poniedziałek, 26 maja 2014

Wspomnienie 19: Wesołych świąt




Z
imno.
Takie były pierwsze odczucia Ginny, gdy spadali do Jeziora Inferiusów. Nie strach, czy przerażenie. Zimno, które obejmowało jej ciało, czuła także lodowate kleszcze zaciskające się na sercu. Co prawda cieszyła się z odrobiny ciepła, jakie dawała obecność jej kochanego Harry’ego, jednak chłód był obezwładniający. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak o twarzy Rene, gdy zerwał z niej maskę Mrocznych. W przeciągu kilku sekund lotu w dół, w jej głowie wybuchło tysiące pytań.
Dlaczego ich zdradził? Jak to się stało? Co jeszcze zaplanował? Co już zdążył zdradzić Mrocznym? Z kim współpracował?
Nie…nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę. Może to tylko zły sen i zaraz się obudzi, a Harry otuli ją bezpiecznie ramionami. Spotka się z Rene na uroczystej kolacji świątecznej i będą się głośno śmiać z tych bzdurnych wrażeń.
Nadzieja ta jednak rozprysła się wraz z mocnym uderzeniem w taflę lodowatej wody. Ginny poczuła się zamrożona aż do szpiku kości. Nic dziwnego, w końcu wybrali się na misję w środku rozhulanej zimy, był koniec grudnia, świąteczny czas. Ciśnienie napierające z każdej strony odebrało jej dech w piersi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Wyczuła delikatny dotyk swojego chłopaka, gdy pomógł jej wybrnąć z odrętwienia. Ginny spojrzała na niego i wskazała palcem ku górze. Widocznie dobrze ją zrozumiał, bo w tym samym momencie poruszyli nogami. Kilka chwil później już chłonęli świeże powietrze, wypływając na powierzchnię.
- G-Ginn..- wycharczał Harry, mimowolnie szczękając zębami z zimna.
- W porządku, kochanie.- Zmusiła się do posłania mu krzepiącego uśmiechu. Nie mogła się teraz rozkleić, choć jej wnętrze wyło z rozpaczy. On zawsze potrzebował silnego oparcia. Między innymi to ich pchnęło ku sobie. Bo Ginny Weasley zawsze była i jest twarda.
- Inferiusy…musimy stąd uciekać.- Podpłynął bliżej do dziewczyny i złapał ją za rękę. Oboje drżeli z zimna, lecz usilnie płynęli do brzegu jeziora. Każdy z nich co pewien czas odwracał głowę, jakby spodziewał się ujrzeć  przerażające martwe istoty. Harry pamiętał, że gdy tylko dotknął wody  w jaskini, stwory już budziły się i atakowały. Teraz i on, i Ginny zlecieli z wysokości w sam środek jeziora, a inferiusy nadal się nie pokazały. Bacznie obserwował taflę wody, lecz w świetle księżyca gdzie nie gdzie odbijały się refleksy poświaty. Niespodziewanie przeszedł go dreszcz, gdy coś go zaniepokoiło.
Refleksy księżyca odbijały się co pewien czas, dwa koło siebie, w dziwnie małych odstępach. No i błyszczały na czerwono, a przecież księżyc rzucał srebrne światło. Do tego, gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył lekkie falowanie wody tam, gdzie skupiły się refleksy. Coraz bardziej był pewien swojego przeczucia. Na Merlina…to wygląda jak….
- Harry…-cichy szept Ginny ogrzał jego zmarznięte ucho.- One tu są…Te czerwone światła…to oczy, prawda?
- Nie zatrzymuj się, płyń do brzegu. Jestem tuż za tobą.
Ginny sapnęła cicho z wysiłku. Była  przemoczona i zmarznięta, każdy ruch ramieniem sprawiał, że w jej ciało wbijały się lodowate igły. Rozpacz dusiła ją od środka, a i zdarzenia na polanie nie przeszły bez echa. Martwiła się o Deana, Hannę i Rolfa. Zerknęła na Harry’ego, wiedziała, że oboje muszą wyjść z tego cało. Życie nie byłoby takie samo, bez tej drugiej osoby.  Zobaczyła błagający wyraz oczu ukochanego, zdała sobie sprawę, że i jego naszła ta myśl. Muszą dać radę, nawet z jeziorem pełnych inferiusów.
