piątek, 8 sierpnia 2014

Wspomnienie 21: Upadek w ciemność




H
arry Potter przekręcił się we śnie, szukając znajomego ciepła, jakie dawała mu leżąca obok Ginny. Wczoraj młody auror zrobił pożytek z zaklęć Księcia Półkrwi. Wyciszył i odgrodził swój pokój od jakichkolwiek domowników Grimmauld Place i przez całą noc kochał się ze swoją dziewczyną. Po trzyletniej rozłące poznawali się na nowo, a intymne chwile były ich sposobem na odreagowanie przed dzisiejszą akcją ratunkową Zakonu Feniksa. Hermiona przedstawiła wszystkim swój opracowany plan i przydzieliła każdemu odpowiednie zadanie. Ona sama razem z Rolfem Scamanderem i Luną mieli zająć się wprowadzeniem Zakonu do siedziby Organizacji Mrocznych, gdzie etapami będą informować poszczególne grupy o wejściu do gry. To Ron miał wejść jako pierwszy i w towarzystwie Astorii dokonać rozeznania na temat zagrożenia. Harry z kolei razem z Susan Bones, Nevillem, Georgiem, Billem i Deanem wystawiał się na pierwszy ostrzał. Wykorzystując wszelkie możliwe sposoby mieli skupić na sobie uwagę Mrocznych i wprowadzić zamieszanie, by Ginny i Syriusz mogli uwolnić porwanych uczniów.
Taki przynajmniej był plan.
Co  mogło pójść nie tak? No, oprócz szalonego Lucjusza Malfoya i niezrównoważonej Bellatrix Lestrange. I zdrajcy Rene w towarzystwie swojego świrniętego braciszka. I niewinnych gości, którzy przyjdą do baru Zachariasza Smitha na imprezę sylwestrową.
Natarczywe pukanie wytrąciło Harry’ego z mary sennej. Cichy pomruk poinformował go, że Ginny także się obudziła.
- Co jest, na workowate gacie Merlina? – Sapnęła i wtuliła się mocniej w ciepły tors chłopaka, jakby chciała uciszyć uciążliwego natręta.
- Ginny? Wiem, że tam jesteś! Wyłaź, albo zaraz ja wyjdę z siebie. W tej chwili mogę pozabijać wszystko, co się rusza! Jak on mógł? A podobno mnie kocha! Cholera jasna, Ginny!- Z każdy słowem drzwi coraz mocniej się trzęsły, gdy wściekła Astoria Greengrass nieubłagalnie zmierzała do ich wyważenia.
Młoda nauczycielka zerwała się na równe nogi  i prędko założyła swoją koszulę i spodnie dresowe Harry’ego, które walały się po podłodze, gdy za drzwiami potężnie huknęło. Widocznie Astoria była tak wściekła, że rozwalała portrety przodków Syriusza wiszące na korytarzu. Ginny jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie. Musiało stać się coś poważnego. Gdy tylko otworzyła już lekko dymiące drzwi od sypialni Pottera musiała uchylić się przed pędzącym zaklęciem odbitym rykoszetem od jednego obrazu.
- Na Merlina, Greengrass! Co ty wyprawiasz?
- Rozwalam wszystko, co się rusza! Nie widać?
- O czwartej rano?
- On go zabił, Gin!
Rudowłosa zebrała się w sobie i wyprostowała się, choć czujnie obserwowała różdżkę, która drżała w dłoni Astorii. Zamrugała kilkakrotnie i mimowolnie ziewnęła.
- Kto kogo zabił?
- Draco Malfoy. Napadł na rezydencję naszego ojca.
Ginny odwróciła się gwałtownie, zaskoczona. Z końca korytarza zmierzała ku niej niemal idealna kopia Astorii. Tylko ta dziewczyna miała zielone oczy zamiast czarnych, a charakterystyczna szrama na policzku nie pozwoliła na pomyłkę.
- Dafne Greengrass. Nie spodziewaliśmy się ciebie w siedzibie Zakonu.
- Ja też się nie spodziewałam, uwierz mi. W tej chwili miałam razem z Teo wyjechać na bal sylwestrowy.
- To co tu robisz?
- Mówiłam już. Mroczni napadli nas w nocy i zabili ojca.
Dopiero teraz Ginny zauważyła lekko zgarbioną sylwetkę obu sióstr, a także zaczerwienione oczy skrywające głęboki szok. Dafne ściskała w ręce czarną kopertę z nazwiskiem Dominica Greengrassa.
