pozdrowienia towarzyszące przy spotkaniach dawno
niewidzianych przyjaciół.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony. Kto wie, co by się stało,
jakbyś nie przyjął mojej propozycji.
- Masz piętnaście minut przerwy. Ja muszę wracać do gości.
Bawcie się dobrze.- Wypił swojego drinka i odszedł w stronę lady barmana.
Luna bawiła się słomką i ciągle poprawiała niesforny kosmyk
wymykający się zza ucha.
- Dobrze, Hermiono. Zachariasz ciągle nic nie podejrzewa?
- Jest zabiegany. Krąży pomiędzy sceną a stolikami. W takim
tłumie nie zauważy wchodzących członków Zakonu.
- Gdzie jest Astoria? Miała tu być dwadzieścia minut temu.
Sam rozeznania nie zrobię, a wy musicie obserwować gości i Smitha. No i
pilnować Hermiony- mruknął niechętnie Ron. To on protestował najgłośniej, gdy
jego narzeczona rozdzielała zadania. Chciał być blisko niej, tymczasem miał
utworzyć zespół z nauczycielką Astronomii. Pocieszał go chociaż fakt, że z
Hermioną była Luna. Ginny bezgranicznie ufała jej przeczuciom i wrodzonemu
instynktowi, a on sam zaczął to doceniać tuż po tym, jak razem z Luną byli
zamknięci w Malfoy Manor. Luna zawsze wiedziała, kiedy zbliża się zagrożenie,
więc uznał, że Hermiona będzie w dobrych rękach. Rolf Scamander także wydał mu
się dobrym człowiekiem, choć nie znał go dobrze. Wnuk bułgarskiego wytwórcy
różdżek zdecydowanie zdeklarował, że nie pozostawi dam w opałach. Gdy rozmawiał
o tym z Hermioną, oboje uznali, że między Rolfem a Luną coś się dzieje. Na
zebraniach Zakonu zawsze siadali obok siebie, Rolf często czekał za Luną i
razem opuszczali Grimmauld Place. Przemyślenia zostawiali na razie tylko dla
siebie, ale zauważyli, że Ginny z Harrym również z zaciekawieniem przyglądają
się bułgarskiemu towarzyszowi, jakby usilnie starali się ocenić jego zamiary
wobec ich blondwłosej przyjaciółki. Kto jak kto, ale Luna Lovegood zasługuje na
szczęście. Przez wiele lat była ich słońcem, podczas gdy Voldemort roztaczał
ciemność. To Luna w dużej mierze pomogła George’owi pozbierać się po śmierci
Freda, a także roztaczała nadzieję tuż po ucieczcie Ginny z Londynu. Była
częstym gościem Nory, oczywiście gdy tylko wróciła ze swoich podróży.
Hermiona z premedytacją rozdzieliła wszystkich zakochanych,
bo uznała, że jeśli będą razem, nie będą mogli skupić się na odbiciu Lancelota
i Pierce. Ron w końcu dał się udobruchać, ale i tak stwierdził, że jak tylko
będzie mógł, to stanie u boku Hermiony.
- Tuż przed wyjściem rozmawiałam z Ginny. W nocy Lucjusz w
końcu dopiął swego. Dominic Greengrass nie żyje. Astoria jest w kiepskim
stanie.
- To dlatego Dafne była dzisiaj na Grimmauld Place. A
zastanawiałem się, co ją tu przywiało. Merlinie…to musiało być straszne, taki
atak w nocy. Ich ojciec był naszym specjalistą od zagrywek Śmierciożerców. To
duży cios dla Zakonu.
- Tak.- Zgodziła się Hermiona.- Ale o to chodziło
Lucjuszowi, prawda? Pozbawił nas dobrego źródła informacji. I zlikwidował
głównego wroga, bo pan Greengrass był dla niego nie lada konkurencją. Osłabił
także strukturę Ministerstwa Magii, zabił przecież wicedyrektora Departamentu
Przestrzegania Prawa.
Musieli przyznać, że Malfoy rozegrał mocną kartę. Już mieli
kontynuować rozmowę, gdy obok Rona pojawiła się postać z kapturem na głowie,
który skrywał mokre, czerwone włosy.