Jak dotychczas, wszystko szło zadziwiająco gładko. Istoty czające się w wodzie nie atakowały młodej pary, zachowywały się niepokojąco spokojnie. Nie wiedzieć czemu, w głowie Ginny błysnął obraz Dolores Umbridge i pewnej lekcji Obrony Przed Czarną Magią w czwartej klasie. Nie uczyli się wtedy niczego pożytecznego, za to Colin zdrzemnął się w klasie i oślinił książkę otwartą właśnie na rozdziale o inferiusach. Jak przez mgłę pamiętała słowa, które wtedy czytali. Otwarcie musiała przyznać, że i ona do świętych nie należała. Siedziała wtedy obok Demelzy Robins i zawzięcie rysowały Blaise’a Zabiniego pożeranego przez lwa. Poczuła odrobinę ciepła na myśl o szkolnych psikusach i wygłupach z przyjaciółmi. Wiedziała, że inferiusy tak działają na ludzi. Są jak takie zimne sępy, które podrzucają najgorsze wspomnienia i się nimi sycą. W trakcie swoich studiów Ginny nauczyła się sprawnie odpierać ataki na umysł. Poznała nawet dosyć dobrze oklumencję i legilimencję, ale nie nazwałaby się mistrzem. Za to Harry nigdy nie wykazywał najmniejszych chęci czy zdolności w tym kierunku.
- Nie daj się, Harry- tym razem to ona złapała go za rękę. Drżał coraz mocniej, widocznie moc inferiusów już zaczęła na niego działać.- Skup się na dobrych myślach. Jestem tu, razem z tobą.- Pocałowała go, obdarzając największą czułością, jaką posiadała. Poczuła, jak młody auror oddaje pocałunek z równą mocą, jednocześnie się odprężając.
Dobrze, bardzo dobrze. Jeśli dopuściłaby, aby inferiusy opanowały umysł Pottera, mężczyzna zmagałby się z konsekwencjami jeszcze długo po starciu, zakładając, że wyjdą z tego cali i zdrowi.
W końcu, po morderczym zmuszaniu zamarzniętych kończyn do ruchu i nieustannych atakach przerażających mieszkańców jeziora udało im się dotrzeć na brzeg. Oboje legli bezwładnie na piasek, ale i tak Harry zmusił się do ostatniego wysiłku. Jednym machnięciem różdżki otoczył siebie i Ginny płonącym pierścieniem, który ochraniał ich zarówno przed inferiusami, jak i przed lodowatym wiatrem górskim.
- Myślisz, że reszcie udało się uciec? Mroczni spalili prawie cały las, tam w górze.- Rudowłosa wykorzystała okazję i sprawnie rzuciła podstawowe zaklęcia lecznicze na swojego chłopaka. Rana, przez którą sączyła się krew zasklepiła się, a ciemnoczerwona plama na jego szacie boleśnie przypominała jej o zdradzie przyjaciela.
Harry przekręcił się na bok, by spojrzeć prosto w jej czekoladowe oczy, które tak uwielbiał. Stęknął cicho, położył głowę na ramieniu Ginny i wyszeptał odpowiedź do ucha.
- Myślę, że są bezpieczni. Zanim spadliśmy, zauważyłem Rolfa, jak biegł, unikając spadających gałęzi. A on był ostatni, który opuścił polanę. W każdym razie z naszych. Nie wiem, czy na to miano zasługuje Rene.- Zakończył z kwaśną miną. Wyczuł nagłe odrętwienie Ginny, więc zbliżył się bardziej i otulił ją ramionami tak, że ukryła głowę na jego piersi. Cisza wokół nich nie napawała radością, w oddali było słychać szum wiatru, który hulał pomiędzy skałami.
- Ufałam mu. Miałam go za przyjaciela.