- Chwila. I to niby Draco…? Przecież to…
- Niemożliwe?- Prychnęła Astoria.- Żmijowaty dupek! Jak on mógł, po tym wszystkim? – Czerwonowłosa widocznie w końcu opadła z sił po swoim wybuchu i teraz żałośnie opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.- Myślałam, że się zmienił. Mówił, że tak jest!
- Wiem, że ci ciężko, siostrzyczko- Dafne podeszła do Astorii i delikatnie ją objęła. Błyskawicznie porozumiała się wzrokiem z Ginny i kiwnęła nieznacznie głową. Widocznie wiedziała o związku siostry i Dracona.- Ale ja go znam. Znosiłam go przez siedem lat w Hogwarcie. Trudno odciąć się od czegoś, z czym przyszło ci dorastać.
- Tacie się udało.
- Tak. A teraz nie żyje. Wiedział, że Lucjusz go dorwie. Prędzej czy później.
Istotnie, cała rodzina Greengrassów spodziewała się ataku. Jednak ten przyszedł tak niespodziewanie, że cudem w ogóle była ucieczka ich matki oraz Dafne.
- A tobie nic nie zrobili?
- To właśnie było dziwne. Cała rezydencja płonęła, ale Mroczni skupiali się tylko na ojcu. A Draco zachowywał się, jakby to on był ofiarą. Miał strasznie bladą twarz, jak na niego wpadłam.
- Może to nie on zabił Dominica?
- Nie wiem, Ginny. Pamiętam tylko, że ojciec krzyczał do mnie, bym uciekała. Wybiegłam, by teleportować się do was. Zobaczyłam tylko zielony błysk Avady, a potem dostałam to-  Dafne uniosła wyżej czarną kopertę.- Malfoy napisał bardzo osobisty list do ojca, wytknął mu wszystkie lata służby u Voldemorta. I groził nam i matce.
- Skoro tak długo planował atak na waszego ojca, to znaczy, że ciągle nie wie o naszej dzisiejszej akcji.
- Tak! Właśnie.- Astoria nagle poderwała się, jej oczy niebezpiecznie płonęły.- Nie spodziewają się nas. Dorwę tego drania. Pożałuje, że podniósł rękę na ród Greengrassów.
- As. Nic mu nie zrobisz. Za bardzo go kochasz.
- Przymknij się, Dafne! Nie mogę być z kimś, kto zabił mojego ojca. Czy to pod cholernym przymusem czy nie. Poczuję wstręt za każdym razem, gdy tylko się zbliży. Już mi się robi nie dobrze, jak przypominam sobie spędzone z nim chwile! Może i go kocham, ale to nie może przejść bez echa.
- Jesteś w szoku, kochana. Na pewno tak nie myślisz. Nie wyprzesz się miłości do niego.
Astoria warknęła i szarpnęła mocno za swoje sztucznie zrobione czerwone włosy.
- Teraz jestem Samantą Schaklebolt. Ktoś taki jak Astoria Greengrass zapadł się pod ziemię. A o ile wiem, Samanta nienawidzi Malfoyów.- Powiedziała wypranym z emocji głosem i ruszyła korytarzem omijając kompletnie zszokowane towarzyszki.
Zielone oczy Dafne przybrały ciemniejszą barwę, gdy spojrzała na Ginevrę Weasley i żałośnie zapłakała nad obecnym stanem swojej siostry.

H
ermiona skończyła śpiewać kolejną piosenkę, gdy Zachariasz zarządził przerwę w grze i poprosił, by goście zasiedli do stolików. Sam przyniósł tacę z pięcioma drinkami do stolika, gdzie siedział Ron z Luną i Rolfem.
- Muszę przyznać, że całkiem nieźle ci idzie, Granger. Ludzie świetnie się bawią.- Smith kiwnął głową w bliżej nieokreślonym kierunku, mając na myśli tłok i gwar przy stolikach. W całym pomieszczeniu słychać było śmiech, brzęk szkła i głośne pozdrowienia towarzyszące przy spotkaniach dawno niewidzianych przyjaciół.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony. Kto wie, co by się stało, jakbyś nie przyjął mojej propozycji.
- Masz piętnaście minut przerwy. Ja muszę wracać do gości. Bawcie się dobrze.- Wypił swojego drinka i odszedł w stronę lady barmana.
Luna bawiła się słomką i ciągle poprawiała niesforny kosmyk wymykający się zza ucha.
- Dobrze, Hermiono. Zachariasz ciągle nic nie podejrzewa?
- Jest zabiegany. Krąży pomiędzy sceną a stolikami. W takim tłumie nie zauważy wchodzących członków Zakonu.
