C
|
zuł potworny ból głowy. Skronie niemiłosiernie pulsowały, a
ciało trawiła gorączka. Głowę i ręce miał jak z ołowiu, nie mógł się ruszyć.
Ryzykując własnym życiem postanowił w końcu podnieść jedną powiekę. Nic się nie
stało, więc otworzył drugą. Trochę
trwało, aż w końcu skupił wzrok na otoczeniu. Leżał na wygodnym, wielkim łóżku.
Ściany pokoju pomalowane były na beżowy kolor, jedna z nich była cała
poobklejana wycinkami z gazet i plakatami. Ciągle był otumaniony gorączką, nie
wiedział gdzie się znajduje. A te plakaty mogły go naprowadzić na jakiś trop.
Zebrał wystarczająco sił, by z cichym jękiem podnieść się do
pozycji siedzącej. Przy łóżku znalazł miękkie kapcie, rozpoznał też swoją
czerwoną bluzę z kapturem, którą przywiózł ze Stanów i czarne, sztruksowe
spodnie. Narażając się na ból całego ciała postanowił się ubrać i rozejrzeć w
poszukiwaniu odpowiedzi. Skoro były tu jego rzeczy, musiał znajdować się u
kogoś znajomego. Tylko dlaczego?
Powoli, krok za krokiem podszedł do ściany, gdzie znajdowały
się wycinki. Pierwszym, co przyciągnęło
jego uwagę było duże, ruchome zdjęcie trzech rudzielców i ciemnoskórego
chłopaka w dredach. Fotografia musiała
zostać zrobiona tuż po otwarciu pierwszego sklepu bliźniaków. Fred i George
ubrani w swoje słynne kurtki ze smoczej skóry raz za razem wybuchali śmiechem
na widok pozostałej dwójki. Ciemnoskóry chłopak i śliczna, na oko
piętnastoletnia, rudowłosa dziewczyna odstawiali dziwny taniec połączony z
naśladowaniem zwierząt. On sam uśmiechnął się, gdy rozpoznał o pięć lat młodszą
Ginny. Lecz kiedy przyjrzał się ciemnoskóremu chłopakowi, poczuł ukłucie w
sercu. Przypominał mu kogoś, choć nigdy go nie spotkał.
Danielle Mercer.
Słodka, słodka Dani. Ciemnoskóra dziewczyna, starsza od
niego o rok. Dokładnie pamiętał ich pierwsze spotkanie. To było latem, tuż po
niefortunnym wypadku w domu. On i Elizabeth mieli wtedy zajęcia z prywatnym
nauczycielem. W Ameryce to było typowe dla dzieci bogaczy. Rzadko kiedy
opuszczali bramy rodzinnego domu, a raczej więzienia. Jako dzieci Valentine’a
Strausa musieli odgrywać rolę napełnionych pychą i dumą arystokratycznych
bachorów. Jego ojciec był…no, nie był najlepszym człowiekiem. Został wybrany na
Konsula Amerykańskiego Ministerstwa Magii, był prawą ręką najważniejszej głowy
magicznej społeczności Stanów Zjednoczonych. Władza uderzyła mu do głowy,
kompletnie zapomniał o swoich dzieciach. Matka Elizabeth i Kevina nie była
wcale lepsza. Tylko bankiety i klucz do skrytki ojca gnieździł się w jej
głowie. Tym sposobem dorastające dzieci państwa Straus zostawały pod opieką
Spencera, który uczył ich magii. Do pamiętnego wypadku doszło w połowie lipca,
kiedy to rodzice świętowali drugą kadencję panowania ojca. Niebezpieczne, choć
zamierzone wymieszanie eliksirów przez Elizabeth spowodował wysadzenie
luksusowego salonu.
Uciekł wtedy do parku, kurczowo trzymając się ręki Betty.
Miał trzynaście lat, a jego siostra piętnaście. Danielle ukazała się w
odpowiedniej chwili, bo rodzeństwo zostało zaczepione przez bezdomną młodzież,
która błąkała się po okolicy. Rozpoznano ich bez trudu, każdy obywatel znał
rodzinę Strausów. Wyciągnęli różdżki, ale atakujący chłopcy używali nieznanych
zaklęć. Wkrótce Kevin leżał na trawie poobijany, a Betty została otoczona przez
czterech rosłych młodzieńców. Słyszał krzyki swojej siostry, ale nie mógł nic
zrobić. Nagle, nie wiadomo skąd, błysnęły zaklęcia, a chłopcy uciekli z
wrzaskiem. Zanim rodzeństwo zdążyło się pozbierać, usłyszeli ciągnące się echo:
„ Pożałujesz tego, Mercer”.
Danielle „Dani” Mercer, niezwykła czarodziejka mugolskiego
pochodzenia, która uczyła się magii na własną rękę. Śliczna, ciemnoskóra
dziewczyna z charakterystycznym, długim warkoczem. Ciągle rumienił się, kiedy
duże, czarne jak węgiel oczy z radosnym blaskiem spoglądały na niego, gdy
słuchała opowieści Elizabeth. Pamiętał urocze dołeczki, które ukazywały się z
każdym uśmiechem. Uprzejma dziewczyna z pazurem. Jako jedyna nie zwracała uwagi
na ich nazwisko, a było widać, że Dani cieszyła się sporym szacunkiem w okolicy.