- On chyba oczekiwał czegoś innego.- Mruknął sceptycznie Harry i machinalnie wplótł ręce w jej piękne, rude włosy. Tęsknił za tym uczuciem, a ich zapach zapadł tak głęboko w jego świadomość, że to on reprezentował Ginny, gdy miał do czynienia z Amortencją. Młoda Mistrzyni Zaklęć przekręciła się w jego ramionach i posłała mu smutny uśmiech, zupełnie nie w jej stylu.
- Nie mów, że byłeś zazdrosny o Rene.
- Nie, skąd. No dobra…byłem cholernie zazdrosny. Ty mnie wtedy nie pamiętałaś, a ja musiałem patrzeć na twój uśmiech skierowany do niego. Taki uśmiech kierowałaś tylko do mnie. Aż gotowałem się w środku.
- Tak bardzo, że mu przywaliłeś.-Mruknęła cicho. Potter spojrzał na nią zaskoczony, nie pamiętał, by jej o tym mówił.- Astoria mi opowiadała. Przerwała demolkę, którą urządziliście Pod Świńskim Łbem.
Harry pokiwał głową. Oj tak…musiał bardzo długo wysłuchiwać kazania rozwścieczonej Astorii Greengrass. Nie pamiętał, by kiedykolwiek od kogokolwiek słyszał taką wiązankę magicznych przekleństw. Gacie Merlina nabrały znacznie większego sensu niż jego broda.
- Ona chyba za dużo czasu przebywa z tobą, skarbie. Weszły jej w nawyk przekleństwa, które dziwnym trafem słyszałem od Freda i George’a.
Ginny zaśmiała się, choć nadal czuła ból w sercu. Podejrzewała, że minie trochę czasu, aż rana po zdradzie Rene się zagoi. Był przecież przyjacielem całej rodziny Weasley, członkiem Zakonu Feniksa. Lepsze oparcie uzyskała tylko w Kevinie. No i oczywiście w Colinie, ale on już dawno zagrzał sobie miejsce w jej sercu. Aż żal było przerywać sielankowy wypoczynek. Teraz, kiedy już zażegnali niebezpieczeństwo ze strony inferiusów, nawet zimno poszło w zapomnienie. Tak dobrze czuła się w ramionach Harry’ego, że poczuła niezwykłą chęć by zamknąć oczy i sycić się odzyskaną bliskością ukochanego. Wiedziała, że prędzej czy później muszą się ruszyć, przecież Mroczni mogli ciągle tu być. Chociaż podejrzewała raczej, że będą szukać Deana, bo to on zabrał Skrzynię Merlina. No i przekazała mu przecież manuskrypt, który ją otwiera.
- Trzeba ruszać, Ginny. Dean na pewno zadba o skrzynię, ale ciągle są w niebezpieczeństwie. Musimy jak najszybciej wrócić do kwatery. Poza tym- wskazał ręką na niebo- zaświeciła się już pierwsza gwiazdka. Moja ciotka mówiła, że to znak, by zasiadać do świątecznej kolacji.
- Wesołych świąt, kochanie.- Zdławiony głos Ginny ledwo dotarł do Harry’ego. Cuda jednak się zdarzają, bo właśnie w tej chwili twarda i niezłomna Ginevra Weasley została przeciążona bólem i ostatnimi wydarzeniami.
Harry otarł kciukiem pierwszą spływającą łzę i czule pocałował ją w czoło. Nie pozwolił na jej rozpacz, nie mógłby na to patrzeć. Chwycił ją mocno w ramiona i razem okręcili się wokół własnej osi. Obraz płaczącej Ginny Weasley zniknął z cichym trzaskiem.

R
ene powoli zaczął nienawidzić samego siebie. Zdawał sobie sprawę, że obecnie jest wrakiem dawnego siebie. A jego kochany brat nic z tym nie robił, a nawet był zadowolony. Nienawidził także stale chichoczącej Cho Chang, która właśnie siedziała obok niego i raczyła się szóstym kieliszkiem wytrawnego wina. Ona, Fabrice i Rene ucztowali w swoim gronie nadchodzące święta. Nie dawno wrócili z ostatniej misji, jego brat dostał za to sowite wynagrodzenie. Miał wrażenie, że to staje się powoli jego głównym zajęciem. Fabrice był zwykłym mordercą i bandytą, do tego najemnikiem. Teraz już wiedział, że źle zdecydował, ufając w przemianę swojego brata. Już po raz drugi zniszczył mu życie. Tymczasem Fabe raczył się towarzystwem pięknej szukającej, która bezwstydnie go wykorzystywała i nie robiło na niej większego wrażenia to, czym trudnił się Fabrice.