- W końcu was znalazłam.- Wysapała Astoria.- Na dworze
pogoda jest paskudna, a ja śmierdzę jak zmokły pies.
- Dobra, skoro już jesteś, możemy działać.- Hermiona dopiła
swojego drinka i odłożyła szklankę na tacę.- Wracam na scenę. Rolf i Luna
obserwują gości…
- I ciebie- wtrącił Ron, a reszta wywróciła oczyma.
- Ron i Astoria zaczynają rozpoznanie.
- Mam nadzieję, że umiesz tańczyć, Weasley.- Astoria kiwnęła
głową w stronę wolnego miejsca na parkiecie, akurat tuż przy schodach i
zasłoniętych drzwiach prowadzących do wnętrza rezydencji Fonetry Alley. Ron
pocałował Hermionę, poklepał Rolfa po plecach i dopijając swojego drinka
pociągnął Astorię we wskazane przez nią miejsce. Poczekali, aż Hermiona znów
zacznie zabawę i powoli poruszali się w rytmie lecącej piosenki.
- Słyszałem, co się stało. Jak się czujesz?- Ron okręcił
Astorię wokół własnej osi i czujnie obserwował Zachariasza, który wyszedł na
zaplecze.
- Jak te chochliki Lockharta w pierwszej klasie. Zamknięta w
klatce i wystawiona na pokaz. Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem.
- Twój ojciec był szanowanym członkiem Zakonu. Ty także
jesteś dla nas cenna, traktujemy cię jak przyjaciółkę. Jesteś przyjaciółką-
poprawił się szybko.- Po tym co zrobiłaś dla Ginny…
- Hej, to wy najpierw wyciągnęliście rękę do mojej rodziny.
Daliście ochronę mojemu ojcu, po tym jak wyrzekł się Śmierciożerców.
- Pomógł Zakonowi złapać wielu złoczyńców. No i opowiedział
kilka ciekawych historii o Voldemorcie. W dużej mierze wasza rodzina
przyczyniła się do jego śmierci i klęski mrocznych sił podczas Bitwy o Hogwart.
- Próbowałam skontaktować się z matką, dlatego się spóźniłam.
Dafne obiecała, że ją znajdzie. Teodor jej pomoże. I nie krzyw się- dodała, gdy
zobaczyła minę Rona.- Teo jest narzeczonym mojej siostry, i mimo, że jest od
Nottów, wydaje się w porządku. Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa.
- Fakt, ja też. Nott zawsze żył w cieniu Malfoy’a i
Zabiniego. Nie był jak typowy Ślizgon. Nie to co Draco.
Astoria skrzywiła się na wspomnienie blondyna. Poczuła silną
potrzebę obronienia go, ale zdała sobie sprawę, że Ron nie zna tego „nowego”
Dracona. Chociaż po tym ostatnim ataku ona też miała wrażenie, że go nie zna.
Hermiona właśnie zaczęła śpiewać szybszą piosenkę, gdy pojawił się Zachariasz w
towarzystwie Avery’ego i Traversa. Ich widok trochę ją zabolał, bo kiedyś byli
przyjaciółmi jej ojca. Odwrócili się od Greengrassów, gdy Dominic wstąpił do
Zakonu.
- Patrz.- Nakierowała Rona odpowiednio w tańcu, by mógł
zobaczyć, co się dzieje. On jednak zerknął bardziej w prawo.
- Rosier.- Syknął.- Proszę, sama śmietanka towarzyska.- Ron
pociągnął szybko Astorię do najbliższego wolnego stolika, gdy Rosier zabrał coś
od Smitha i ruszył ku wejściu do Gniazda Mrocznych.
- Trzeba poinformować Harry’ego.- Mruknęła Astoria i
wyciągnęła swoje pióro do komunikacji. Wyciągnęła różdżkę i wysłała je do
młodego aurora.
- Jak go zobaczą, zacznie się draka.- Mruknął Ron.- Przecież
oni są już nieźle zalani, a Harry jest numerem jeden na ich liście do
odstrzału.
- O to chodzi, prawda? Zrobią zamieszanie, więc Ginny i
Syriusz będą mogli dostać się do lochów.