- Gdzie jest Astoria? Miała tu być dwadzieścia minut temu. Sam rozeznania nie zrobię, a wy musicie obserwować gości i Smitha. No i pilnować Hermiony- mruknął niechętnie Ron. To on protestował najgłośniej, gdy jego narzeczona rozdzielała zadania. Chciał być blisko niej, tymczasem miał utworzyć zespół z nauczycielką Astronomii. Pocieszał go chociaż fakt, że z Hermioną była Luna. Ginny bezgranicznie ufała jej przeczuciom i wrodzonemu instynktowi, a on sam zaczął to doceniać tuż po tym, jak razem z Luną byli zamknięci w Malfoy Manor. Luna zawsze wiedziała, kiedy zbliża się zagrożenie, więc uznał, że Hermiona będzie w dobrych rękach. Rolf Scamander także wydał mu się dobrym człowiekiem, choć nie znał go dobrze. Wnuk bułgarskiego wytwórcy różdżek zdecydowanie zdeklarował, że nie pozostawi dam w opałach. Gdy rozmawiał o tym z Hermioną, oboje uznali, że między Rolfem a Luną coś się dzieje. Na zebraniach Zakonu zawsze siadali obok siebie, Rolf często czekał za Luną i razem opuszczali Grimmauld Place. Przemyślenia zostawiali na razie tylko dla siebie, ale zauważyli, że Ginny z Harrym również z zaciekawieniem przyglądają się bułgarskiemu towarzyszowi, jakby usilnie starali się ocenić jego zamiary wobec ich blondwłosej przyjaciółki. Kto jak kto, ale Luna Lovegood zasługuje na szczęście. Przez wiele lat była ich słońcem, podczas gdy Voldemort roztaczał ciemność. To Luna w dużej mierze pomogła George’owi pozbierać się po śmierci Freda, a także roztaczała nadzieję tuż po ucieczcie Ginny z Londynu. Była częstym gościem Nory, oczywiście gdy tylko wróciła ze swoich podróży.
Hermiona z premedytacją rozdzieliła wszystkich zakochanych, bo uznała, że jeśli będą razem, nie będą mogli skupić się na odbiciu Lancelota i Pierce. Ron w końcu dał się udobruchać, ale i tak stwierdził, że jak tylko będzie mógł, to stanie u boku Hermiony.
- Tuż przed wyjściem rozmawiałam z Ginny. W nocy Lucjusz w końcu dopiął swego. Dominic Greengrass nie żyje. Astoria jest w kiepskim stanie.
- To dlatego Dafne była dzisiaj na Grimmauld Place. A zastanawiałem się, co ją tu przywiało. Merlinie…to musiało być straszne, taki atak w nocy. Ich ojciec był naszym specjalistą od zagrywek Śmierciożerców. To duży cios dla Zakonu.
- Tak.- Zgodziła się Hermiona.- Ale o to chodziło Lucjuszowi, prawda? Pozbawił nas dobrego źródła informacji. I zlikwidował głównego wroga, bo pan Greengrass był dla niego nie lada konkurencją. Osłabił także strukturę Ministerstwa Magii, zabił przecież wicedyrektora Departamentu Przestrzegania Prawa.
Musieli przyznać, że Malfoy rozegrał mocną kartę. Już mieli kontynuować rozmowę, gdy obok Rona pojawiła się postać z kapturem na głowie, który skrywał mokre, czerwone włosy.
- W końcu was znalazłam.- Wysapała Astoria.- Na dworze pogoda jest paskudna, a ja śmierdzę jak zmokły pies.
- Dobra, skoro już jesteś, możemy działać.- Hermiona dopiła swojego drinka i odłożyła szklankę na tacę.- Wracam na scenę. Rolf i Luna obserwują gości…
- I ciebie- wtrącił Ron, a reszta wywróciła oczyma.
- Ron i Astoria zaczynają rozpoznanie.
- Mam nadzieję, że umiesz tańczyć, Weasley.- Astoria kiwnęła głową w stronę wolnego miejsca na parkiecie, akurat tuż przy schodach i zasłoniętych drzwiach prowadzących do wnętrza rezydencji Fonetry Alley. Ron pocałował Hermionę, poklepał Rolfa po plecach i dopijając swojego drinka pociągnął Astorię we wskazane przez nią miejsce. Poczekali, aż Hermiona znów zacznie zabawę i powoli poruszali się w rytmie lecącej piosenki.
- Słyszałem, co się stało. Jak się czujesz?- Ron okręcił Astorię wokół własnej osi i czujnie obserwował Zachariasza, który wyszedł na zaplecze.
- Jak te chochliki Lockharta w pierwszej klasie. Zamknięta w klatce i wystawiona na pokaz. Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem.