- Powiadasz, Fabrice, że ta ruda wiedźma spadła z klifu, a Potter razem z nią? Ależ to romantyczne, aż wymiotować się chce.
- Może jest ci niedobrze, bo wypiłaś już całą butelkę wina, nie wspominając o tym, że zniknęło już pół drugiej, Chang.
- Och, Rene, nie bądź sztywniakiem. Są święta, wszyscy się radują.- Czknęła i zachichotała, nieźle wstawiona.
- Mój braciszek ciągle przeżywa swoją nieodwzajemnioną miłość do tej rudej. Mówiłem ci już, ona od dawna należy do Pottera. Nigdy byś jej nie zdobył, to nie jest kobieta dla ciebie.
- Ty akurat to wiesz.- Warknął Rene, nagle zirytowany. Buzowały w nim negatywne emocje, reagował na każdy przytyk.- To ty odebrałeś mi Marie. Zabiłeś ją, a teraz śmiesz prawić mi kazania?
Fabrice odepchnął od siebie śliniącą się Cho, która dobierała się powoli do jego koszuli. Wstał i podszedł do swojego brata.
-To chyba nie najlepszy czas na wyrzuty, braciszku. Tam, w górach, zostałeś przekreślony przez Zakon Feniksa. Jesteś zdrajcą.- To słowo zadudniło w ich mieszkaniu, psując rodzinną atmosferę świąt.- Twoja kochana rodzina Wieprzlejów nie przyjmie cię z otwartymi ramionami. Teraz zostałem ci tylko ja.
Mierzyli się przez parę chwil wzrokiem, czekając na ruch tego drugiego. Kiedy Fabrice zrozumiał spuszczony wzrok swojego brata jako uległość, wrócił do czarnowłosej nauczycielki latania.
- Cho, kochanie.- Odezwał się, bawiąc się jej włosami.- Masz ochotę na rozrywkę?
- Jaką rozrywkę?
- Och…nic specjalnego. Wpadniemy z wizytą do rodziny Greengrassów. Mam zlikwidować pewien uciążliwy drobiazg. Lucjusz sowicie mnie za to wynagrodzi.
- Myślałam, że to Draco miał usunąć Dominica.- Cho nie była oficjalną członkinią Organizacji Mrocznych, ale regularnie spotykała się z Fabrice’m, więc była na bieżąco. Młody de Fines z dnia na dzień stał się pupilem starego Malfoy’a, a Cho chciała wykorzystać szczeniackie zauroczenie chłopaka jej osobą. Była teraz dziewczyną bandyty, który jadł jej z ręki.
- Pójdziesz z nami, Rene. To jest świetna okazja, byś z inicjanta stał się oficjalnym Mrocznym. – Fabrice ze stoickim spokojem podszedł do szafki obok buchającego kominka i wyciągnął z niej małe zawiniątko. Z niewinnym uśmiechem wręczył je Rene i uścisnął go w braterskim stylu.
- Wesołych świąt, bracie. Taki drobiazg ode mnie.
Rene nagle poczuł zimno i dreszcze. Już wiedział, że ten drobiazg nie przyniesie nic dobrego. Z sercem na ramieniu otworzył zawiniątko. Na jego dłoń spadła malutka fiolka od eliksirów. Jednak tym razem nie znajdował się w niej żaden płyn.
Jeden jasny włos.
- Musisz przysłużyć się Lucjuszowi, by przyjął cię w swoje szeregi. Wiesz, co robić, prawda?
Wiem. Chcę żyć jak dawniej. Chcę cieszyć się razem z Ginny. Chcę zatańczyć na weselu Rona i Hermiony.” ……………
- Wiem. To jest włos Dracona Malfoya, tak?
- Zgadza się. A ty, braciszku, wcielisz się w niego i pozbędziesz się rodziny Dominica Greengrassa.

