Z
|
imno.
Takie były pierwsze odczucia Ginny, gdy spadali do Jeziora
Inferiusów. Nie strach, czy przerażenie. Zimno, które obejmowało jej ciało,
czuła także lodowate kleszcze zaciskające się na sercu. Co prawda cieszyła się
z odrobiny ciepła, jakie dawała obecność jej kochanego Harry’ego, jednak chłód
był obezwładniający. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, jak o twarzy
Rene, gdy zerwał z niej maskę Mrocznych. W przeciągu kilku sekund lotu w dół, w
jej głowie wybuchło tysiące pytań.
Dlaczego ich zdradził? Jak to się stało? Co jeszcze
zaplanował? Co już zdążył zdradzić Mrocznym? Z kim współpracował?
Nie…nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę. Może to
tylko zły sen i zaraz się obudzi, a Harry otuli ją bezpiecznie ramionami.
Spotka się z Rene na uroczystej kolacji świątecznej i będą się głośno śmiać z
tych bzdurnych wrażeń.
Nadzieja ta jednak rozprysła się wraz z mocnym uderzeniem w
taflę lodowatej wody. Ginny poczuła się zamrożona aż do szpiku kości. Nic
dziwnego, w końcu wybrali się na misję w środku rozhulanej zimy, był koniec
grudnia, świąteczny czas. Ciśnienie napierające z każdej strony odebrało jej
dech w piersi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Wyczuła
delikatny dotyk swojego chłopaka, gdy pomógł jej wybrnąć z odrętwienia. Ginny
spojrzała na niego i wskazała palcem ku górze. Widocznie dobrze ją zrozumiał,
bo w tym samym momencie poruszyli nogami. Kilka chwil później już chłonęli
świeże powietrze, wypływając na powierzchnię.
- G-Ginn..- wycharczał Harry, mimowolnie szczękając zębami z
zimna.
- W porządku, kochanie.- Zmusiła się do posłania mu
krzepiącego uśmiechu. Nie mogła się teraz rozkleić, choć jej wnętrze wyło z
rozpaczy. On zawsze potrzebował silnego oparcia. Między innymi to ich pchnęło
ku sobie. Bo Ginny Weasley zawsze była i jest twarda.
- Inferiusy…musimy stąd uciekać.- Podpłynął bliżej do
dziewczyny i złapał ją za rękę. Oboje drżeli z zimna, lecz usilnie płynęli do
brzegu jeziora. Każdy z nich co pewien czas odwracał głowę, jakby spodziewał
się ujrzeć przerażające martwe istoty.
Harry pamiętał, że gdy tylko dotknął wody
w jaskini, stwory już budziły się i atakowały. Teraz i on, i Ginny
zlecieli z wysokości w sam środek jeziora, a inferiusy nadal się nie pokazały.
Bacznie obserwował taflę wody, lecz w świetle księżyca gdzie nie gdzie odbijały
się refleksy poświaty. Niespodziewanie przeszedł go dreszcz, gdy coś go
zaniepokoiło.
Refleksy księżyca odbijały się co pewien czas, dwa koło
siebie, w dziwnie małych odstępach. No i błyszczały na czerwono, a przecież
księżyc rzucał srebrne światło. Do tego, gdy przyjrzał się dokładniej, zobaczył
lekkie falowanie wody tam, gdzie skupiły się refleksy. Coraz bardziej był
pewien swojego przeczucia. Na Merlina…to wygląda jak….
- Harry…-cichy szept Ginny ogrzał jego zmarznięte ucho.- One
tu są…Te czerwone światła…to oczy, prawda?
- Nie zatrzymuj się, płyń do brzegu. Jestem tuż za tobą.
Ginny sapnęła cicho z wysiłku. Była przemoczona i zmarznięta, każdy ruch
ramieniem sprawiał, że w jej ciało wbijały się lodowate igły. Rozpacz dusiła ją
od środka, a i zdarzenia na polanie nie przeszły bez echa. Martwiła się o
Deana, Hannę i Rolfa. Zerknęła na Harry’ego, wiedziała, że oboje muszą wyjść z
tego cało. Życie nie byłoby takie samo, bez tej drugiej osoby. Zobaczyła błagający wyraz oczu ukochanego,
zdała sobie sprawę, że i jego naszła ta myśl. Muszą dać radę, nawet z jeziorem
pełnych inferiusów.