- Twój ojciec był szanowanym członkiem Zakonu. Ty także jesteś dla nas cenna, traktujemy cię jak przyjaciółkę. Jesteś przyjaciółką- poprawił się szybko.- Po tym co zrobiłaś dla Ginny…
- Hej, to wy najpierw wyciągnęliście rękę do mojej rodziny. Daliście ochronę mojemu ojcu, po tym jak wyrzekł się Śmierciożerców.
- Pomógł Zakonowi złapać wielu złoczyńców. No i opowiedział kilka ciekawych historii o Voldemorcie. W dużej mierze wasza rodzina przyczyniła się do jego śmierci i klęski mrocznych sił podczas Bitwy o Hogwart.
- Próbowałam skontaktować się z matką, dlatego się spóźniłam. Dafne obiecała, że ją znajdzie. Teodor jej pomoże. I nie krzyw się- dodała, gdy zobaczyła minę Rona.- Teo jest narzeczonym mojej siostry, i mimo, że jest od Nottów, wydaje się w porządku. Nie mogę powiedzieć o nim złego słowa.
- Fakt, ja też. Nott zawsze żył w cieniu Malfoy’a i Zabiniego. Nie był jak typowy Ślizgon. Nie to co Draco.
Astoria skrzywiła się na wspomnienie blondyna. Poczuła silną potrzebę obronienia go, ale zdała sobie sprawę, że Ron nie zna tego „nowego” Dracona. Chociaż po tym ostatnim ataku ona też miała wrażenie, że go nie zna. Hermiona właśnie zaczęła śpiewać szybszą piosenkę, gdy pojawił się Zachariasz w towarzystwie Avery’ego i Traversa. Ich widok trochę ją zabolał, bo kiedyś byli przyjaciółmi jej ojca. Odwrócili się od Greengrassów, gdy Dominic wstąpił do Zakonu.
- Patrz.- Nakierowała Rona odpowiednio w tańcu, by mógł zobaczyć, co się dzieje. On jednak zerknął bardziej w prawo.
- Rosier.- Syknął.- Proszę, sama śmietanka towarzyska.- Ron pociągnął szybko Astorię do najbliższego wolnego stolika, gdy Rosier zabrał coś od Smitha i ruszył ku wejściu do Gniazda Mrocznych.
- Trzeba poinformować Harry’ego.- Mruknęła Astoria i wyciągnęła swoje pióro do komunikacji. Wyciągnęła różdżkę i wysłała je do młodego aurora.
- Jak go zobaczą, zacznie się draka.- Mruknął Ron.- Przecież oni są już nieźle zalani, a Harry jest numerem jeden na ich liście do odstrzału.
- O to chodzi, prawda? Zrobią zamieszanie, więc Ginny i Syriusz będą mogli dostać się do lochów.
- O wilku mowa.
Mimowolnie oboje spojrzeli na nowo przybyłych gości. Do baru weszła sześcioosobowa grupa, z brązowowłosą dziewczyną na czele. Za nią szedł ciemnoskóry młodzieniec, który rozmawiał z czarnowłosym chłopakiem w eleganckim płaszczu. Na samym końcu przyłączyło się do nich dwóch rudzielców i wysoki, czarnowłosy chłopak z czapką na głowie. Całą grupą podeszli do baru, a dziewczyna zaczepiła barmana.
- Cześć, Zachary- uśmiechnęła się i odrzuciła kaptur. Zack wycierał puchar po piwie i zastygł na moment, ale zaraz obdarzył nieznajomą śmieszną podróbką uśmiechu.
- Proszę, proszę. Susan Bones. Nigdy nie nazywałaś mnie Zachariaszem.
- Bo to głupie imię.
- Dzięki za szczerość. O, przyprowadziłaś kolegów. Aż pięciu? Nie podejrzewał bym cię o takie zagrywki, Su.
- Ja też nie spodziewałem się, że kiedykolwiek skumasz się ze Śmierciożercami, Smith. Choć byłeś debilem, wtedy w GD.- Chłopak w płaszczu stanął obok Susan i położył jej dłoń na ramieniu.
Charakterystyczna blizna zalśniła mu na czole, gdy padły na niego światła otaczające ladę barmańską.
- Potter.- Słowo rozprysnęło się razem z upuszczonym kuflem. Dźwięk tłuczonego szkła przyciągnął uwagę zebranych członków Organizacji Mrocznych, a Evan Rosier słysząc nazwisko Wybrańca cofnął się do lady, zostawiając uchylone drzwi tuż pod schodami.
Sześcioro członków Zakonu stanęło twarzą w twarz z trójką szalonych czarnoksiężników, a w głębi ducha wiedzieli, że to dopiero początek.