C
iemność panująca w lochach nie była dla niego nowością. Przez ostatnie dni siedział samotnie w zimnej, kamiennej łazience. Nie miał co protestować na swoje położenie, dla niego to nawet lepiej. Nie musiał oglądać swojego ojca i bestialskiej ciotki. Na widok Greybacka mdliło go niemiłosiernie, podejrzewał, że ma to związek z zapachem jego skóry, a raczej jego brakiem. Wilkołak śmierdział gorzej niż eliksiry wykonywane przez Crabbe’a w Hogwarcie. Draco nie był w najlepszym stanie. Od czasu, kiedy splunął Lucjuszowi pod buty i odmówił udziału w ataku na Dominica Greengrassa jego ciało przybrało efektownie sino-zieloną barwę. Większość sińców zdołał ukryć pod białą koszulą i czarnymi spodniami, które przyniosła mu matka.
Cała ta sytuacja była śmiechu warta. Jego ojciec kazał matce urządzić normalne święta dla jego nowej „rodziny”, a sam znęcał się nad rodzonym synem. Rzadko kiedy Draco mógł opuszczać swoją komnatę. Plusem było chociaż to, że Narcyza dostarczała mu eliksiry lecznicze, dlatego też jego ulubionym miejscem stała się łazienka. Greyback wspaniałomyślnie przynosił drobne porcje jedzenia, ciągle racząc go tymi samymi słowami.
- Zmądrzałeś, chłopcze? Twój ojciec szykuje dla ciebie miejsce przy świątecznym stole. Musisz tylko wyrazić aprobatę dla jego działań.
Jak dotąd wilkołak odchodził, nie doczekawszy się odpowiedzi młodego dziedzica Malfoyów. Draco nie miał pojęcia, jak długo ta sytuacja się utrzyma. Owszem, nie był mile widziany na górze, ale nie zabraniano mu odwiedzania lochów. Nie zwlekał więc dłużej i poświęcił prawie cały dzień na względne odzyskanie sił. W międzyczasie Narcyza, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, gromadziła w małym schowku słodycze i świeże jedzenie. W końcu nadeszła długo wyczekiwana świąteczna kolacja. Nauczyciel Eliksirów odczekał, aż członkowie Organizacji Mrocznych przestaną kręcić się po korytarzach i dyskretnie opuścił swoją komnatę.
W lochach było jeszcze zimniej niż w nieogrzewanej łazience, ale Draco i tak zmierzał ku jedynej oświetlonej pochodniami celi. Skrzywił się, gdy usłyszał donośne stukanie swoich butów o kamienne płyty. Nie tylko on zwrócił na to uwagę, bo po chwili ktoś poruszył się w celi i z jękiem przywarł do krat. Kiedy tylko Draco znalazł się w polu oświetlonym przez pochodnie, rozległ się dziewczęcy, zdziwiony szept.
- Profesorze Malfoy? To pan?
- Donavan…Odsuń się z łaski swojej od krat. I zabierz Turnera.
Oszołomiona Pierce delikatnie objęła Lance’a w pasie i pomogła usiąść mu na kocu. Gdy usłyszała cichy trzask, pisnęła cicho, ale uświadomiła sobie, że to nauczyciel zaklęciem otworzył celę i wszedł do środka. Zauważyła także swobodnie lewitującą pochodnię, którą Draco skierował ku nim.
- Jesteście pewnie przemarznięci. Owińcie się kocami, przyniosłem wam coś do jedzenia.
- Ale…Co pan tu robi?- zachrypnięty głos Lancelota nie przypominał tego popularnego chłopaka ze szkoły. Tortury i przetrzymywanie zrobiły swoje.
- Nie udawaj głupka, Turner. Twój ojciec jest szefem Brygady Uderzeniowej. Zapewne powiedział ci, co się dzieje. No, albo sam to wyniuchałeś. Sam tak robiłem parę lat temu.
Pierce uniosła brwi, zdziwiona. Właśnie prowadzili rozmowę ze swoim nauczycielem o podsłuchiwaniu dorosłych. Dopiero po chwili dotarło do niej, że przecież Draco Malfoy jest tylko o siedem lat starszy od niej. Nie był wcale taki stary, mimo, że tytułowała go profesorem.