Szybko znalazła wspólny język z Betty, dzielił je tylko rok różnicy. Spotykali
się z nią niemal każdego wieczora, więzy się zacieśniały. A wtedy…znienawidził
swojego ojca i matkę.
Rodzice zapragnęli poznać sławną Dani Mercer. A kiedy
dziewczyna zjawiła się na kolacji w bluzie i poszarpanych spodniach, już
wiedział co się święci. Spencer był pod wrażeniem wiedzy, którą posiadała
Danielle, ale na rodzicach nie zrobiło to żadnego wrażenia. Rzucali sobie
dziwne spojrzenia i zbywali ją byle jaką odpowiedzią. Czuła, że nie jest tu
mile widziana. Już wtedy nie potrafił porozumieć się z rodzicami. Zabronili mu
i Elizabeth spotykać się z „tą dziewuchą”. Pewnego wieczoru rodzice przyszli do
domu kompletnie pijani. Betty wybłagała Spencera, by zgodził się na wizytę Dani.
Pojedynkowali się dla żartu, kiedy przyszli rodzice. Ojciec ubzdurał sobie, że
dziewczyna atakuje jego dzieci, więc rzucił się na nią. Złamał jej różdżkę,
uderzył w twarz i wygnał ją z domu. W międzyczasie uderzył także Betty, która
chciała stanąć w obronie przyjaciółki. Od tej pory nie widzieli się z Danielle.
Valentine Straus sprawił, że jego dzieci uznane zostały za problematyczną i
agresywną młodzież. Zarówno Kevin, jak i jego siostra nienawidzili rodziców za
krzywdę, jaką im wyrządzili. W wieku siedemnastu lat przystąpili do egzaminu
dojrzałości, który pozwolił im wyrwać się z domu. Elizabeth podjęła się pracy
dobroczynnej z nadzieją, że uda jej się spotkać Danielle Mercer. On natomiast
poszedł na żywioł i wyjechał do Anglii.
- Mam nadzieję, że masz się dobrze, Dani- wyszeptał cicho
patrząc na zdjęcie. Odgonił zbierające się łzy i raz jeszcze rozejrzał się po
pokoju. To musiała być sypialnia bliźniaków Weasley…znaczy się George’a. Jego
oczy napotkały na ścianie więcej zdjęć Ginny i George’a, już bez ucha. Było też
jedno zdjęcie z Oliverem Woodem, znanym obrońcą Zjednoczonych.
Nagle usłyszał gwałtowny podmuch wiatru za oknem. Podszedł
do niego wolnym krokiem. Od razu rozpoznał widok rozciągający się zza szyby.
Musiał znajdować się na Grimmauld Place, w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
Chwycił się za głowę, gdy ujrzał swoje odbicie w oknie. Jego blond włosy
zakryte były bandażem, a prawa skroń zasklepiona plastrem. Delikatnie przejechał dłonią po owiniętej
głowie. Powoli zaczynał przypominać sobie wydarzenia, które miały miejsce
wcześniej.
Kevin wpadł do
kamienicy, chroniąc się przed szalejącym wiatrem. Było już sporo po osiemnastej
wieczorem. Parę godzin wcześniej przyleciał świstoklikiem z Ameryki.
Pozałatwiał urzędowe sprawy w wydziale Magicznej Komunikacji, Hermiona
uzgodniła także ostateczny termin przylotu Elizabeth do Anglii. W ramach
podziękowania za pomoc zaprosił ją na kawę do lokalu na Pokątnej. Było już
późno, kiedy odprowadził narzeczoną swojego szefa do domu. Pożegnał się z nią,
a sam teleportował się w okolice mieszkania Ginny i Astorii. Nie miał ochoty
wracać do swojego, zimnego i śmierdzącego brudną rzeką, która znajdowała się w
pobliżu. Wiedział, że jego przyjaciółki udostępnią mu swoją kanapę w salonie,
więc bez żadnych przeszkód wszedł do mieszkania. Rozpalił ogień w kominku,
przebrał się w czyste ubranie i zabrał się za przygotowanie kolacji. Ginny
widocznie wiedziała, że przyjdzie, bo na stole w kuchni znalazł kartkę
powitalną i informację o której się zjawi w domu. Zamierzał właśnie włączyć
radio, by umilić sobie czas, kiedy usłyszał jakiś stukot dochodzący z piętra.
Sprawnie rzucił na siebie zaklęcie wyciszające, by intruz nie usłyszał kroków.
Z ciężko walącym sercem ruszył po schodach, uważnie wypatrując jakiegokolwiek
ruchu. Na korytarzu prowadzącym do pokoi dziewczyn zobaczył mokre ślady butów.
Wiatr na dworze sprawił, że niedomknięte drzwi od pokoju Astorii zaskrzypiały.
Zaraz potem usłyszał ciche przekleństwo i wyraźne słowa: „Gdzie to
zostawiłaś?”. Niemal nie oddychając ruszył w stronę pokoju Ginny, bo to tam
znajdował się intruz. Drżącą ręką ściskał różdżkę, aż palce mu zbielały.
Adrenalina wrząca w żyłach gwałtownie skłoniła go do otwarcia drzwi kopnięciem.