- O wilku mowa.
Mimowolnie oboje spojrzeli na nowo przybyłych gości. Do baru
weszła sześcioosobowa grupa, z brązowowłosą dziewczyną na czele. Za nią szedł
ciemnoskóry młodzieniec, który rozmawiał z czarnowłosym chłopakiem w eleganckim
płaszczu. Na samym końcu przyłączyło się do nich dwóch rudzielców i wysoki,
czarnowłosy chłopak z czapką na głowie. Całą grupą podeszli do baru, a
dziewczyna zaczepiła barmana.
- Cześć, Zachary- uśmiechnęła się i odrzuciła kaptur. Zack
wycierał puchar po piwie i zastygł na moment, ale zaraz obdarzył nieznajomą
śmieszną podróbką uśmiechu.
- Proszę, proszę. Susan Bones. Nigdy nie nazywałaś mnie
Zachariaszem.
- Bo to głupie imię.
- Dzięki za szczerość. O, przyprowadziłaś kolegów. Aż
pięciu? Nie podejrzewał bym cię o takie zagrywki, Su.
- Ja też nie spodziewałem się, że kiedykolwiek skumasz się
ze Śmierciożercami, Smith. Choć byłeś debilem, wtedy w GD.- Chłopak w płaszczu
stanął obok Susan i położył jej dłoń na ramieniu.
Charakterystyczna blizna zalśniła mu na czole, gdy padły na
niego światła otaczające ladę barmańską.
- Potter.- Słowo rozprysnęło się razem z upuszczonym kuflem.
Dźwięk tłuczonego szkła przyciągnął uwagę zebranych członków Organizacji
Mrocznych, a Evan Rosier słysząc nazwisko Wybrańca cofnął się do lady,
zostawiając uchylone drzwi tuż pod schodami.
Sześcioro członków Zakonu stanęło twarzą w twarz z trójką
szalonych czarnoksiężników, a w głębi ducha wiedzieli, że to dopiero początek.
- Co tu robisz?
- Hermiona jest dzisiaj gwiazdą, zapomniałeś?
Smith przeklął głośno, narzekając na swoją głupotę. Oczywiście,
że Granger zaprosiła swoich kumpli z drużyny dobra. Ale nie spodziewał się, że
Potter będzie na tyle głupi, by zjawić się osobiście w siedzibie Lucjusza
Malfoy’a. Choć nie, w sumie nikt o tym nie wiedział. Po prostu przyszli na
koncert przyjaciółki.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Jednak ta mała iskierka zgasła, gdy George Weasley odrzucił
swój kaptur i z ogniem w oczach zwrócił się ku Mrocznym.
- Macie ochotę na zabawę? Jest Sylwester. Na koszt Zakonu
Feniksa.
- Tak, załatwimy wam cieplutkie cele w Azkabanie, jak już skończymy
tę beznadziejną grę.
Nieświadomy niczego tłum zaczął krzyczeć, gdy niespodziewanie Bill Weasley został pchnięty
na stół, przez co porozbijał kolejne szklanki. Efekt domina rozpoczął się,
kiedy w obronie brata stanął George. Zaklęcie poruszyło zaklęcie, aż w końcu
występ Hermiony poszedł w zapomnienie.
Blondwłosy młodzieniec usiłował chyłkiem opuścić toaletę,
gdy tylko usłyszał głos Pottera i Weasleya. Dzień wcześniej dostał wiadomość od
Ginny, by uważał na siebie, gdy Zakon wkroczy do akcji. Już prawie znalazł się
przy drzwiach, chcąc bezpiecznie zejść do wnętrza rezydencji.
Prawie.
Nie zauważył zimnego spojrzenia czerwonowłosej czarodziejki,
która śledziła go od pewnego czasu. Nie mógł wiedzieć kto to jest, ani dlaczego
go obserwuje. Wszystko nikło w tłumie narastającej rozróby.
- Co ty robisz, Greengrass?- Ron złapał ją za ramię, gdy
chciała pobiec za znikającym Draconem.- Ginny i Syriusz powinni być już w
środku.
- Ja też muszę tam być.- Astoria próbowała się wyrwać, ale Weasley
wzmocnił uścisk.