- Porwał nas Lucjusz Malfoy…Pański ojciec. Tylko…dlaczego Pierce i ja?
Atmosfera stała się swobodniejsza, gdy młodzi uczniowie Hogwartu z ulgą przyjęli towarzystwo znanej osoby. Jakoś oboje instynktownie uznali, że Mistrz Eliksirów nie przyszedł ich skrzywdzić, a wręcz odwrotnie, zamierzał pomóc. Wdali się z nim w rozmowę, zajadając jednocześnie magicznie podgrzane pyszności.
- Organizacja Mrocznych poluje na wysoko postawionych czarodziei. Chcą osłabić naszą strukturę rządzącą, co pomogłoby dojść im do władzy. Alec Donavan- skinął w stronę Pierce- jest głównym uzdrowicielem świętego Munga. Przeprowadza skomplikowane operacje i organizuje główne dostawy lekarstw. Jeśli mój ojciec uzyska władzę nad szpitalem, ataki Mrocznych przejdą bez echa, bo nie będzie jak ratować ofiar i świadków. Ludzie wpadną w popłoch. Dokładając do tego załamanie Brygady Uderzeniowej- tym razem spojrzał na Lance’a- zbudowane społeczeństwo legnie w gruzach. A Mroczni utworzą je na nowo, według własnych zasad.
Pierce zerknęła przerażona na swojego przyjaciela. Spędzili w lochach już tydzień, a Lance wielokrotnie przyjmował na siebie jej klątwy. Wykrzyczała mu w twarz, żeby przestał zachowywać się tak bohatersko i honorowo, bo wpędza ją w okropne poczucie winy. Raz nawet rozpłakała się żałośnie, gdy swoją podartą koszulką wycierała krew z jego twarzy i rozległych ciętych ran na piersi. Jednak Lancelot ciągle ją osłaniał, w dodatku się uśmiechał. Przyzwyczaiła się więc do tego, ale gdy tylko dotykała go wysoka gorączka kładła się obok niego, otulała własnym kocem i nucąc cicho pomagała mu zasnąć. Przez krótki pobyt w celi zmieniła o nim zdanie, niemal o sto osiemdziesiąt stopni.
- Czyli…Porwali nas, by zyskać władzę nad naszymi rodzicami. A pan przyszedł tutaj, bo…
- Są święta- Draco stanowczo, choć delikatnie przerwał nerwową wypowiedź dziewczyny. Nie mógł dopuścić, by uznali go za wroga.- Właśnie teraz cała magiczna Anglia spożywa świąteczną kolację. A ja mimo wszystko chciałem spędzić je z ojcem i matką. Dlatego tu jestem. Ale…no cóż, nie wyszło tak, jak miało wyjść. Wygląda na to, że tylko wy w tym domu jesteście do mnie pozytywnie nastawieni, więc święta spędzimy razem. Nie mogę pozwolić, by opuściła was radość z magicznych, świątecznych chwil.
Uśmiechy, które zagościły na zmęczonych i udręczonych twarzach Lance’a i Pierce wzbudziły w nim śmieszną iskierkę nadziei. Może i był wyrzutkiem, nikt nie traktował go poważnie, budząc niezrozumiały lęk. Jednak w tej chwili przekonał się, że dokonał dobrego wyboru, stawiając się ojcu. Zyskał już ukochaną Astorię i oparcie w Ginny Weasley. Teraz Lancelot Turner i Pierce Donavan dali mu możliwość wkroczenia na dobrą drogę.
- Wiecie co? Gryfoni są irytujący, ale wasze towarzystwo nawet zajadłego Ślizgona skłoni do szalonych, brawurowych czynów. Wytrzymajcie do sylwestra, a pomogę wam bezpiecznie opuścić Gniazdo Mrocznych. Wesołych świąt, dzieciaki.
Mimo fizycznego bólu, w oczach młodych Gryfonów po raz pierwszy od dawna zagościły radosne iskierki.