Jak dotychczas, wszystko szło zadziwiająco gładko. Istoty
czające się w wodzie nie atakowały młodej pary, zachowywały się niepokojąco
spokojnie. Nie wiedzieć czemu, w głowie Ginny błysnął obraz Dolores Umbridge i
pewnej lekcji Obrony Przed Czarną Magią w czwartej klasie. Nie uczyli się wtedy
niczego pożytecznego, za to Colin zdrzemnął się w klasie i oślinił książkę otwartą
właśnie na rozdziale o inferiusach. Jak przez mgłę pamiętała słowa, które wtedy
czytali. Otwarcie musiała przyznać, że i ona do świętych nie należała.
Siedziała wtedy obok Demelzy Robins i zawzięcie rysowały Blaise’a Zabiniego
pożeranego przez lwa. Poczuła odrobinę ciepła na myśl o szkolnych psikusach i
wygłupach z przyjaciółmi. Wiedziała, że inferiusy tak działają na ludzi. Są jak
takie zimne sępy, które podrzucają najgorsze wspomnienia i się nimi sycą. W
trakcie swoich studiów Ginny nauczyła się sprawnie odpierać ataki na umysł.
Poznała nawet dosyć dobrze oklumencję i legilimencję, ale nie nazwałaby się
mistrzem. Za to Harry nigdy nie wykazywał najmniejszych chęci czy zdolności w
tym kierunku.
- Nie daj się, Harry- tym razem to ona złapała go za rękę.
Drżał coraz mocniej, widocznie moc inferiusów już zaczęła na niego działać.-
Skup się na dobrych myślach. Jestem tu, razem z tobą.- Pocałowała go,
obdarzając największą czułością, jaką posiadała. Poczuła, jak młody auror
oddaje pocałunek z równą mocą, jednocześnie się odprężając.
Dobrze, bardzo dobrze. Jeśli dopuściłaby, aby inferiusy
opanowały umysł Pottera, mężczyzna zmagałby się z konsekwencjami jeszcze długo
po starciu, zakładając, że wyjdą z tego cali i zdrowi.
W końcu, po morderczym zmuszaniu zamarzniętych kończyn do
ruchu i nieustannych atakach przerażających mieszkańców jeziora udało im się
dotrzeć na brzeg. Oboje legli bezwładnie na piasek, ale i tak Harry zmusił się
do ostatniego wysiłku. Jednym machnięciem różdżki otoczył siebie i Ginny płonącym
pierścieniem, który ochraniał ich zarówno przed inferiusami, jak i przed
lodowatym wiatrem górskim.
- Myślisz, że reszcie udało się uciec? Mroczni spalili
prawie cały las, tam w górze.- Rudowłosa wykorzystała okazję i sprawnie rzuciła
podstawowe zaklęcia lecznicze na swojego chłopaka. Rana, przez którą sączyła
się krew zasklepiła się, a ciemnoczerwona plama na jego szacie boleśnie
przypominała jej o zdradzie przyjaciela.
Harry przekręcił się na bok, by spojrzeć prosto w jej
czekoladowe oczy, które tak uwielbiał. Stęknął cicho, położył głowę na ramieniu
Ginny i wyszeptał odpowiedź do ucha.
- Myślę, że są bezpieczni. Zanim spadliśmy, zauważyłem
Rolfa, jak biegł, unikając spadających gałęzi. A on był ostatni, który opuścił
polanę. W każdym razie z naszych. Nie wiem, czy na to miano zasługuje Rene.- Zakończył
z kwaśną miną. Wyczuł nagłe odrętwienie Ginny, więc zbliżył się bardziej i
otulił ją ramionami tak, że ukryła głowę na jego piersi. Cisza wokół nich nie
napawała radością, w oddali było słychać szum wiatru, który hulał pomiędzy
skałami.
- Ufałam mu. Miałam go za przyjaciela.
- On chyba oczekiwał czegoś innego.- Mruknął sceptycznie
Harry i machinalnie wplótł ręce w jej piękne, rude włosy. Tęsknił za tym
uczuciem, a ich zapach zapadł tak głęboko w jego świadomość, że to on
reprezentował Ginny, gdy miał do czynienia z Amortencją. Młoda Mistrzyni Zaklęć
przekręciła się w jego ramionach i posłała mu smutny uśmiech, zupełnie nie w
jej stylu.