- Nie możesz się narażać. Wiesz, że Mroczni na ciebie
polują. Dlatego jesteś w przebraniu- wskazał na jej czerwone włosy.
- Muszę, Ron! Wybacz.- Kopnęła go z całej siły w nogę, a gdy
tylko ją puścił, szybko zniknęła za drzwiami, jak wcześniej Draco.
Młody Weasley zacisnął zęby z bólu i poszukał wzrokiem
Hermionę. Odetchnął, gdy zobaczył z nią Rolfa. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś
jej się stało. Ale wiedział, że nie powinien zostawić Astorii samej w cholernej
siedzibie Organizacji Mrocznych. Hermiona nie byłaby zadowolona, gdyby o tym
wiedziała.
- Mieliśmy przeprowadzić tylko rozpoznanie- burknął.- Niech
cię, Greengrass!- Przeklął parę razy i chcąc nie chcąc pobiegł za Astorią. Tym
razem zamknął dokładnie drzwi, by nikt inny się nie mieszał.
Zaczęła się kolejna rozgrywka pomiędzy Zakonem Feniksa, a
Organizacją Mrocznych.
I
|
skrzące światło pochodni wiszących na ścianie rozświetliło
mroczne lochy rezydencji Fonetry Alley, gdy mężczyzna w długich, czarnych
włosach wypowiedział odpowiednią formułę zaklęcia. Omal nie spadł ze schodów,
kiedy razem z towarzyszącą mu dziewczyną niepostrzeżenie dostali się do
zaplecza, a potem do tajemnych drzwi pod schodami. Co prawda mieli pelerynę
niewidkę Harry’ego, ale trudno lawirować pod nią i jednocześnie uważać na tłum
gości bawiących się w barze.
- Szybciej, Syriuszu! Ałć! Przestań mnie deptać. Mam siniaki
na palcach, jak nic!
Mężczyzna westchnął cicho. Oj, tak. Ciężko było także gnieździć
się pod jedną peleryną z dziewczyną własnego chrześniaka, którą natura
obdarzyła wybuchowym i ognistym charakterkiem.
- No przecież robię co mogę! Jesteśmy już w lochach- szepnął
zirytowany.
- To jest bez sensu. I tak nikogo tu nie ma.
- Ginny!- Black syknął głośniej, gdy rudowłosa wychyliła się
spod jego ramienia i wyskoczyła poza magiczną pelerynę. Zatrzymała się
gwałtownie, gdy z góry dobiegł ich ciężki odgłos spadania. Widocznie rozróba
rozkręciła się na dobre, a w ruch poszły krzesła i stoły.
Mijali właśnie ostatni korytarz odgradzający ich od cel, gdy
ktoś wpadł na Ginny i omal jej nie przewrócił.
- Jasny gumochłonie!- Młoda nauczycielka prawie zapiszczała
z ulgi, gdy rozpoznała charakterystyczne przeciąganie sylab w wykonaniu Dracona
Malfoy’a. Uśmiechnęła się, gdy rozpoznała przekleństwo, którego osobiście go
nauczyła. Zdecydowanie za dużo czasu spędzała z młodym arystokratą i Astorią.
- Malfoy! Co ty tu robisz?
- Idę po zapasy Smitha, by się urżnąć w Sylwestra.-
Odpowiedział, a zaraz potem prychnął.- A jak ci się wydaje, Weasley? Pilnuję,
by nikt was nie złapał.
- Chwila moment!- Draco znów podskoczył i wypowiedział
barwną wiązankę, gdy znikąd pojawił się Syriusz Black z różdżką skierowaną ku
blondynowi.- Ty działasz z nami? W takim razie ja jestem Dolores Umbridge.
- No…Mógł mi umknąć ten szczegół, ale tak. Draco jest po
naszej stronie. Poza tym, w różowym nie jest ci do twarzy.
- I ja mam uwierzyć? To Malfoy! Jego ojciec…
- Tak, mój ojciec to największa szumowina chodząca po
świecie- przerwał mu Draco i wywrócił oczami.- Akurat ty powinieneś coś
wiedzieć o wyłamywaniu się z rodzinnych więzów, Black. Może mi nie ufasz, ale
jej musisz- kiwnął na Ginny i jak gdyby nigdy nic przeszedł obok Syriusza i
ruszył ku celom.