D
ean Thomas złamał nos Harry’emu Potterowi. Gdyby gdzieś w pobliżu znalazła się Rita Skeeter, z pewnością miałaby temat na okładkę. Sytuacja w górach nie przedstawiała się wesoło. Owszem, Dean zdobył Skrzynię Merlina, a Ginny przekazała mu magiczny manuskrypt skrywający szyfr otwarcia. Hektary lasu spłonęły, gdy Mroczni napadli ich na polanie. Rolf Scamander omal nie spłonął żywcem, kiedy zasłonił biegnącą przed nim Hannę przed walącym się drzewem. Dym i spalenizna drażniły wszystkie zmysły, ciężar skrzyni niewiarygodnie ciążył Deanowi. Cała trójka wpadła zdyszana na drogę najbardziej oświetloną blaskiem księżyca, wkrótce popadali obok siebie i postanowili odpocząć. Hanna delikatnie opatrzyła większe rany, a Rolf zabrał się za oględziny mitycznej skrzyni.
Obrazy walki na polanie ciągle go prześladowały, jednak to głos Ginny najbardziej przebił się do jego zamglonej świadomości. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale wyciągnął pergamin z kieszeni zimowej kurtki. Nękane ogniem, załzawione oczy spoczęły na odręcznym, pięknie kaligrafowanym piśmie. Dean wbrew pozorom lubił Historię Magii, może zafascynował się tym dlatego, że sam był mugolakiem. Często zagłębiał się w legendach, wiele czytał o potężnym Merlinie. Nie mógł uwierzyć, że w jego rękach spoczywał manuskrypt wielkiego czarodzieja, a kawałek dalej spoczywała mityczna skrzynia, która zawierała klucz do Wrót Śmierci.
Dean, Rolf i Hanna zachowywali się jak podniecone młodziki, zafascynowani magicznymi przedmiotami. Niedawne wydarzenia ulotniły się razem z pożarem, jednak mimowolnie Thomas skupiał się także na otoczeniu.
To była tylko chwila, nikt nie zdążył nawet zareagować. Młody genialny marketingowiec zauważył ruch od strony jednej ze ścieżek, które prowadziły do jeziora. Wiedział, że gdzieś tutaj prowadzą szlaki turystyczne, a pora nie sprzyjała zwiedzaniu. Był środek nocy, w dodatku wigilia. Każdy normalny człowiek spędzałby ten czas wspólnie z rodziną, nawet oni obiecali członkom Zakonu powrót na świąteczną kolację. Chłodna kalkulacja zawiodła Deana do jednego wniosku.
Mroczni ciągle tu są. I polują na nich.
Błyskawicznie zakradł się za krzaki i przeklinając swoją nieuwagę czekał na dalsze wydarzenia. Zza zakrętu wyłoniły się dwie postacie w zniszczonych szatach. Dean instynktownie zacisnął pięści i obszedł ich z lewej strony. Pomyślał sobie, że jak jednego zaatakuje, to wyrwie mu różdżkę i bez problemu powali drugiego. Zachowują się swobodnie, jakby oczekiwali na spotkanie.
Umysł zgrał się z ruchami, pięść Deana wystrzeliła do przodu. Nocną ciszę przerwało głuche uderzenie w twarz tajemniczej osoby oraz przekleństwo drugiej. Zawahał się, gdy rozpoznał głos Ginny, poza tym tylko ona mogła znać takie barwne słownictwo. Jego ręka wprawiona w ruch już po raz drugi uderzyła w to samo miejsce, choć wiedział już, że ma przed sobą zaginionych towarzyszy misji.
- Niech cię, Dean. Prawy sierpowy to ty masz mocny.
- Harry! Nic wam nie jest?
- Podejrzewam, że Dean złamał mi nos. Ale…nie. Upadek był bolesny i cholernie zimny, jednak jesteśmy cali.
Ginny przegryzła wargę, gdy usłyszała te słowa, ale pokiwała głową. Nie czas na rozpaczanie, teraz najważniejszy był powrót do Londynu.
- Mamy wszystko, prawda?- Mocny głos Rolfa dodał im otuchy. Mimo wszystkich trudności, oparzeń i strasznego pożaru, a także bolesnej zdrady i straszliwego lotu w dół wszystko skończyło się po ich myśli. Skrzynia Merlina trafiła w dobre ręce.