- Nie mów, że byłeś zazdrosny o Rene.
- Nie, skąd. No dobra…byłem cholernie zazdrosny. Ty mnie
wtedy nie pamiętałaś, a ja musiałem patrzeć na twój uśmiech skierowany do
niego. Taki uśmiech kierowałaś tylko do mnie. Aż gotowałem się w środku.
- Tak bardzo, że mu przywaliłeś.-Mruknęła cicho. Potter
spojrzał na nią zaskoczony, nie pamiętał, by jej o tym mówił.- Astoria mi
opowiadała. Przerwała demolkę, którą urządziliście Pod Świńskim Łbem.
Harry pokiwał głową. Oj tak…musiał bardzo długo wysłuchiwać
kazania rozwścieczonej Astorii Greengrass. Nie pamiętał, by kiedykolwiek od
kogokolwiek słyszał taką wiązankę magicznych przekleństw. Gacie Merlina nabrały
znacznie większego sensu niż jego broda.
- Ona chyba za dużo czasu przebywa z tobą, skarbie. Weszły
jej w nawyk przekleństwa, które dziwnym trafem słyszałem od Freda i George’a.
Ginny zaśmiała się, choć nadal czuła ból w sercu.
Podejrzewała, że minie trochę czasu, aż rana po zdradzie Rene się zagoi. Był
przecież przyjacielem całej rodziny Weasley, członkiem Zakonu Feniksa. Lepsze
oparcie uzyskała tylko w Kevinie. No i oczywiście w Colinie, ale on już dawno
zagrzał sobie miejsce w jej sercu. Aż żal było przerywać sielankowy wypoczynek.
Teraz, kiedy już zażegnali niebezpieczeństwo ze strony inferiusów, nawet zimno
poszło w zapomnienie. Tak dobrze czuła się w ramionach Harry’ego, że poczuła
niezwykłą chęć by zamknąć oczy i sycić się odzyskaną bliskością ukochanego.
Wiedziała, że prędzej czy później muszą się ruszyć, przecież Mroczni mogli
ciągle tu być. Chociaż podejrzewała raczej, że będą szukać Deana, bo to on
zabrał Skrzynię Merlina. No i przekazała mu przecież manuskrypt, który ją
otwiera.
- Trzeba ruszać, Ginny. Dean na pewno zadba o skrzynię, ale
ciągle są w niebezpieczeństwie. Musimy jak najszybciej wrócić do kwatery. Poza
tym- wskazał ręką na niebo- zaświeciła się już pierwsza gwiazdka. Moja ciotka
mówiła, że to znak, by zasiadać do świątecznej kolacji.
- Wesołych świąt, kochanie.- Zdławiony głos Ginny ledwo
dotarł do Harry’ego. Cuda jednak się zdarzają, bo właśnie w tej chwili twarda i
niezłomna Ginevra Weasley została przeciążona bólem i ostatnimi wydarzeniami.
Harry otarł kciukiem pierwszą spływającą łzę i czule
pocałował ją w czoło. Nie pozwolił na jej rozpacz, nie mógłby na to patrzeć.
Chwycił ją mocno w ramiona i razem okręcili się wokół własnej osi. Obraz
płaczącej Ginny Weasley zniknął z cichym trzaskiem.
R
|
ene powoli zaczął nienawidzić samego siebie. Zdawał sobie
sprawę, że obecnie jest wrakiem dawnego siebie. A jego kochany brat nic z tym
nie robił, a nawet był zadowolony. Nienawidził także stale chichoczącej Cho
Chang, która właśnie siedziała obok niego i raczyła się szóstym kieliszkiem
wytrawnego wina. Ona, Fabrice i Rene ucztowali w swoim gronie nadchodzące
święta. Nie dawno wrócili z ostatniej misji, jego brat dostał za to sowite
wynagrodzenie. Miał wrażenie, że to staje się powoli jego głównym zajęciem.