- Co tu robisz?
- Hermiona jest dzisiaj gwiazdą, zapomniałeś?
Smith przeklął głośno, narzekając na swoją głupotę. Oczywiście, że Granger zaprosiła swoich kumpli z drużyny dobra. Ale nie spodziewał się, że Potter będzie na tyle głupi, by zjawić się osobiście w siedzibie Lucjusza Malfoy’a. Choć nie, w sumie nikt o tym nie wiedział. Po prostu przyszli na koncert przyjaciółki.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Jednak ta mała iskierka zgasła, gdy George Weasley odrzucił swój kaptur i z ogniem w oczach zwrócił się ku Mrocznym.
- Macie ochotę na zabawę? Jest Sylwester. Na koszt Zakonu Feniksa.
- Tak, załatwimy wam cieplutkie cele w Azkabanie, jak już skończymy tę beznadziejną grę.
Nieświadomy niczego tłum zaczął krzyczeć, gdy  niespodziewanie Bill Weasley został pchnięty na stół, przez co porozbijał kolejne szklanki. Efekt domina rozpoczął się, kiedy w obronie brata stanął George. Zaklęcie poruszyło zaklęcie, aż w końcu występ Hermiony poszedł w zapomnienie.
Blondwłosy młodzieniec usiłował chyłkiem opuścić toaletę, gdy tylko usłyszał głos Pottera i Weasleya. Dzień wcześniej dostał wiadomość od Ginny, by uważał na siebie, gdy Zakon wkroczy do akcji. Już prawie znalazł się przy drzwiach, chcąc bezpiecznie zejść do wnętrza rezydencji.
Prawie.
Nie zauważył zimnego spojrzenia czerwonowłosej czarodziejki, która śledziła go od pewnego czasu. Nie mógł wiedzieć kto to jest, ani dlaczego go obserwuje. Wszystko nikło w tłumie narastającej rozróby.
- Co ty robisz, Greengrass?- Ron złapał ją za ramię, gdy chciała pobiec za znikającym Draconem.- Ginny i Syriusz powinni być już w środku.
- Ja też muszę tam być.- Astoria próbowała się wyrwać, ale Weasley wzmocnił uścisk.
- Nie możesz się narażać. Wiesz, że Mroczni na ciebie polują. Dlatego jesteś w przebraniu- wskazał na jej czerwone włosy.
- Muszę, Ron! Wybacz.- Kopnęła go z całej siły w nogę, a gdy tylko ją puścił, szybko zniknęła za drzwiami, jak wcześniej Draco.
Młody Weasley zacisnął zęby z bólu i poszukał wzrokiem Hermionę. Odetchnął, gdy zobaczył z nią Rolfa. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. Ale wiedział, że nie powinien zostawić Astorii samej w cholernej siedzibie Organizacji Mrocznych. Hermiona nie byłaby zadowolona, gdyby o tym wiedziała.
- Mieliśmy przeprowadzić tylko rozpoznanie- burknął.- Niech cię, Greengrass!- Przeklął parę razy i chcąc nie chcąc pobiegł za Astorią. Tym razem zamknął dokładnie drzwi, by nikt inny się nie mieszał.
Zaczęła się kolejna rozgrywka pomiędzy Zakonem Feniksa, a Organizacją Mrocznych.


I
skrzące światło pochodni wiszących na ścianie rozświetliło mroczne lochy rezydencji Fonetry Alley, gdy mężczyzna w długich, czarnych włosach wypowiedział odpowiednią formułę zaklęcia. Omal nie spadł ze schodów, kiedy razem z towarzyszącą mu dziewczyną niepostrzeżenie dostali się do zaplecza, a potem do tajemnych drzwi pod schodami. Co prawda mieli pelerynę niewidkę Harry’ego, ale trudno lawirować pod nią i jednocześnie uważać na tłum gości bawiących się w barze.
- Szybciej, Syriuszu! Ałć! Przestań mnie deptać. Mam siniaki na palcach, jak nic!
Mężczyzna westchnął cicho. Oj, tak. Ciężko było także gnieździć się pod jedną peleryną z dziewczyną własnego chrześniaka, którą natura obdarzyła wybuchowym i ognistym charakterkiem.
- No przecież robię co mogę! Jesteśmy już w lochach- szepnął zirytowany.
- To jest bez sensu. I tak nikogo tu nie ma.
- Ginny!- Black syknął głośniej, gdy rudowłosa wychyliła się spod jego ramienia i wyskoczyła poza magiczną pelerynę. Zatrzymała się gwałtownie, gdy z góry dobiegł ich ciężki odgłos spadania. Widocznie rozróba rozkręciła się na dobre, a w ruch poszły krzesła i stoły.