Zaraz oświetlił cały pokój, w celu oszacowania zagrożenia. Nikogo nie zauważył,
ale spostrzegł wgniecenie w pościeli, co świadczyło o tym, że ktoś przed chwilą
tam siedział. Był ostrożny, ale to i tak nie wystarczyło. Zbyt późno zdał sobie
sprawę, że intruz stoi za drzwiami, które zaskrzypiały głośno. Odwrócił się, by
obezwładnić wroga, ale jedyne co zobaczył to świetlna smuga zaklęcia, pędząca w
jego stronę. Refleks nabyty podczas treningów Quidditcha pozwolił mu na zwinny
unik, jednak rykoszet był bez litości. Ostatnim dźwiękiem jaki usłyszał był
odgłos tuczącego się szkła. Grot odbity od lustra trafił prosto w jego
potylicę. Runął na ziemię, otumaniony. Gdzieś obok niego ktoś rzucił Reparo i
zaklęcie diagnostyczne. Kevin usłyszał jeszcze ciche przekleństwo, jego
świadomość zarejestrowała tylko długi, czarny płaszcz i blond włosy intruza.
Nie rozpoznał go, chłopak zabrał coś z szafki koło łóżka, przeskoczył nad
leżącym i szybko zbiegł na dół. Kevin poczuł metaliczny zapach krwi i stracił
przytomność.
A więc ktoś napadł mieszkanie dziewczyn. Ktoś, kogo znał.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten elegancki płaszcz i blond włosy błyszczące
od drobinek śniegu kogoś mu przypominają. Kogoś….z Cardiff.
Tak, z pewnością. Szkoda, że nie zauważył twarzy, ale i tak
był pewny. A Akademia to dobry trop. Już miał znowu zagłębić się we wspomnieniach,
gdy z korytarza dobiegł znajomy męski śmiech, jakby szczekanie psa. I
jakby….zapach świątecznego piernika? Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak
bardzo jest głodny. Ostatni raz obrzucił spojrzeniem ścianę ze zdjęciami i
wybiegł na korytarz.
- Do szopy hipogryfy….Hipogry…auć!
Kevin w ostatnim momencie zrozumiał co się dzieje. Syriusz
obładowany po czubek głowy kartonami z ozdobami schodził właśnie schodami i
śpiewał głośno kolędy. Ale to był w końcu Syriusz, więc prędzej czy później coś
musiało się stać.
Gałązka jemioły wystająca z pudła ukłuła go w oko, a Black
próbował załagodzić ból, pocierając zaczerwienione, łzawiące oko. Znajdował się
tak blisko schodów, że lada chwila zleci z nich, a pudła wylądują na nim. Mimo,
że ciągle był otumaniony jego reakcja była automatyczna. To chyba wzięło się z
czasów, gdy razem z Ginny trenował latanie na miotle w Cardiff. Złapał miotłę
stojącą w rogu korytarza i, nabierając prędkości, padł na kolana i przejechał
na wypolerowanej podłodze z dobre trzy
metry, aż znalazł się tuż obok chwiejącego się Syriusza. Kevin ominął go z
prawej strony, oburącz złapał miotłę i oparł trzonek o ścianę. Drugą część
wypchnął do przodu, trafiając w brzuch nauczyciela Transmutacji. W ten sposób
Black odleciał do tyłu i upadł na podłogę. Pudła powypadały mu z rąk, ale Kevin
złapał je, wykazując się talentem ścigającego. Akcja rozegrała się szybko, ale
i tak przyciągnęła sporo widzów. Hermiona, która w pewnym momencie wyszła z
biblioteki krzyknęła, gdy zobaczyła balansującego Syriusza, a mała Victoire
zapiała z uciechy, gdy Kevin wkroczył do akcji. Wszyscy obecni na piętrze
zbiegli się wokół leżącego Blacka.
Kevin podniósł się z klęczek i odłożył pudła na bok.
Hermiona w tym czasie pomogła wstać Syriuszowi, który był w lekkim szoku.
- To…to…to było genialne!- krzyknął i zaśmiał się głośno.
Mocno poklepał blondyna po plecach i uścisnął mu rękę- Chłopie, nie widziałem
lepszej akcji od kiedy Ginny poobijała Harry’ego tuż po Bitwie o Hogwart!
- Ktoś tu nas wspominał?- rozległ się głos za nimi. Z
biblioteki, która znajdywała się na końcu korytarza, tuż obok pokoju rudowłosej
nauczycielki , wyszedł Harry, a tuż za nim wspomniana dziewczyna. Potter z
zainteresowaniem taksował wzrokiem miejsce wypadku. Uniósł pytająco brwi w
stronę Hermiony.
- Twój chrzestny to wielka niezdara, wiesz? Postanowił
udekorować dom świątecznymi ozdobami, więc zniósł je ze strychu. Naładował też
pełno jemioły, przez co omal nie zleciał ze schodów. Kevin uratował go przed
połamaniem karku.
Młody Amerykanin uważnie obserwował swoją rudowłosą
przyjaciółkę. Jak zawsze wyglądała wspaniale, ale jakby…groźnie i
niebezpiecznie. Ubrana była cała na czarno. Idealnie dopasowana kurtka ze skóry
miała dużo zamków, które błyszczały w świetle pochodni. Kozaki sięgały kostek,
a na czubku przybrane były ćwiekami. Spodnie wyglądałyby normalnie, ale zamiast
zwykłego paska jej talia owinięta była paskiem pokrowca na różdżkę, która
beztrosko zwisała przy prawym udzie. Ginny opierała się o ścianę, ręce miała
skrzyżowane na piersi, a długie, kasztanowe loki okrywały jej twarz.