Fabrice był zwykłym mordercą i bandytą, do tego najemnikiem. Teraz już
wiedział, że źle zdecydował, ufając w przemianę swojego brata. Już po raz drugi
zniszczył mu życie. Tymczasem Fabe raczył się towarzystwem pięknej szukającej,
która bezwstydnie go wykorzystywała i nie robiło na niej większego wrażenia to,
czym trudnił się Fabrice.
- Powiadasz, Fabrice, że ta ruda wiedźma spadła z klifu, a
Potter razem z nią? Ależ to romantyczne, aż wymiotować się chce.
- Może jest ci niedobrze, bo wypiłaś już całą butelkę wina,
nie wspominając o tym, że zniknęło już pół drugiej, Chang.
- Och, Rene, nie bądź sztywniakiem. Są święta, wszyscy się
radują.- Czknęła i zachichotała, nieźle wstawiona.
- Mój braciszek ciągle przeżywa swoją nieodwzajemnioną
miłość do tej rudej. Mówiłem ci już, ona od dawna należy do Pottera. Nigdy byś
jej nie zdobył, to nie jest kobieta dla ciebie.
- Ty akurat to wiesz.- Warknął Rene, nagle zirytowany.
Buzowały w nim negatywne emocje, reagował na każdy przytyk.- To ty odebrałeś mi
Marie. Zabiłeś ją, a teraz śmiesz prawić mi kazania?
Fabrice odepchnął od siebie śliniącą się Cho, która
dobierała się powoli do jego koszuli. Wstał i podszedł do swojego brata.
-To chyba nie najlepszy czas na wyrzuty, braciszku. Tam, w
górach, zostałeś przekreślony przez Zakon Feniksa. Jesteś zdrajcą.- To słowo
zadudniło w ich mieszkaniu, psując rodzinną atmosferę świąt.- Twoja kochana
rodzina Wieprzlejów nie przyjmie cię z otwartymi ramionami. Teraz zostałem ci
tylko ja.
Mierzyli się przez parę chwil wzrokiem, czekając na ruch
tego drugiego. Kiedy Fabrice zrozumiał spuszczony wzrok swojego brata jako
uległość, wrócił do czarnowłosej nauczycielki latania.
- Cho, kochanie.- Odezwał się, bawiąc się jej włosami.- Masz
ochotę na rozrywkę?
- Jaką rozrywkę?
- Och…nic specjalnego. Wpadniemy z wizytą do rodziny
Greengrassów. Mam zlikwidować pewien uciążliwy drobiazg. Lucjusz sowicie mnie
za to wynagrodzi.
- Myślałam, że to Draco miał usunąć Dominica.- Cho nie była
oficjalną członkinią Organizacji Mrocznych, ale regularnie spotykała się z
Fabrice’m, więc była na bieżąco. Młody de Fines z dnia na dzień stał się pupilem
starego Malfoy’a, a Cho chciała wykorzystać szczeniackie zauroczenie chłopaka
jej osobą. Była teraz dziewczyną bandyty, który jadł jej z ręki.
- Pójdziesz z nami, Rene. To jest świetna okazja, byś z
inicjanta stał się oficjalnym Mrocznym. – Fabrice ze stoickim spokojem podszedł
do szafki obok buchającego kominka i wyciągnął z niej małe zawiniątko. Z
niewinnym uśmiechem wręczył je Rene i uścisnął go w braterskim stylu.
- Wesołych świąt, bracie. Taki drobiazg ode mnie.
Rene nagle poczuł zimno i dreszcze. Już wiedział, że ten
drobiazg nie przyniesie nic dobrego. Z sercem na ramieniu otworzył zawiniątko.
Na jego dłoń spadła malutka fiolka od eliksirów. Jednak tym razem nie znajdował
się w niej żaden płyn.
Jeden jasny włos.
- Musisz przysłużyć się Lucjuszowi, by przyjął cię w swoje
szeregi. Wiesz, co robić, prawda?
„Wiem. Chcę żyć jak
dawniej. Chcę cieszyć się razem z Ginny. Chcę zatańczyć na weselu Rona i
Hermiony.” ……………
- Wiem. To jest włos Dracona Malfoya, tak?
- Zgadza się. A ty, braciszku, wcielisz się w niego i
pozbędziesz się rodziny Dominica Greengrassa.