- Nie ma czasu na awantury, Łapciu. Musisz zdać się na mnie
i mój osąd wobec Malfoya.
- Od kiedy ty z nim….czy Harry…a Astoria…
- Od początku przerwy świątecznej, nie, Harry o niczym nie
wie, i tak, Astoria i Malfoy są parą. Wiesz, buzi-buzi, cmok-cmok, coś w tym
stylu. Draco w pewnym sensie pomógł zdobyć dla mnie Eliksir Pamięci. No,
przynajmniej miał takie zamiary. Za zagrywki Madelaine Parks nikt nie
odpowiada.
- Co?! Czekaj, Ruda, biorę czas.- Black złożył ręce w literę
T i zamrugał kilkakrotnie, pozbywając się wybitnie głupiego wyrazu twarzy.
- Ruszcie się wreszcie!- Głos Dracona skłonił ich do
szybszego marszu, aż w końcu stanęli w korytarzu więziennym.- Pierce i Lance są
tam. Rób te swoje czary, Weasley i znikamy stąd. Ojciec i tak krzywo na mnie
patrzył, gdy odłączyłem się przy kolacji.
Ginny wyciągnęła różdżkę i cicho podeszła do celi porwanych
uczniów. Wystraszona twarz Pierce Donavan wpatrywała się w nią w niemym szoku.
Dziewczyna poczuła ulgę, gdy rozpoznała długie, rude włosy i znajomy uśmiech nauczycielki
Zaklęć i Uroków. Lance również musiał ich poznać, bo jęknął cicho i podniósł
się z wilgotnego koca, na którym leżał.
- Profesor Weasley! To pani?
- A czy ty, Pierce, masz ochotę na lody o smaku dyniowego
soku?- To był ich stały żart podczas dodatkowych zajęć. Mimo, że Pierce była
najmłodszą członkinią Klubu Zaklęć, wcale nie odbiegała od reszty. Wręcz
przeciwnie, Ginny wydobywała z niej coraz to nowsze pokłady talentu.
- Spokojnie, już was wypuszczam.- Szepnęła, gdy Pierce
zaczęła szarpać kraty. Gdy z góry rozległ się kolejny grzmot, Syriusz
zmarszczył czoło.
- To mi wygląda na posiłki. I to nie nasze.
- Ojciec dowiedział się o akcji Zakonu.- Draco pokiwał głową
i gdy tylko Ginny użyła odpowiedniego zaklęcia, otworzył celę i złapał
omdlewającego Lancelota.- Zabieraj go, Black. Wskakujcie pod pelerynę. Ja i
Ginny będziemy was osłaniać.
- Wskakuj, Pierce!- Syriusz miał ochotę się spierać, ale nie
mieli na to czasu. Obiecał Harry’emu, że zadba o bezpieczeństwo Ginny,
tymczasem przypadła mu rola ewakuowania dzieciaków. Na wpół żywy Turner wisiał
mu na ramieniu, gdy córka Aleca Donavana zasłoniła ich peleryną niewidką.
- Mam nadzieję, że nie wbijesz mi różdżki w tyłek, gdy tylko
się odwrócę, Malfoy.
- Och, daj spokój. Później sobie wyjaśnicie różne kwestie
wciskania czegokolwiek w cokolwiek. Na górze jest niezły burdel, a my mamy ze
sobą dwoje poranionych uczniów.- Ginny znacząco pokiwała ręką, by Syriusz
wydostał Lance’a i Pierce. Po chwili w korytarzu zapadła cisza, gdy nauczyciel
Transmutacji bezpiecznie wyszedł na górę.
- Co teraz?- Pytanie Dracona mogło odnosić się do obecnej
chwili, jak i faktu, że Syriusz wie o współpracy młodego blondyna z Ginny i
Astorią.
Rudowłosa już miała odpowiedzieć, gdy do ich towarzystwa
dołączył ktoś jeszcze.
- Właśnie, synu. Co teraz? Mam zabić ciebie czy lalunię
Pottera?