Czekoladowe oczy wpatrywały się prosto w niego.
- Zdaje mi się Straus, że nadszedł czas na naszą rozmowę-
powiedziała nie zwracając na nikogo uwagi.
- Zapowiada się groźnie- zaśmiał się zdawkowo. Ginny kiwnęła
głową w kierunku biblioteki, a Kevin odetchnął ciężko i ruszył w jej stronę.
Zdążył zauważyć, że Harry szepnął jej coś na ucho a ona pokiwała głową.
Wydawało mu się także, że trzymali się za rękę, ale tego nie był pewny.
Usłyszał jeszcze jak jego przyjaciółka mówi do Hermiony, że zjawią się na
spotkaniu Zakonu, a potem tylko we dwoje znaleźli się w bibliotece rodu
Blacków.
D
|
raco długo nie mógł spać tej nocy. Od wczoraj dręczyło go
poczucie winy. Cały czas w jego myślach pojawiał się zakrwawiony blondyn leżący
na podłodze, podczas gdy on uciekł i nic nie zrobił. Dręczył go omem
przeszłości, kiedy to zachował się podobnie.
Już drugi raz stchórzył. A dopiero co udało mu się naprawić
tamten błąd. No, może nie do końca jemu. George Weasley go uprzedził, ale jego
cel został osiągnięty.
Ginny odzyskała wspomnienia i znowu była sobą.
Nie wiedział czy to dobrze. Jak na razie nic nie wskazywało,
by stosunek Rudej do jego osoby uległ zmianie. To było dobre, bo on i Astoria
bez obaw mogli jej zaufać. Co do tego był pewien. Kto jak kto, ale Weasleyowie
nie zdradzili nigdy swoich bliskich, no a przecież Astoria i Ginny świetnie się
dogadywały i były niemal jak siostry. On sam z czasem coraz bardziej
przekonywał się do nauczycielki zaklęć. Fakt, grała ostro i była piekielnie
niebezpieczna, ale…lubił ją.
Taaa. Powiedział to głośno i wcale nie zabrzmiało to
obrzydliwie.
Nie rozumiał, dlaczego ojciec żywił taką nienawiść do
Weasleyów, ale on w końcu przełamał tą barierę i, tak, teraz mógł to śmiało
powiedzieć, zaprzyjaźnił się z Ginny.
Ba, nawet zaczął żywić względem niej jakieś ciepłe uczucia. Oczywiście
to nie było to samo co z Astorią, broń Melinie! Ale jednak…w pewien sposób
zależało mu na Rudej.
Trochę dziwnie się z tym czuł, ale tydzień temu, na Balu
Świątecznym obserwował ją uważnie. Poświęcił nawet okazję na bliższe zapoznanie
się z Magnusem Fritzem. To był taki dziwny odruch, którego nigdy nie czuł.
Draco odczuwał silną potrzebę, by ją chronić. Jak….
Jak brat.
Kiedy pierwszy raz użył tego słowa strasznie go przeraziło.
Był przecież Draconem Malfoyem, zimnym draniem wychowanym przez mrocznego i
zbzikowanego ojca. W jego dzieciństwie, ani dojrzewaniu nie było nawet takiej
możliwości, by kiedykolwiek padły słowa: brat i siostra. Już i tak pozwolił
sobie na prawdziwy luksus, gdy coraz bardziej zaprzyjaźniał się z Blaisem. Pamiętał
jak bardzo obawiał się, co powie Lucjusz, gdyby zapytał go o pozwolenie na
przyjazd Zabiniego do Malfoy Manor. Po prostu bał się własnego ojca. Jedynym
powodem powstrzymującym go od ucieczki z domu była jego matka. Narcyza Black,
bo tak zawsze kazała mu mówić, była jedyną osobą, która wówczas rozumiała Draco
i otoczyła go matczyną miłością. Młody Malfoy wiedział, że małżeństwo jego
rodziców to jedna wielka szopka. Iluzja szczęśliwej, bogatej rodziny z
tradycjami. Z tego wszystkiego mógł nazwać swoją rodzinę bogatą, a resztę
wykreślić i wyrzucić do śmieci. W Malfoy Manor nie było miejsca na szczęście i
tradycje.
Tylko Narcyza sprawiła, że nadal był uległy wobec ojca. Ale
w końcu się zbuntował. Teraz był jego czas zemsty i szansy na odseparowanie się
od tego okropnego człowieka, którego musiał nazywać ojcem. Już podczas studiów
w Cardiff postanowił, że się zmieni. Jak
na razie wszystko szło po jego myśli. Lucjusz był przekonany, że Draco jest mu
posłuszny i będzie szpiegiem Mrocznych w Hogwarcie. Ciągle przekazywał mu
najświeższe doniesienia o poczynaniach Organizacji. Znał takie soczyste kąski,
że Astorii włosy stanęłyby dęba, gdyby wiedziała o wszystkim. Jednak nie mógł
pozwolić, by ciążyły na niej te informacje. Była na to zbyt wrażliwa i
nieprzygotowana. Musiał jednak podzielić się z kimś tymi sekretami, bo długo
tak nie pociągnie. Za każdym razem, gdy przebywał z Astorią, miał ochotę
wykrzyczeć wszystkie tajemnice. Nie potrafił jej okłamywać, a ona w mgnieniu
oka zrozumie kiedy ją okłamie. To przez jej oczy. Gdy tylko w nie spojrzał,
roztapiał się, a na jego język wkradały się najmroczniejsze wiadomości jakie
posiadał. Ale jeśli komuś tego nie zdradzi, to ta cała szopka Mrocznych
doprowadzi go do szaleństwa.