C
|
iemność panująca w lochach nie była dla niego nowością.
Przez ostatnie dni siedział samotnie w zimnej, kamiennej łazience. Nie miał co
protestować na swoje położenie, dla niego to nawet lepiej. Nie musiał oglądać
swojego ojca i bestialskiej ciotki. Na widok Greybacka mdliło go
niemiłosiernie, podejrzewał, że ma to związek z zapachem jego skóry, a raczej
jego brakiem. Wilkołak śmierdział gorzej niż eliksiry wykonywane przez Crabbe’a
w Hogwarcie. Draco nie był w najlepszym stanie. Od czasu, kiedy splunął
Lucjuszowi pod buty i odmówił udziału w ataku na Dominica Greengrassa jego
ciało przybrało efektownie sino-zieloną barwę. Większość sińców zdołał ukryć
pod białą koszulą i czarnymi spodniami, które przyniosła mu matka.
Cała ta sytuacja była śmiechu warta. Jego ojciec kazał matce
urządzić normalne święta dla jego nowej „rodziny”, a sam znęcał się nad
rodzonym synem. Rzadko kiedy Draco mógł opuszczać swoją komnatę. Plusem było
chociaż to, że Narcyza dostarczała mu eliksiry lecznicze, dlatego też jego
ulubionym miejscem stała się łazienka. Greyback wspaniałomyślnie przynosił drobne
porcje jedzenia, ciągle racząc go tymi samymi słowami.
- Zmądrzałeś, chłopcze? Twój ojciec szykuje dla ciebie
miejsce przy świątecznym stole. Musisz tylko wyrazić aprobatę dla jego działań.
Jak dotąd wilkołak odchodził, nie doczekawszy się odpowiedzi
młodego dziedzica Malfoyów. Draco nie miał pojęcia, jak długo ta sytuacja się
utrzyma. Owszem, nie był mile widziany na górze, ale nie zabraniano mu
odwiedzania lochów. Nie zwlekał więc dłużej i poświęcił prawie cały dzień na
względne odzyskanie sił. W międzyczasie Narcyza, zgodnie z wcześniejszą
obietnicą, gromadziła w małym schowku słodycze i świeże jedzenie. W końcu
nadeszła długo wyczekiwana świąteczna kolacja. Nauczyciel Eliksirów odczekał,
aż członkowie Organizacji Mrocznych przestaną kręcić się po korytarzach i
dyskretnie opuścił swoją komnatę.
W lochach było jeszcze zimniej niż w nieogrzewanej łazience,
ale Draco i tak zmierzał ku jedynej oświetlonej pochodniami celi. Skrzywił się,
gdy usłyszał donośne stukanie swoich butów o kamienne płyty. Nie tylko on
zwrócił na to uwagę, bo po chwili ktoś poruszył się w celi i z jękiem przywarł
do krat. Kiedy tylko Draco znalazł się w polu oświetlonym przez pochodnie,
rozległ się dziewczęcy, zdziwiony szept.
- Profesorze Malfoy? To pan?
- Donavan…Odsuń się z łaski swojej od krat. I zabierz
Turnera.
Oszołomiona Pierce delikatnie objęła Lance’a w pasie i
pomogła usiąść mu na kocu. Gdy usłyszała cichy trzask, pisnęła cicho, ale
uświadomiła sobie, że to nauczyciel zaklęciem otworzył celę i wszedł do środka.
Zauważyła także swobodnie lewitującą pochodnię, którą Draco skierował ku nim.
- Jesteście pewnie przemarznięci. Owińcie się kocami,
przyniosłem wam coś do jedzenia.
- Ale…Co pan tu robi?- zachrypnięty głos Lancelota nie
przypominał tego popularnego chłopaka ze szkoły. Tortury i przetrzymywanie
zrobiły swoje.
- Nie udawaj głupka, Turner. Twój ojciec jest szefem Brygady
Uderzeniowej. Zapewne powiedział ci, co się dzieje. No, albo sam to
wyniuchałeś. Sam tak robiłem parę lat temu.
Pierce uniosła brwi, zdziwiona. Właśnie prowadzili rozmowę
ze swoim nauczycielem o podsłuchiwaniu dorosłych. Dopiero po chwili dotarło do
niej, że przecież Draco Malfoy jest tylko o siedem lat starszy od niej. Nie był
wcale taki stary, mimo, że tytułowała go profesorem.