Zimny jak stal głos Lucjusza Malfoy’a wywołał dreszcze u
młodych nauczycieli. Spojrzeli na siebie i podjęli jedyną możliwą decyzję do
przyjęcia.
Wspólnie zaatakowali przywódcę Organizacji Mrocznych.
P
|
orywczy plan Astorii nie zadziałał. Co prawda dostała się do
środka Gniazda Mrocznych, lecz prawie natychmiast wpadła na rodzeństwo Carrow
zmierzające do baru. Widocznie ktoś zaalarmował pozostałych członków Organizacji
o akcji ratunkowej Zakonu Feniksa. W panice uciekła w głąb pierwszego
napotkanego korytarza i uciekła z dala od gromadzących się posiłków. Słyszała
krzyki Bellatrix, by ktoś poszedł sprawdzić cele więzienne. Miała cichą
nadzieję, że Syriusz i Ginny wyciągnęli już Lancelota i Pierce z tego
przeklętego miejsca.
- Hej, ty! Stój!
Zaklęła cicho, gdy mimowolnie się zatrzymała. Zdawała sobie
sprawę, że nie powinno jej tu być. Cała akcja miała rozegrać się w barze, by w
miarę potrzeby ściągnąć pomoc aurorów. Jedynymi członkami Zakonu, którzy
planowo mieli zejść głębiej byli Syriusz z Ginny, a i oni dostali pelerynę
niewidkę.
Stała jak sparaliżowana, dopóki nie dotarło do niej, że zna
ten głos. Prawie rzuciła się w ramiona Ronaldowi Weasleyowi, gdy przybiegł do
niej.
- Zwariowałaś? Gonię cię kawał drogi. Właściwie to….
- WEASLEY!- Znienawidzony głos Amycusa Carrowa nie pozwolił
im na łatwą ucieczkę. Ron wciągnął powietrze, gdy zobaczył trzy zakapturzone
postacie zmierzające ku nim. Nie przebierano w środkach, po chwili zaklęcia
poszły w ruch.
- Tak nie miało być- warknął Ron i uchylił się przed
spadającą pochodnią. Złapał Astorię za rękę i mocno pociągnął w stronę
majaczących niedaleko drzwi.- Nie, tylko nie to- jęknął.- Departamentu Tajemnic
część druga?
Nie mieli pojęcia, gdzie trafili. Komnata była ogromna,
ledwo było słychać wpadających Śmierciożerców. Wokół nich zalegało pełno
magicznych obiektów, od repliki Czary Ognia, poprzez regały pełne
czarnomagicznych książek do…idealnie odwzorowanego Łuku Śmierci znajdującego
się w podziemiach Ministerstwa Magii. Wyraźnie odczuwało się, że to miejsce
przepełnione jest jakąś złą magią.
Starą magią.
Ron otrząsnął się pierwszy i obronił ją przed pędzącym
grotem zaklęcia tnącego. Mordercze klątwy nadlatywały z każdego kąta, Astoria
wiedziała, że nie ma odwrotu. Muszą iść na przód. Nauczycielka Astronomii
zebrała się w sobie i mocno ściskając rękę Rona wychyliła się zza regału.
Zwinnie rzuciła Reducto i po chwili usłyszała, jak jeden z mijanych obiektów przewala
się na prawa stronę, skąd dobiegały mroczne inkantacje Amucusa i jego
towarzyszy. Jej zaklęcie przepłacone zostało chwilą nieuwagi. Krzyknęła głośno
z bólu, gdy jej noga wykrzywiła się i z nieprzyjemnym trzaskiem całym ciałem
potoczyła się po kamiennej posadzce.
- As!- Jej umysł przysłoniła czerwona mgła obezwładniającego
bólu, ale zrozumiała, że Carrow zbliżał się do niej. Z przerażeniem
stwierdziła, że przy upadku musiała zgubić swoją różdżkę. Była bezbronna.
Ze zdumieniem słuchała, jak chwilę później to Amycus wyje z
bólu.
- Zostaw ją, świrusie! – Ron zdawał sobie sprawę z
beznadziejnej sytuacji, ale dzielnie stanął do walki z pozostałą dwójka
Mrocznych. Jej poświęcenie nie poszło na marne, widocznie przewalony regał
znokautował trzeciego napastnika.