Nie spodziewał się, że cokolwiek mogłoby go jeszcze
zaskoczyć. Jednak po każdej rozmowie z ojcem miał wrażenie, że albo ciągle jest
niedojrzałym bachorem, który nie rozumie świata, albo to ludzie byli bardziej
przerażający niż jego największy koszmar. Wszystkie jego przekonania legły w
gruzach, kiedy tylko usłyszał albo spotykał kogoś z Organizacji Mrocznych. W tej chwili leżał w przydzielonym mu przez
ciotkę pokoju w Fonetry Alley. Gdzieś na dole, w ciemnych lochach porwani
uczniowie przeżywali ciężkie katusze, a on był bezsilny. Sam jeden znajdował
się w głównym gnieździe Mrocznych i nie mógł się zebrać, by zaatakować. Wczoraj
tak bardzo zaciskał poduszkę na uszy, że omal się nie udusił. Nie chciał
słyszeć krzyków Lancelota Turnera, kiedy rodzeństwo Carrow zabawiało się z nim
w lochach.
- Dumbledore przewraca się w grobie, bo te jego gadki szlag
trafił- mruknął, przewracając się na drugi bok.
Rodzina silną wartością, hm? Być może właśnie w tej chwili
nowy nabytek Organizacji psychicznie terroryzuje swojego brata, członka Zakonu
Feniksa, by pracował dla nich. Hogwart bezpieczny? Wcale nie zwrócił uwagi na
to, że Avery dosypał czegoś do napoju Cho Chang, gdy byli w Dziurawym
Kotle. Hogsmeade pod czujną obserwacją
aurorów? Może i tak, ale Nott i Greyback często zwiedzają Wrzeszczącą Chatę.
A to Gniazdo, w którym obecnie jest? Jeden wielki przekręt.
To jest prawdziwa twierdza. Trzypiętrowy dwór bogatego czarodzieja, z lochami
dla więźniów, pokojami dla najczarniejszych typów magicznej Anglii i prawdziwym
labiryntem korytarzy. Łatwo można się zgubić, jeśli nie ma się pozwolenia
właściciela na poruszanie się po dworku. Najgorsze jest to, że jego ojciec
zbudował w nim najprawdziwszy Łuk Śmierci, taki sam jak w Departamencie
Tajemnic. Dzięki niemu dowiedział się, że Skrzynia Merlina ostatni raz była
widziana u Gregorowicza. Ale za jaką cenę….Wzdrygnął się na wspomnienie mętnych
oczu Milicenty Bulstrode, gdy ta stawiła się przed jego ojcem. Kazano jej
zanurzyć głowę w Łuku i wsłuchać się w szepty zmarłych. Co prawda, podała cenne
informacje o Skrzyni, ale teraz wygląda jak duch samej siebie. Jej wzrok jest
ciągle rozbiegany, podskakuje na każdy szmer i bełkoce coś o swoich zmarłych
bliskich, którzy nie żyją już ponad dziesięć lat. Draco nigdy za nią nie
przepadał, ale nawet największemu wrogowi nie życzyłby takiego losu, jaki
trafił się Milicencie.
I to wszystko przez jego ojca.
Najlepsze jest to, że Mroczni wcale nie ukrywają się nie
wiadomo gdzie. Fonetry Alley znajduje się na samym widoku i każdy może tu
trafić. Właściciel dworku sprytnie to wymyślił. Wejście do głównej siedziby
znajdowało się na zapleczu najprawdziwszego baru country.
Tak, baru country.
Bar prowadzi syn właściciela, który jakiś czas przebywał w
Ameryce i zafascynował się tamtejszą muzyką. W barze można dostać najlepszy
alkohol magiczny jaki tylko istnieje, można również wyciągnąć od klientów różne
ciekawe informacje, bo przybywają tu czarodzieje z całej Anglii, a nawet z
kilku innych krajów. Wszyscy zachowują się jak zauroczeni, nikt nie zwróci
uwagi na grożenie różdżką, czy nagłą bójkę. Muzyka gra na żywo, a każdy chętny
może sprawdzić się w karaoke. Najlepsi doznają zaszczytu siedzenia przy stole z
Zackiem, jak wołają na młodego dziedzica Fonetry Alley.
Kiedy pierwszy raz usłyszał ten pseudonim, niemal udławił
się Whiskey, którą pił. Znał dziedzica z czasów Hogwartu i z pewnością nigdy
nie nazwałby go Zackiem. Chuderlawy, wredny i wścibski, wzbudzał niechęć kumpli
ze swojego domu, a to już wyczyn. Teraz razem z ojcem przyłączyli się do
Mrocznych i grają jedne z głównych skrzypiec.