Mijali właśnie ostatni korytarz odgradzający ich od cel, gdy ktoś wpadł na Ginny i omal jej nie przewrócił.
- Jasny gumochłonie!- Młoda nauczycielka prawie zapiszczała z ulgi, gdy rozpoznała charakterystyczne przeciąganie sylab w wykonaniu Dracona Malfoy’a. Uśmiechnęła się, gdy rozpoznała przekleństwo, którego osobiście go nauczyła. Zdecydowanie za dużo czasu spędzała z młodym arystokratą i Astorią.
- Malfoy! Co ty tu robisz?
- Idę po zapasy Smitha, by się urżnąć w Sylwestra.- Odpowiedział, a zaraz potem prychnął.- A jak ci się wydaje, Weasley? Pilnuję, by nikt was nie złapał.
- Chwila moment!- Draco znów podskoczył i wypowiedział barwną wiązankę, gdy znikąd pojawił się Syriusz Black z różdżką skierowaną ku blondynowi.- Ty działasz z nami? W takim razie ja jestem Dolores Umbridge.
- No…Mógł mi umknąć ten szczegół, ale tak. Draco jest po naszej stronie. Poza tym, w różowym nie jest ci do twarzy.
- I ja mam uwierzyć? To Malfoy! Jego ojciec…
- Tak, mój ojciec to największa szumowina chodząca po świecie- przerwał mu Draco i wywrócił oczami.- Akurat ty powinieneś coś wiedzieć o wyłamywaniu się z rodzinnych więzów, Black. Może mi nie ufasz, ale jej musisz- kiwnął na Ginny i jak gdyby nigdy nic przeszedł obok Syriusza i ruszył ku celom.
- Nie ma czasu na awantury, Łapciu. Musisz zdać się na mnie i mój osąd wobec Malfoya.
- Od kiedy ty z nim….czy Harry…a Astoria…
- Od początku przerwy świątecznej, nie, Harry o niczym nie wie, i tak, Astoria i Malfoy są parą. Wiesz, buzi-buzi, cmok-cmok, coś w tym stylu. Draco w pewnym sensie pomógł zdobyć dla mnie Eliksir Pamięci. No, przynajmniej miał takie zamiary. Za zagrywki Madelaine Parks nikt nie odpowiada.
- Co?! Czekaj, Ruda, biorę czas.- Black złożył ręce w literę T i zamrugał kilkakrotnie, pozbywając się wybitnie głupiego wyrazu twarzy.
- Ruszcie się wreszcie!- Głos Dracona skłonił ich do szybszego marszu, aż w końcu stanęli w korytarzu więziennym.- Pierce i Lance są tam. Rób te swoje czary, Weasley i znikamy stąd. Ojciec i tak krzywo na mnie patrzył, gdy odłączyłem się przy kolacji.
Ginny wyciągnęła różdżkę i cicho podeszła do celi porwanych uczniów. Wystraszona twarz Pierce Donavan wpatrywała się w nią w niemym szoku. Dziewczyna poczuła ulgę, gdy rozpoznała długie, rude włosy i znajomy uśmiech nauczycielki Zaklęć i Uroków. Lance również musiał ich poznać, bo jęknął cicho i podniósł się z wilgotnego koca, na którym leżał.
- Profesor Weasley! To pani?
- A czy ty, Pierce, masz ochotę na lody o smaku dyniowego soku?- To był ich stały żart podczas dodatkowych zajęć. Mimo, że Pierce była najmłodszą członkinią Klubu Zaklęć, wcale nie odbiegała od reszty. Wręcz przeciwnie, Ginny wydobywała z niej coraz to nowsze pokłady talentu.
- Spokojnie, już was wypuszczam.- Szepnęła, gdy Pierce zaczęła szarpać kraty. Gdy z góry rozległ się kolejny grzmot, Syriusz zmarszczył czoło.
- To mi wygląda na posiłki. I to nie nasze.
- Ojciec dowiedział się o akcji Zakonu.- Draco pokiwał głową i gdy tylko Ginny użyła odpowiedniego zaklęcia, otworzył celę i złapał omdlewającego Lancelota.- Zabieraj go, Black. Wskakujcie pod pelerynę. Ja i Ginny będziemy was osłaniać.
- Wskakuj, Pierce!- Syriusz miał ochotę się spierać, ale nie mieli na to czasu. Obiecał Harry’emu, że zadba o bezpieczeństwo Ginny, tymczasem przypadła mu rola ewakuowania dzieciaków. Na wpół żywy Turner wisiał mu na ramieniu, gdy córka Aleca Donavana zasłoniła ich peleryną niewidką.