- Porwał nas Lucjusz Malfoy…Pański ojciec. Tylko…dlaczego
Pierce i ja?
Atmosfera stała się swobodniejsza, gdy młodzi uczniowie
Hogwartu z ulgą przyjęli towarzystwo znanej osoby. Jakoś oboje instynktownie
uznali, że Mistrz Eliksirów nie przyszedł ich skrzywdzić, a wręcz odwrotnie,
zamierzał pomóc. Wdali się z nim w rozmowę, zajadając jednocześnie magicznie
podgrzane pyszności.
- Organizacja Mrocznych poluje na wysoko postawionych
czarodziei. Chcą osłabić naszą strukturę rządzącą, co pomogłoby dojść im do
władzy. Alec Donavan- skinął w stronę Pierce- jest głównym uzdrowicielem
świętego Munga. Przeprowadza skomplikowane operacje i organizuje główne dostawy
lekarstw. Jeśli mój ojciec uzyska władzę nad szpitalem, ataki Mrocznych przejdą
bez echa, bo nie będzie jak ratować ofiar i świadków. Ludzie wpadną w popłoch.
Dokładając do tego załamanie Brygady Uderzeniowej- tym razem spojrzał na
Lance’a- zbudowane społeczeństwo legnie w gruzach. A Mroczni utworzą je na
nowo, według własnych zasad.
Pierce zerknęła przerażona na swojego przyjaciela. Spędzili
w lochach już tydzień, a Lance wielokrotnie przyjmował na siebie jej klątwy.
Wykrzyczała mu w twarz, żeby przestał zachowywać się tak bohatersko i honorowo,
bo wpędza ją w okropne poczucie winy. Raz nawet rozpłakała się żałośnie, gdy swoją
podartą koszulką wycierała krew z jego twarzy i rozległych ciętych ran na
piersi. Jednak Lancelot ciągle ją osłaniał, w dodatku się uśmiechał.
Przyzwyczaiła się więc do tego, ale gdy tylko dotykała go wysoka gorączka
kładła się obok niego, otulała własnym kocem i nucąc cicho pomagała mu zasnąć.
Przez krótki pobyt w celi zmieniła o nim zdanie, niemal o sto osiemdziesiąt
stopni.
- Czyli…Porwali nas, by zyskać władzę nad naszymi rodzicami.
A pan przyszedł tutaj, bo…
- Są święta- Draco stanowczo, choć delikatnie przerwał nerwową
wypowiedź dziewczyny. Nie mógł dopuścić, by uznali go za wroga.- Właśnie teraz
cała magiczna Anglia spożywa świąteczną kolację. A ja mimo wszystko chciałem
spędzić je z ojcem i matką. Dlatego tu jestem. Ale…no cóż, nie wyszło tak, jak miało
wyjść. Wygląda na to, że tylko wy w tym domu jesteście do mnie pozytywnie
nastawieni, więc święta spędzimy razem. Nie mogę pozwolić, by opuściła was
radość z magicznych, świątecznych chwil.
Uśmiechy, które zagościły na zmęczonych i udręczonych twarzach
Lance’a i Pierce wzbudziły w nim śmieszną iskierkę nadziei. Może i był
wyrzutkiem, nikt nie traktował go poważnie, budząc niezrozumiały lęk. Jednak w
tej chwili przekonał się, że dokonał dobrego wyboru, stawiając się ojcu. Zyskał
już ukochaną Astorię i oparcie w Ginny Weasley. Teraz Lancelot Turner i Pierce
Donavan dali mu możliwość wkroczenia na dobrą drogę.
- Wiecie co? Gryfoni są irytujący, ale wasze towarzystwo
nawet zajadłego Ślizgona skłoni do szalonych, brawurowych czynów. Wytrzymajcie
do sylwestra, a pomogę wam bezpiecznie opuścić Gniazdo Mrocznych. Wesołych
świąt, dzieciaki.
Mimo fizycznego bólu, w oczach młodych Gryfonów po raz
pierwszy od dawna zagościły radosne iskierki.
D
|
ean Thomas złamał nos Harry’emu Potterowi. Gdyby gdzieś w
pobliżu znalazła się Rita Skeeter, z pewnością miałaby temat na okładkę.