- A podobno Puchoni są tacy dobrzy, pomocni i lojalni.
Kolejny przesąd legł w gruzach- szepnął.
Przymknął oczy, gdy usłyszał pierwszy krzyk Pierce. Znowu ją
torturowali. Usłyszał też silniejszy, męski głos. To Lance znowu się buntuje i
broni młodszej dziewczyny. Szczerze podziwiał chłopaka, tyle już klątw przyjął
na siebie, a nadal chroni córkę Donavana. Prawdziwy Gryfon. No, chociaż to się
nie zmieniło.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jego postanowienie
również złamało stereotyp Ślizgona. Pomagał, zamiast krzywdzić, kochał, zamiast
szydzić. Kiedy tak słuchał echa krzyków Lance’a, postanowił, że to on będzie
tym, który uratuje dzieciaki. I wszyscy się o tym dowiedzą.
- Pora, by moja przemiana ujrzała światło dzienne. I wiem,
kto mi w tym pomoże.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła północ. Draco wiedział, że
właśnie w tej chwili Zakon Feniksa podejmuje ważne decyzje, które pozwolą na
konkretne działania. Wiedział też, że to jest ostatnia szansa, by dowiedzieć
się dokąd ona się wybiera. Nie po co,
lecz dokąd.
Podjął ostateczną decyzję, wybrał osobę, której zdradzi
swoje sekrety. Musiał porozmawiać z nią na osobności, by reszta Zakonu go nie
rozszarpała. A potem…potem będzie zależało głownie od niej. Wiedział, że ten
ostatni wypadek będzie miał swoje konsekwencje, ale nie dbał teraz o to. Chciał
się w końcu uwolnić spod tyranii ojca, a to była jego ostatnia nadzieja. Mógł
wiele stracić, ale też dużo zyskać.
Na przykład spokojne życie u boku ukochanej. No, jeśli
ojciec go nie zabije. Jeśli ona mu pomoże. Jeśli Zakon go przyjmie. Jeśli
wszyscy uwierzą w jego przemianę.
- Za dużo tego jeśli- mruknął, ale już przygotowywał się do
drogi. Zawiązał buty, ubrał płaszcz i kapelusz. Zostawił list swojej matce i
ruszył, by spełnić obrany przez siebie cel. Zanim rozpłynął się z cichym
pyknięciem, cały czas słyszał piosenkę country dochodzącą z baru.
M
|
imo, że było już strasznie późno, w Kwaterze Głównej panował
gwar. Zjawili się niemal wszyscy, którzy zostali wezwani.
- Nadszedł czas na przydzielenie misji- tubalny głos Kingsleya
zabrzmiał w kuchni, a wszystkie oczy spoczęły na nim.
Kevin siedział już od godziny na zebraniu, a mało co
słyszał. Myślami ciągle był przy rozmowie z Ginny w bibliotece. Usiedli na
dębowych krzesłach, a jego przyjaciółka zabrała się za przeglądanie ciężkich
tomów, które zalegały na stole. Cisza była denerwująca, ale nie chciał jej
przerywać. W końcu, gdy już odłożyła książki, a kurz zaczął porządnie
podrażniać nos, rudowłosa przemówiła.
- Jak się czujesz, Kevin?
Poruszył się niespokojnie, ale spojrzał w jej ciepłe oczy.
- W porządku. Nie najlepiej, ale w miarę szybko odzyskuje
siły.
Ginny pokiwała głową i otworzyła usta, jakby znowu chciała
zadać pytania. W ostatniej chwili zmieniła zdanie, spojrzała na niego spod
przymrużonych oczu, a jej palce bawiły się kosmykiem rudych włosów.
- Denerwujesz się- stwierdził po chwili. – Gin…Ty wyruszysz
w tą misję, prawda? Będziesz szukać Skrzyni Merlina.
- Muszę, Kevin. Victoire…- głos jej się załamał.- Vic jest w
to zamieszana, a ja nie pozwolę, by stała się jej jakaś krzywda. Skoro ona ma
jeden klucz, musimy mieć drugi. Inaczej będą jej szukać.
Amerykanin pokiwał głową. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak
silna była więź pomiędzy Ginny a małą córką Billa. Chwilę patrzył w jej oczy,
ale nie zauważył nawet nutki strachu. W czekoladowych oczach czaiła się ogromna
determinacja i pragnienie bronienia Victoire Weasley.
Za wszelką cenę.
Rudowłosa odchrząknęła głośno i usilnie próbowała zmienić
temat ich rozmowy.
- Pamiętasz coś? Znaczy…przed tym, zanim straciłeś przytomność.
- Jak przez mgłę- pokiwał głową, zamyślony.- Nie wiem, kto
to był, ale odniosłem wrażenie, że go znam. Ten czarny płaszcz i blond włosy,
lekko posklejane…
Młoda nauczycielka utkwiła w nim spojrzenie i wyprostowała
się gwałtownie. Już nie bawiła się włosami. Jej ręka powędrowała do pokrowca,
gdzie spoczywała różdżka.
- Blondyn, hm?- Ginevra poczuła dziwny uścisk w piersi, gdy
gdzieś w głębi jej umysłu pojawiło się jedno imię. Jednak nie mogła w to
uwierzyć. Nie, to nie było najlepsze stwierdzenie.