- Wracamy do kwatery. Jestem głodny i cholernie ciekawy, co jest w środku.

O
gień i ciepło oraz czyste ubrania i pełen żołądek. W taki stan zapadli uczestnicy misji, gdy zjawili się na Grimmauld Place. Po długim locie i chwili odpoczynku zasiedli do stołu, a zegar wskazywał pół godziny do północy.
- Nie mogę uwierzyć, że Rene jest zdrajcą.
Hermiona przerwała ciszę, która zapadła po opowieści Harry’ego. Poparły ją burzliwe pomruki innych członków Zakonu Feniksa, a Syriusz zadał wiszące w powietrzu pytanie.
- Jego brat…Fabrice, tak? Widocznie gra teraz główne skrzypce dla Organizacji Mrocznych. Może Rene jest pod wpływem Imperiusa?
- Chciałbym taki scenariusz. Ale uwierz, był całkiem świadomy, kiedy puścił rękę Ginny, tam nad urwiskiem.
- Nie wierzę.
- Nie tylko ty jesteś w szoku, Hermiono. Co ja mam powiedzieć? Omal mnie nie zabił na tej polanie- warknęła zirytowana Ginny. Już nie pozwoliła sobie na płacz, teraz twardym spojrzeniem gapiła się w ogień.
- Dobra, odłóżmy nieprzyjemne sprawy. Są święta. A przed nami stoi legendarna Skrzynia Merlina. Otwieraj, Bill.- Syriusz przepuścił najstarszego z braci Weasley, by mógł dostać się do magicznego artefaktu. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy uniósł różdżkę i zbliżył ją do wieka. Postanowili, że Bill będzie najodpowiedniejszą osobą do tego zadania, Był wykwalifikowanym łamaczem klątw, a i starożytne zaklęcia nie były mu obce. Nie takie rzeczy widywał w Egipcie. Przedtem razem z Ginny i Hermioną spędzili niemal godzinę, by złamać szyfr zawarty w manuskrypcie Merlina. Gdy im się to udało, zgromadzili się razem w salonie, by obejrzeć zdobycz.
Nikt nie odważył się odezwać. Jednocześnie westchnęli z wrażenia, gdy ich oczom ukazał się stary, lśniący klucz, spoczywający na bordowym aksamicie. Srebro kontrastowało z iskrzącym kominkiem niczym pożar i księżyc odbijający się w tafli Jeziora Inferiusów.


Jestem, przecież obiecałam.
Rozdział z dedykacją dla Anonima, który napisał motywujący komentarz. Cieszę się, że ktoś z utęsknieniem czeka na moją historię. Nie wiem, kiedy pojawi się następne wspomnienie, choć pójdzie szybko. Nadszedł czas na wielką kulminację. Akcja Sylwester, Hermiona gwiazdą country w barze Zachariasza Smitha, Ron widzi duchy, Rene znowu namiesza, no i wielka akcja ratunkowa Lance’a i Pierce.
Do napisania!

2 komentarze:

  1. No, no dzieje się dzieje.
    Coraz nowsze zwroty akcji..
    Jestem bardzooo ciekawa co też kryje się w twojej wyobraźni..
    Czym nas jeszcze zaskoczysz?
    No, ale pewnie mi nie powiesz, więc będę musiała czekać jak pozostali..

    Wiem, że masz dużo obowiązków, ale wiedz, że masz tutaj wielką fankę i przyjazną duszyczkę tego bloga i Twoją.

    Zawsze Do Usług
    Tym razem nie z anonima
    Twoja M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, Karmelek, post już 3 dni, a Ty nic nie mówisz :p
    Jestem oczarowana <3
    Tyle akcji, tyle niespodzianek... Bardzo podobała mi się scena z Draconem w lochach, to było... no genialne po prostu :)
    Cóż mogę dodać... Zostawiasz czytelnika w stanie rozterki i pożądania kończąc w ten sposób wspomnienia :p Pozostaje mi czekać :/
    Ale życzę Ci dużo czasu, weny i siły :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

SZABLON AUTORSTWA JANE