- Mam nadzieję, że nie wbijesz mi różdżki w tyłek, gdy tylko się odwrócę, Malfoy.
- Och, daj spokój. Później sobie wyjaśnicie różne kwestie wciskania czegokolwiek w cokolwiek. Na górze jest niezły burdel, a my mamy ze sobą dwoje poranionych uczniów.- Ginny znacząco pokiwała ręką, by Syriusz wydostał Lance’a i Pierce. Po chwili w korytarzu zapadła cisza, gdy nauczyciel Transmutacji bezpiecznie wyszedł na górę.
- Co teraz?- Pytanie Dracona mogło odnosić się do obecnej chwili, jak i faktu, że Syriusz wie o współpracy młodego blondyna z Ginny i Astorią.
Rudowłosa już miała odpowiedzieć, gdy do ich towarzystwa dołączył ktoś jeszcze.
- Właśnie, synu. Co teraz? Mam zabić ciebie czy lalunię Pottera?
Zimny jak stal głos Lucjusza Malfoy’a wywołał dreszcze u młodych nauczycieli. Spojrzeli na siebie i podjęli jedyną możliwą decyzję do przyjęcia.
Wspólnie zaatakowali przywódcę Organizacji Mrocznych.

P
orywczy plan Astorii nie zadziałał. Co prawda dostała się do środka Gniazda Mrocznych, lecz prawie natychmiast wpadła na rodzeństwo Carrow zmierzające do baru. Widocznie ktoś zaalarmował pozostałych członków Organizacji o akcji ratunkowej Zakonu Feniksa. W panice uciekła w głąb pierwszego napotkanego korytarza i uciekła z dala od gromadzących się posiłków. Słyszała krzyki Bellatrix, by ktoś poszedł sprawdzić cele więzienne. Miała cichą nadzieję, że Syriusz i Ginny wyciągnęli już Lancelota i Pierce z tego przeklętego miejsca.
- Hej, ty! Stój!
Zaklęła cicho, gdy mimowolnie się zatrzymała. Zdawała sobie sprawę, że nie powinno jej tu być. Cała akcja miała rozegrać się w barze, by w miarę potrzeby ściągnąć pomoc aurorów. Jedynymi członkami Zakonu, którzy planowo mieli zejść głębiej byli Syriusz z Ginny, a i oni dostali pelerynę niewidkę.
Stała jak sparaliżowana, dopóki nie dotarło do niej, że zna ten głos. Prawie rzuciła się w ramiona Ronaldowi Weasleyowi, gdy przybiegł do niej.
- Zwariowałaś? Gonię cię kawał drogi. Właściwie to….
- WEASLEY!- Znienawidzony głos Amycusa Carrowa nie pozwolił im na łatwą ucieczkę. Ron wciągnął powietrze, gdy zobaczył trzy zakapturzone postacie zmierzające ku nim. Nie przebierano w środkach, po chwili zaklęcia poszły w ruch.
- Tak nie miało być- warknął Ron i uchylił się przed spadającą pochodnią. Złapał Astorię za rękę i mocno pociągnął w stronę majaczących niedaleko drzwi.- Nie, tylko nie to- jęknął.- Departamentu Tajemnic część druga?
Nie mieli pojęcia, gdzie trafili. Komnata była ogromna, ledwo było słychać wpadających Śmierciożerców. Wokół nich zalegało pełno magicznych obiektów, od repliki Czary Ognia, poprzez regały pełne czarnomagicznych książek do…idealnie odwzorowanego Łuku Śmierci znajdującego się w podziemiach Ministerstwa Magii. Wyraźnie odczuwało się, że to miejsce przepełnione jest jakąś złą magią.
Starą magią.
Ron otrząsnął się pierwszy i obronił ją przed pędzącym grotem zaklęcia tnącego. Mordercze klątwy nadlatywały z każdego kąta, Astoria wiedziała, że nie ma odwrotu. Muszą iść na przód. Nauczycielka Astronomii zebrała się w sobie i mocno ściskając rękę Rona wychyliła się zza regału. Zwinnie rzuciła Reducto i po chwili usłyszała, jak jeden z mijanych obiektów przewala się na prawa stronę, skąd dobiegały mroczne inkantacje Amucusa i jego towarzyszy. Jej zaklęcie przepłacone zostało chwilą nieuwagi. Krzyknęła głośno z bólu, gdy jej noga wykrzywiła się i z nieprzyjemnym trzaskiem całym ciałem potoczyła się po kamiennej posadzce.