Sytuacja w górach nie przedstawiała się wesoło. Owszem, Dean zdobył Skrzynię
Merlina, a Ginny przekazała mu magiczny manuskrypt skrywający szyfr otwarcia.
Hektary lasu spłonęły, gdy Mroczni napadli ich na polanie. Rolf Scamander omal
nie spłonął żywcem, kiedy zasłonił biegnącą przed nim Hannę przed walącym się
drzewem. Dym i spalenizna drażniły wszystkie zmysły, ciężar skrzyni niewiarygodnie
ciążył Deanowi. Cała trójka wpadła zdyszana na drogę najbardziej oświetloną
blaskiem księżyca, wkrótce popadali obok siebie i postanowili odpocząć. Hanna
delikatnie opatrzyła większe rany, a Rolf zabrał się za oględziny mitycznej
skrzyni.
Obrazy walki na polanie ciągle go prześladowały, jednak to
głos Ginny najbardziej przebił się do jego zamglonej świadomości. Nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy, ale wyciągnął pergamin z kieszeni zimowej kurtki.
Nękane ogniem, załzawione oczy spoczęły na odręcznym, pięknie kaligrafowanym
piśmie. Dean wbrew pozorom lubił Historię Magii, może zafascynował się tym
dlatego, że sam był mugolakiem. Często zagłębiał się w legendach, wiele czytał
o potężnym Merlinie. Nie mógł uwierzyć, że w jego rękach spoczywał manuskrypt
wielkiego czarodzieja, a kawałek dalej spoczywała mityczna skrzynia, która
zawierała klucz do Wrót Śmierci.
Dean, Rolf i Hanna zachowywali się jak podniecone młodziki,
zafascynowani magicznymi przedmiotami. Niedawne wydarzenia ulotniły się razem z
pożarem, jednak mimowolnie Thomas skupiał się także na otoczeniu.
To była tylko chwila, nikt nie zdążył nawet zareagować.
Młody genialny marketingowiec zauważył ruch od strony jednej ze ścieżek, które
prowadziły do jeziora. Wiedział, że gdzieś tutaj prowadzą szlaki turystyczne, a
pora nie sprzyjała zwiedzaniu. Był środek nocy, w dodatku wigilia. Każdy
normalny człowiek spędzałby ten czas wspólnie z rodziną, nawet oni obiecali
członkom Zakonu powrót na świąteczną kolację. Chłodna kalkulacja zawiodła Deana
do jednego wniosku.
Mroczni ciągle tu są. I polują na nich.
Błyskawicznie zakradł się za krzaki i przeklinając swoją
nieuwagę czekał na dalsze wydarzenia. Zza zakrętu wyłoniły się dwie postacie w
zniszczonych szatach. Dean instynktownie zacisnął pięści i obszedł ich z lewej
strony. Pomyślał sobie, że jak jednego zaatakuje, to wyrwie mu różdżkę i bez
problemu powali drugiego. Zachowują się swobodnie, jakby oczekiwali na
spotkanie.
Umysł zgrał się z ruchami, pięść Deana wystrzeliła do
przodu. Nocną ciszę przerwało głuche uderzenie w twarz tajemniczej osoby oraz
przekleństwo drugiej. Zawahał się, gdy rozpoznał głos Ginny, poza tym tylko ona
mogła znać takie barwne słownictwo. Jego ręka wprawiona w ruch już po raz drugi
uderzyła w to samo miejsce, choć wiedział już, że ma przed sobą zaginionych
towarzyszy misji.
- Niech cię, Dean. Prawy sierpowy to ty masz mocny.
- Harry! Nic wam nie jest?
- Podejrzewam, że Dean złamał mi nos. Ale…nie. Upadek był
bolesny i cholernie zimny, jednak jesteśmy cali.
Ginny przegryzła wargę, gdy usłyszała te słowa, ale pokiwała
głową. Nie czas na rozpaczanie, teraz najważniejszy był powrót do Londynu.
- Mamy wszystko, prawda?- Mocny głos Rolfa dodał im otuchy.