Nie chciała w to
wierzyć.
Tak czy owak, wypadek Kevina obudził w niej wspomnienie
Colina Creveeya. Przypomniała sobie ból jaki czuła po jego śmierci. A wtedy,
gdy znalazła zakrwawionego Strausa w swoim pokoju coś w niej pękło, jakby
rozbiła się jej wewnętrzna powłoka. Do tego doszedł jeszcze problem z Harrym,
który niczego jej nie ułatwiał. Była na niego zła, a on ją tak czule i
delikatnie pocieszał. No i sytuacja w gabinecie. Spojrzenie jego zielonych
oczu, te wyznania padające z ich ust, intensywność uczuć…
Tak, wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna Ginevra Molly
Weasley porzuciła powłokę twardej i groźnej ślicznotki. Powoli budowała ją na
nowo, jednak postanowiła pozostawić w niej lukę dla pięciu osób. Parę dni
wcześniej zdała sobie sprawę, że od trzech lat starannie dobierała ludzi,
którzy ją otaczali. To chyba przez ten wypadek z utratą wspomnień. Chciała mieć
kogoś, kto w razie czego przypomni jej kim jest. Chciała mieć kogoś, z kim
mogłaby budować ciągle to nowe wspomnienia. Chciała mieć kogoś, kto razem z nią
napisze historię życia Ginny Weasley.
Prawda jest taka, że Ginny się bała. Bała się, że znowu ją
skrzywdzą, jeśli komuś całkowicie zaufa. Jak Voldemort na jej pierwszym roku.
Bała się też cierpienia po stracie kogoś, komu w końcu zaufała. Tak było z
Colinem i Fredem. Jej boginem jest pamiętnik Toma. Najbardziej bała się tego, co
ten stary dziennik symbolizował.
Samotność. Opuszczenie. Stare wytarte kartki pamiętnika, na
których nikt nie zapisał historii swojego życia.
Ona nie chciała być takim pustym pamiętnikiem. Dlatego
pozwoliła na chwilę opaść tej twardej powłoce. Ale tylko na chwilę, by dopuścić
do siebie tylko wybrane pięć osób.
Po długich przemyśleniach podjęła decyzję. Teraz patrzyła w
napięciu na Kevina i czekała na jego reakcję. Opowiedziała mu wszystko.
Dlaczego jest taką osobą, dlaczego tak się zachowuje i dlaczego nigdy nie
pozwala sobie pomóc. Nie mogła go do niczego zmusić. Decyzja należała do niego.
- To Colin i bliźniacy mieli zająć to miejsce, prawda?-
Kevin podszedł do swojej przyjaciółki i chwycił w dłonie jej twarz. Otarł
delikatnie łzę spoczywającą na policzku.
- George ciągle zajmuje jedno miejsce.
- A pozostałe cztery? Teraz ja biorę jedno.
- Astoria już w Cardiff powoli burzyła ten mur wokół mnie.
Kevin pokiwał głową. Więc As jest trzecia. Czwarty…
- Również Harry’ego dopuścisz, prawda? Tak, to nie ulega
wątpliwości. On jako pierwszy cię złamał, a wręcz rozebrał z tej bariery-
poruszył sugestywnie brwiami i trącił ramieniem.
Ginny zaśmiała się przez łzy i kopnęła go z całej siły.
- Jesteś okropny. Ale tak, Harry jest czwarty.
- No to kto jest piąty? Victoire?
- Nie, Vic…Vic jest moją słabością, ale nie obawą. Wybrałam
was byście odganiali mój strach przed samotnością i życiową pustką. Byście
razem ze mną napisali moją historię. Victoire jest kłódką i kluczem
jednocześnie. Kluczem, bo przy niej moja bariera słabnie. Kłódką, bo jeśli
stanie jej się jakakolwiek krzywda, mój mur na nowo się podniesie.
- Jak po śmierci Colina i Freda.
Tubalny głos Ministra Magii przywrócił go do rzeczywistości.
Zebranie Zakonu dobiegało końca, czekali tylko, aż Kingsley przydzieli misje.
- Dean- przywódca Zakonu zwrócił się do siedzącego obok
Hermiony i Rona mężczyzny.- Ty poprowadzisz misję poszukiwania Skrzyni Merlina.
Wiesz, gdzie Colin ją ukrył, więc plus dla nas. Wnuk Gregorowicza także
powinien iść, może się przydać. Dobrze by było też, gdyby towarzyszyła ci
Ginny. Miała styczność w kluczem Victoire, więc może trafi na jakiś trop.
- Zabierzemy też Hannę- kiwnął głową w kierunku złotowłosej.
Jej ojciec ma domek w górach, możemy się tam zatrzymać w razie potrzeby. No i
Harry. Jest najlepszym aurorem jakiego znam, a jego znajomość zaklęć obronnych
może być bardzo przydatna.
- W porządku, jesteście gotowi do drogi?
Wszyscy wybrani pokiwali głowami i zaczęli się zbierać.
Kingsley przydzielił następne zadanie.
- George. Chciałbym, żebyś ty, Angelina i Kevin podjęli
współpracę z Luną. Trzeba dowiedzieć się jak najwięcej na temat Bossa. Musimy
go rozgryźć i skłonić, by stanął po stronie Zakonu. Już dużo zdziałał, ale
widocznie jest wolnym strzelcem. Nie ukrywam, że przydałby nam się ktoś taki.