- As!- Jej umysł przysłoniła czerwona mgła obezwładniającego bólu, ale zrozumiała, że Carrow zbliżał się do niej. Z przerażeniem stwierdziła, że przy upadku musiała zgubić swoją różdżkę. Była bezbronna.
Ze zdumieniem słuchała, jak chwilę później to Amycus wyje z bólu.
- Zostaw ją, świrusie! – Ron zdawał sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, ale dzielnie stanął do walki z pozostałą dwójka Mrocznych. Jej poświęcenie nie poszło na marne, widocznie przewalony regał znokautował trzeciego napastnika.
Astoria powoli odczołgała się z pola widzenia i w duchu prosiła, by Ron przeżył. Gdy tylko o tym pomyślała, usłyszała jak czyjeś ciała upadają na ziemię i spadają niżej, zmierzając ku Łukowi Śmierci.
Nie mogła pozwolić, by Weasley naraził się przez nią. Przybiegł tu za nią, bo tak nakazało mu dobre wychowanie. A ona chciała pomścić śmierć ojca. Szukała Dracona, a sprawi, że rodzina Rona ją znienawidzi.
Przed oczami stanął jej obraz upadającego ojca, tuż przed śmiercią. Krzywiąc się z bólu ruszyła w stronę odgłosów walki. Powoli przyzwyczajała się do otępienia, mgła znikła z umysłu.
To, co zobaczyła, przyprawiło ją o szaleńcze bicie serca.
W ferworze walki nikt nie zwrócił uwagi na otoczenie. Ron i Amycus stali teraz na skraju Łuku Śmierci celując w siebie różdżkami.
- Co za przypadek, Weasley. Ratujesz córkę Śmierciożercy. Honorowa śmierć.
- Ty takiej nie będziesz miał, Carrow.
Astoria jak w transie podniosła upuszczoną różdżkę drugiego Śmierciożercy i rzuciła Drętwotą w Amycusa. Mimo ogarniającego jej ciała omdlenia zauważyła trzy rzeczy.
Komnata zalśniła mieszanką zaklęć i krzyków, gdy z drugiej strony nadbiegły trzy kolejne osoby.
Amycus Carrow padł, rażony jej klątwą i zniknął za zasłoną.
Śmierciożerca pociągnął za sobą zaskoczonego Rona.
Ostatnim co zrobiła, przed utratą przytomności to głośny, alarmujący wrzask.
Ronald Weasley upadł głową w ciemność, zmierzając ku śmierci.


BUM! :D
Karmelek wrócił. I to z zapowiadanym wątkiem z Ronem w roli głównej. Co wy na to? Tak wiem, beznadziejnie.
Ale, ale. Po pierwsze: oceniajcie nowy szablon! Jane się postarała, nie ma co ;)
Po drugie: Według was najlepszą postacią żeńską jest Ginny Weasley. Nadszedł czas na wybranie waszej ulubionej pary bloga.
Po trzecie: Ładnie proszę o komentarze. Każdy mój rozdział to minimum dziesięć stron w Wordzie. Ja się dla was staram jak mogę ;) Wy także możecie mi pomóc, zostawiając krótki komentarz.
Do napisania! Już coraz bliżej końca.
O, a jeśli są tutaj fani Percy’ego Jacksona i twórczości Ricka Riordana, to serdecznie zapraszam na herosi-ku-zgodzie.blogspot.com.

3 komentarze:

  1. Akcja się rozkręca. Przeczytałam całość z zapatrym tchem i buzią przy samej podłodzę.
    Podziwiam to w jaki sposóv potrafisz zawęźić i rozszerzać akcję bohaterów, a i wprowadzać momenty tych i których do tej pory nie wiedzieliśmy za wiele.
    Jestem już ciekawa jak akcja potoczy się dalej i założę się, że scenariusz kolejnego rozdziału powali mnie na kolana tak jak to ma w zwyczaju twój talent.
    A teraz poważnie. Czekam na następną notkę i już zaczynam myśleć co mogłoby być dalej, ale co ja mówię??
    Przecież i tak nie zgadnę co też siedzi w Twojej głowie, prawda??

    Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prowadzisz jeszcze tego bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No oczywiście, że tak ;) Jestem osobą aktywną, więc nie zawsze znajduję czas na pisanie. Ale wielokrotnie powtarzałam, że Mrocznych skończę. Więc bez obaw, Czytelniku. O, i dzięki za odwiedziny, mam nadzieję, że podoba ci się moja historia. Chętnie zajrzę, jeśli masz coś swojego.

      Usuń

SZABLON AUTORSTWA JANE