Astoria powoli odczołgała się z pola widzenia i w duchu
prosiła, by Ron przeżył. Gdy tylko o tym pomyślała, usłyszała jak czyjeś ciała
upadają na ziemię i spadają niżej, zmierzając ku Łukowi Śmierci.
Nie mogła pozwolić, by Weasley naraził się przez nią. Przybiegł
tu za nią, bo tak nakazało mu dobre wychowanie. A ona chciała pomścić śmierć
ojca. Szukała Dracona, a sprawi, że rodzina Rona ją znienawidzi.
Przed oczami stanął jej obraz upadającego ojca, tuż przed
śmiercią. Krzywiąc się z bólu ruszyła w stronę odgłosów walki. Powoli
przyzwyczajała się do otępienia, mgła znikła z umysłu.
To, co zobaczyła, przyprawiło ją o szaleńcze bicie serca.
W ferworze walki nikt nie zwrócił uwagi na otoczenie. Ron i
Amycus stali teraz na skraju Łuku Śmierci celując w siebie różdżkami.
- Co za przypadek, Weasley. Ratujesz córkę Śmierciożercy.
Honorowa śmierć.
- Ty takiej nie będziesz miał, Carrow.
Astoria jak w transie podniosła upuszczoną różdżkę drugiego
Śmierciożercy i rzuciła Drętwotą w Amycusa. Mimo ogarniającego jej ciała
omdlenia zauważyła trzy rzeczy.
Komnata zalśniła mieszanką zaklęć i krzyków, gdy z drugiej
strony nadbiegły trzy kolejne osoby.
Amycus Carrow padł, rażony jej klątwą i zniknął za zasłoną.
Śmierciożerca pociągnął za sobą zaskoczonego Rona.
Ostatnim co zrobiła, przed utratą przytomności to głośny,
alarmujący wrzask.
Ronald Weasley upadł głową w ciemność, zmierzając ku
śmierci.
BUM! :D
Karmelek wrócił. I to z zapowiadanym wątkiem z Ronem w roli
głównej. Co wy na to? Tak wiem, beznadziejnie.
Ale, ale. Po pierwsze: oceniajcie nowy szablon! Jane się
postarała, nie ma co ;)
Po drugie: Według was najlepszą postacią żeńską jest Ginny
Weasley. Nadszedł czas na wybranie waszej ulubionej pary bloga.
Po trzecie: Ładnie proszę o komentarze. Każdy mój rozdział
to minimum dziesięć stron w Wordzie. Ja się dla was staram jak mogę ;) Wy także
możecie mi pomóc, zostawiając krótki komentarz.
Do napisania! Już coraz bliżej końca.
O, a jeśli są tutaj fani Percy’ego Jacksona i twórczości
Ricka Riordana, to serdecznie zapraszam na herosi-ku-zgodzie.blogspot.com.
Akcja się rozkręca. Przeczytałam całość z zapatrym tchem i buzią przy samej podłodzę.
OdpowiedzUsuńPodziwiam to w jaki sposóv potrafisz zawęźić i rozszerzać akcję bohaterów, a i wprowadzać momenty tych i których do tej pory nie wiedzieliśmy za wiele.
Jestem już ciekawa jak akcja potoczy się dalej i założę się, że scenariusz kolejnego rozdziału powali mnie na kolana tak jak to ma w zwyczaju twój talent.
A teraz poważnie. Czekam na następną notkę i już zaczynam myśleć co mogłoby być dalej, ale co ja mówię??
Przecież i tak nie zgadnę co też siedzi w Twojej głowie, prawda??
Trzymaj się :)
Prowadzisz jeszcze tego bloga?
OdpowiedzUsuńNo oczywiście, że tak ;) Jestem osobą aktywną, więc nie zawsze znajduję czas na pisanie. Ale wielokrotnie powtarzałam, że Mrocznych skończę. Więc bez obaw, Czytelniku. O, i dzięki za odwiedziny, mam nadzieję, że podoba ci się moja historia. Chętnie zajrzę, jeśli masz coś swojego.
Usuń