Tutaj znowu pokiwali głowami.
- Hermiono- westchnął Minister.- Ty i Susan zajmiecie się
Fonetry Alley. Ron i Astoria mogą wam w tym pomóc. To jest nasz jedyny trop.
Pamiętajcie, że musimy odnaleźć i uratować dzieciaki w przeciągu dwóch tygodni.
Ufam, że dasz sobie radę, panno Granger. Reszta działa według starych zaleceń.
Pozostało nam czekać na wyniki działań poszczególnych misji. To wszystko,
koniec zebrania.
Kingsley szybko opuścił Grimmauld Place, a za jego
przykładem poszło wielu innych. W tym całym rozgardiaszu Kevin zdążył złapać
Ginny.
- Hej, nie wyjechałabyś bez pożegnania, prawda?
- Nie, no pewnie, że nie- zaśmiała się i przytuliła go
mocno. Była gotowa do drogi. Czarne ubranie idealnie nadawało się do
skradania, różdżka była pod ręką. Ra
ramieniu wisiał mały plecaczek.
- Uważaj na siebie, mała. No i…dzięki za tą rozmowę w
bibliotece.
Oczy rudowłosej zajaśniały na chwilę, gdy pomyślała o tej
osobie, która zaatakowała Kevina. Miała nadzieję, że się myli. Nie powiedziała
Strausowi, kto jest piątą osobą, którą wybrała. Ale jeśli jej obawy się
sprawdzą, to ta decyzja musiałaby ulec zmianie. A tego nie chciała. Pożegnała
się z Kevinem i dołączyła do Deana i Harry’ego, którzy czekali na nią przy
wyjściu.
- Gotowa?- zapytał Harry. Uśmiechał się do niej ślicznie.
Oczy świeciły się jak szmaragdy, gdy tylko na nią spojrzał. Nie mogła się
powstrzymać. Złapała go za rękę i pocałowała czule. Potem objęła ramieniem
Deana.
- Czas na misję, panowie. Musimy znaleźć Skrzynię Merlina.
Wyszli w ciemną noc i odlecieli na miotłach w stronę
rozgwieżdżonego nieba.
Możecie mnie zabić. Tak, każdy na swój sposób. Jednak miałam
swoje powody, skoro zniknęłam na dwa miesiące. Nie chciałam tego, możecie mi
wierzyć. To jest bardzo osobisty powód, więc go nie zdradzę. Jednak w ostatnich
dniach trochę się polepszyło i zdołałam się pozbierać. Mam nadzieję, że aż tak
bardzo nie wypadłam z formy i choć trochę was zadowolę tym rozdziałem.
Jest taki refleksyjny, ale na swój sposób ważny. Zagłębiłam
się trochę w historię Kevina Strausa oraz psychikę Ginny. W tym rozdziale
również Draco podjął ważną decyzję.
Uważacie, że dobrze zrobił? Takie nagłe ujawnienie
przemiany…
Ten rozdział dedykuję mojej kochanej M.
To ona wyzwoliła we mnie chęć do dalszego pisania, wie też
co się ze mną działo. Mam tylko nadzieję, że taki okres już nie wróci, a
następny rozdział pojawi się znacznie szybciej.
Pozdrawiam serdecznie. Komentujcie, nawet najgorsze wyzwiska
zniosę ;)
Ps. Przepraszam cię, Kontynuatorze, że nie wysłałam ci go do
sprawdzenia. Taka przerwa jednak mówi sama za siebie. Wytknij mi wszystkie
błędy teraz. Przyjmę wszystko na klatę.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Draco wie co robi i trzymam kciuki by mu się udało. Czy tą ,która ma mu pomóc nie jest przypadkiem Ginny? Jeśli tak to mam chyba troszkę się spóźnił. Ale jeśli będzie to Astoria to... dobrze koniec moich domysłów. Muszę być cierpliwa. :) Rozdział bardzo ciekawy i z niecierpliwością czekam na kolejny ;)
Dzień przed tym, jak wstawiłaś rozdział, zastanawiałam się, co się z Tobą dzieje i już miałam do Ciebie pisać, no ale pojawiła się notka ;)
OdpowiedzUsuńJest dobry, serio, może się dużo nie dzieje, ale takie rozdziały również są potrzebne.
Uważam, że świetnie opisałaś przeżycia Ginny i dobrze, że to zrobiłaś, bo trochę wyjaśnień było potrzebnych+ strasznie mi się podoba stosunek między nią, a Draco :)
Mam nadzieję, że teraz będziesz się czuć już tylko lepiej :)
Pozdrawiam :*
Oj wiem, że mnie długo nie było, ale tylko Ty doskonale wiesz co się u mnie dzieje. A skoro już jestem..
OdpowiedzUsuńChoć notka jest taka można powiedzieć spokojna, harmonijna to jest do + dla ciebie. Czasem warto napisać coś takiego stabilnego, coś co pozwala czytelnikowi zgłębić się w opowiadanie..
Jestem pełna podziwu, że już wróciłaś. Notka super :P Czekam na następną...
Ps. Kontynuatorze nie męcz jej za bardzo :D