Mimo wszystkich trudności, oparzeń i strasznego pożaru, a także bolesnej zdrady
i straszliwego lotu w dół wszystko skończyło się po ich myśli. Skrzynia Merlina
trafiła w dobre ręce.
- Wracamy do kwatery. Jestem głodny i cholernie ciekawy, co
jest w środku.
O
|
gień i ciepło oraz czyste ubrania i pełen żołądek. W taki
stan zapadli uczestnicy misji, gdy zjawili się na Grimmauld Place. Po długim
locie i chwili odpoczynku zasiedli do stołu, a zegar wskazywał pół godziny do
północy.
- Nie mogę uwierzyć, że Rene jest zdrajcą.
Hermiona przerwała ciszę, która zapadła po opowieści
Harry’ego. Poparły ją burzliwe pomruki innych członków Zakonu Feniksa, a
Syriusz zadał wiszące w powietrzu pytanie.
- Jego brat…Fabrice, tak? Widocznie gra teraz główne
skrzypce dla Organizacji Mrocznych. Może Rene jest pod wpływem Imperiusa?
- Chciałbym taki scenariusz. Ale uwierz, był całkiem
świadomy, kiedy puścił rękę Ginny, tam nad urwiskiem.
- Nie wierzę.
- Nie tylko ty jesteś w szoku, Hermiono. Co ja mam
powiedzieć? Omal mnie nie zabił na tej polanie- warknęła zirytowana Ginny. Już
nie pozwoliła sobie na płacz, teraz twardym spojrzeniem gapiła się w ogień.
- Dobra, odłóżmy nieprzyjemne sprawy. Są święta. A przed
nami stoi legendarna Skrzynia Merlina. Otwieraj, Bill.- Syriusz przepuścił
najstarszego z braci Weasley, by mógł dostać się do magicznego artefaktu.
Wszyscy wstrzymali oddech, gdy uniósł różdżkę i zbliżył ją do wieka.
Postanowili, że Bill będzie najodpowiedniejszą osobą do tego zadania, Był
wykwalifikowanym łamaczem klątw, a i starożytne zaklęcia nie były mu obce. Nie
takie rzeczy widywał w Egipcie. Przedtem razem z Ginny i Hermioną spędzili
niemal godzinę, by złamać szyfr zawarty w manuskrypcie Merlina. Gdy im się to
udało, zgromadzili się razem w salonie, by obejrzeć zdobycz.
Nikt nie odważył się odezwać. Jednocześnie westchnęli z
wrażenia, gdy ich oczom ukazał się stary, lśniący klucz, spoczywający na
bordowym aksamicie. Srebro kontrastowało z iskrzącym kominkiem niczym pożar i
księżyc odbijający się w tafli Jeziora Inferiusów.
Jestem, przecież obiecałam.
Rozdział z dedykacją dla Anonima, który napisał motywujący
komentarz. Cieszę się, że ktoś z utęsknieniem czeka na moją historię. Nie wiem,
kiedy pojawi się następne wspomnienie, choć pójdzie szybko. Nadszedł czas na
wielką kulminację. Akcja Sylwester, Hermiona gwiazdą country w barze
Zachariasza Smitha, Ron widzi duchy, Rene znowu namiesza, no i wielka akcja
ratunkowa Lance’a i Pierce.
Do napisania!
No, no dzieje się dzieje.
OdpowiedzUsuńCoraz nowsze zwroty akcji..
Jestem bardzooo ciekawa co też kryje się w twojej wyobraźni..
Czym nas jeszcze zaskoczysz?
No, ale pewnie mi nie powiesz, więc będę musiała czekać jak pozostali..
Wiem, że masz dużo obowiązków, ale wiedz, że masz tutaj wielką fankę i przyjazną duszyczkę tego bloga i Twoją.
Zawsze Do Usług
Tym razem nie z anonima
Twoja M.
Ech, Karmelek, post już 3 dni, a Ty nic nie mówisz :p
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana <3
Tyle akcji, tyle niespodzianek... Bardzo podobała mi się scena z Draconem w lochach, to było... no genialne po prostu :)
Cóż mogę dodać... Zostawiasz czytelnika w stanie rozterki i pożądania kończąc w ten sposób wspomnienia :p Pozostaje mi czekać :/
Ale życzę Ci dużo czasu, weny i siły :)
Pozdrawiam :*